Выбрать главу

– Przestań, Zygmunt, biadolić. Od twojego gadania już mnie flaki bolą.

– Chcesz iść teraz do tego warsztatu? – rzeczowo zapytał Tadeusz.

Andrzej spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta wieczorem.

– Za wcześnie. Zjawimy się tam po dziesiątej.

– To nie będzie takie łatwe – Tadeusz, chociaż nie był tchórzem, przewidywał trudności. – Naokoło są zabudowania badylarzy. A poza tym warsztat znajduje się

przy głównej drodze wylotowej z Warszawy. Nie ma godziny, żeby tam nie pojawił się radiowóz MO.

– Tym lepiej – Doberski był najzupełniej spokojny. – Już ja wiem, jak się do tego zabrać, aby wszystko grało.

Zygmunt chciał co powiedzieć. Najprawdopodobniej swoje sakramentalne „boję się”. Już otworzył usta, ale w końcu powstrzymał się od uwagi.

– Głodny jestem – stwierdził Majewski.

– Ja też – przytaknął Andrzej. – Musimy gdzieś po drodze wdepnąć i porządnie się najeść. Czeka nas bardzo pracowita noc. Warto także zaopatrzyć się w jakieś kanapki. Jeżeli mam w nocy robotę, to zawsze dopisuje mi apetyt.

– Ja tam nie wezmę do ust ani kęsa.

– Nikt cię nie namawia. My pójdziemy na golonkę z dużym piwem, a ty za nas najesz się strachu.

– Czy też będę stał na świecy? – dopytywał Zygmunt.

– Zobaczymy na miejscu. Ale raczej nie. Na tę noc będziesz monterem samochodowym.

– Przecież ja się na tym nie znam.

– Nie szkodzi – uciął Andrzej. – Idziemy, bo czas ucieka. I tak trudno będzie w knajpie dostać coś przyzwoitego do żarcia.

– Zapraszałeś na golonkę.

– Marzyciel. Golonka w Warszawie o dziewiątej wieczorem? Chodźmy.

ROZDZIAŁ IV

Noc w warsztacie samochodowym

Każdy, kto choć raz wyjeżdżał z Warszawy samochodem w kierunku Modlina i Gdańska, na pewno przypomina sobie, że jadąc ulicą Marymoncką, niedaleko za Cmentarzem Włoskim, mijał stojącą na skraju drogi wielką, barwną tablicę. Napis wykonany wielkimi literami głosił, że właśnie tutaj znajduje się warsztat naprawy samochodów Józefa Jankowskiego. Specjalność; roboty blacharskie i diagnostyka. Za wysoką siatką odgradzającą całą, niewielką zresztą, posesję widać było biały, jednorodzinny domek. Szeroka brama prowadziła tuż przy domu na podwórze, gdzie w głębi wybudowano sporą halę fabryczną – właśnie ten warsztat blacharski.

Minęła godzina dziesiąta wieczorem. Deszcz wprawdzie nie padał, ale zimno było przenikliwe. Ulicą Marymoncką z rzadka przemykały samochody. Czasami przetoczył się tramwaj. Przed bramą warsztatu stanęło trzech ludzi. Chwilę obserwowali zarówno całą posesję, jak i ulicę. Było pusto.

– Dobra jest – stwierdził Andrzej Doberski. – Nikogo nie ma. Możemy wchodzić.

– W środku może być nocny dozorca – Zygmunt Lipień jak zwykle zgłosił zastrzeżenia. – Pewno śpi w warsztacie.

– To go obudzimy – Andrzej nacisnął guzik dzwonka. Rozległ się głośny sygnał, powtórzony później dwukrotnie, gdyż Doberski zadzwonił aż trzy razy. Nikt jednak nie zjawił się na ten alarm.

– Już po strachu – zauważył Tadeusz Majewski. – pamiętam, Kazik kiedyś wspominał, że teraz nocuje na Marymonckiej, bo właściciel warsztatu wyjechał wraz z rodziną na urlop do Bułgarii. Gdyby był dozorca, Strzelczyk nie musiałby tu mieszkać.

Andrzej uważnie obejrzał bramę wjazdową. Zamknięta była na łańcuch spięty potężną kłódką.

– To ten klucz – Doberski bezbłędnie dobrał odpowiedni klucz z kółka i bez trudu otworzył bramę. Cała trójka wśliznęła się do środka. Andrzej nie poprzestał na uchyleniu wierzei, ale otworzył je na oścież i żeby się nie mogły zamknąć, wsunął haczyki w odpowiednie otwory bocznych słupków.

– Co ty robisz? – przestraszył się Zygmunt.

A tymczasem Doberski podszedł do hali warsztatowej. Odnalazł znajdujący się na ścianie kontakt i nacisnął. Zapłonęły lampy na wszystkich drzwiach hali i ta na słupie oświetlająca całe podwórze.

– Zgaś natychmiast! Jeszcze nas tu ktoś zobaczy – denerwował się Lipień.

– Właśnie dlatego to robię, żeby nas widziano – Andrzej spokojnie dopasowywał klucze do drzwi warsztatu.

– Zwariował! Daję słowo, że zwariował – Zygmunt był bliski ucieczki.

Również Majewski nie rozumiał postępowania kolegi. On też zaczął się obawiać. A Andrzej otworzył już warsztat i także zapalił w nim światła. W hali, która miała pięć dużych boksów, stało osiem samochodów. Każdy w inny sposób uszkodzony. Ten miał zderzenie czołowe, inny, jak świadczyły kompletnie rozbite drzwi z prawej strony, musiał otrzeć się o drzewo. Na dużego forda ktoś najechał i jak to się mówi „zrobił mu garaż z bagażnika”. Duża czarna wołga z tabliczką „CD” dostała z lewej strony maski. Poszedł błotnik i reflektory.

Doberski uważnie rozejrzał się dokoła. Pod jedną ze ścian postawiono metalowe szafki. Niektóre zamknięte na niezbyt skomplikowane kłódki, ale większość otwarta. Wisiały w nich kombinezony robocze, jakie pracownicy warsztatu wkładali do roboty. Andrzej podszedł i wyjął dwa.

– Chłopaki! – Piorunem zakładajcie te ciuchy i brać się do roboty przy tej wołdze.

– Dlaczego? – tym razem i Majewski był przekonany, że ich towarzysz ma nie w porządku „pod strzechą”.

– Wam to trzeba wszystko tłumaczyć, jak chłop krowie na granicy. Przebierzecie się w kombinezony i będziecie się kręcili koło tego trupa. W tym czasie ja spokojnie zrewiduję posesję, nie wyłączając prywatnego mieszkania Jankowskiego.

– Przecież może nas ktoś zobaczyć.

– No to co? Będzie widział, że w warsztacie pracuje się nocą, żeby doprowadzić do porządku wóz z ambasady. Pilne zamówienie dla obcokrajowców, więc trzeba robić nie oglądając się na porę. A gdybyśmy myszkowali tutaj po ciemku przy latarce elektrycznej lub świecąc zapałkami, diabła byśmy znaleźli i dopiero moglibyśmy zwrócić na siebie uwagę. Przecież to międzynarodowa droga. Stale nią jeżdżą patrole MO.

– To nie jest głupie – Tadeusz zrozumiał plan „wodza”. – Masz łeb!

– Ja zresztą też włożę, kombinezon. Tak będzie wygodniej.

– Zygmunt, wskakuj w to ubranie – sam Majewski szybko zdejmował garnitur i naciągał poplamiony smarami kombinezon.

– Ale ja się nie znam na samochodach.

– Nie szkodzi. Chodzi o pozorowanie roboty. Staniecie lub usiądziecie przy wołdze i obłożycie się narzędziami. Gdyby się ktoś pokazał, nie wdawajcie się w żadne gadki. Ja będę rozmawiał, a wy pracujcie. Stukajcie albo odkręcajcie jakieś śruby. Zrozumiano?

– Zrobi się – Tadeuszowi bardzo się spodobał plan Doberskiego.

– A jeżeli akurat ciebie nie będzie w warsztacie? – pytanie padło z ust ostrożnego Zygmunta Lipienie.

– To powiecie, że majster poszedł do kantorku i zawołacie mnie.

– Ale w ten sposób my nie będziemy mogli szukać walizki.

– Ja poszukam. Nie bój się, nie okradnę was jak Kazik.

– Ja się nie boję – Zygmunt usiłował dyplomatycznie się wycofać. – Tylko to dłużej potrwa. We trzech byłoby szybciej.

– Na to nic nie poradzimy. Chociaż można i tak zrobić, że w hali warsztatowej wy poszukacie. Ale nie zapomnijcie obejrzeć wszystkich samochodów. W którymś z bagażników może być walizka.

– Taki bagażnik na pewno jest zamknięty.

– Potrafię go otworzyć. Przy Kaziku nie było żadnych kluczyków samochodowych. Znajdę je w kantorku. Razem z dokumentami rejestracyjnymi wozów. Tylko je dnocześnie nie włóczcie się po warsztacie. Jeden zawsze musi być przy wołdze. Jakby coś, ten drugi łapie pierwsze lepsze narzędzie i wraca do tego auta. No, do roboty!