Выбрать главу
Berlin, Niemcy, 28 grudnia 2004

— Mam odpowiedzi, których pan szukał, Herr Bundeskanzler — powiedział Rinteel wprost.

Indowy czekał bardzo długo. Długo musiał odpychać i ukrywać swój strach przed bliskością tylu groźnych mięsożerców. Kiedy kanclerz w końcu — potajemnie — przybył, Indowy poczuł ulgę. Wreszcie przynajmniej jeden barbarzyńca, który nie góruje nad nim wzrostem. Chociaż uśmiech białowłosego „polityka” był jeszcze bardziej przerażający niż puste spojrzenia jego strażników.

— Jakie odpowiedzi, Indowy Rinteelu? Jakie odpowiedzi, skoro nie mam jeszcze nawet pytań?

Rinteel zmusił się, by spojrzeć kanclerzowi w twarz, co było niemałym wyczynem jak na kogoś z jego rasy. Jego twarz automatycznie wykrzywiła się w grymas „szczerość w słowie i czynie”, chociaż wiedział, że człowiek ani go nie rozpozna, ani nie zrozumie.

— Więc ja je panu podpowiem, Herr Bundeskanzler. Dlaczego, stojąc w obliczu inwazji, która prawie na pewno eksterminuje cały wasz naród, pana polityczna opozycja sprzeciwia się wszystkim próbom zwiększenia waszych szans przeżycia? Dlaczego, skoro Posleeni zniszczą większą część waszego świata, a resztę zanieczyszczą obcymi formami życia, ci najbardziej troszczący się o czystość ekologiczną robią wszystko, co w ich mocy, by podkopać wasze umocnienia? Dlaczego, kiedy nadciągający wróg jest tak potężny, nawet niektórzy wasi wojskowi dowódcy tak niechętnie popierają remilitaryzację i są tak niewiarygodnie niekompetentni w jej przeprowadzaniu? Dlaczego ci, którzy najbardziej kochają myśl o państwowej kontroli nad gospodarką, wysokich podatkach i centralnym planowaniu, nie zgadzają się na zastosowanie tych środków, by zapewnić przeżycie waszego ludu?

Twarze ochroniarzy z BND przybrały surowy, a nawet rozgniewany wyraz. Na Indowy nie robiło to wrażenia. Przynajmniej nie obnażają tych swoich kłów do darcia mięsa.

— Zastanawiałem się nad tym — przyznał kanclerz.

— Więc niech pan uzna to za odpowiedzi — powiedział Rinteel, podając mu kompatybilny z ludzką technologią dysk komputerowy. — I niech pan pamięta, że nie wolno panu nikomu ufać. Ten dysk zawiera niepełne informacje. Jest ktoś, być może z pańskiego otoczenia, czyjego głosu nie potrafiliśmy odcyfrować.

— Rozumiem — odparł kanclerz, chociaż w rzeczywistości nie rozumiał, nie w pełni.

— Mam nadzieję — powiedział Rinteel. — Bo jeśli nie, będzie pan miał bardzo niewiele czasu na zrozumienie.

Zakłady Kraus-Maffei-Wegmann, Monachium, Niemcy, 28 grudnia 2004

— Jak długo pan u nas zabawi, Herr General?

— Tym razem co najwyżej kilka dni — odparł Mühlenkampf. — Będę od czasu do czasu wracał. Jestem oczywiście zawsze gotowy do konsultacji, gdyby była potrzebna. Odkąd wyszedłem z odmładzania, studiuję nowoczesne systemy uzbrojenia.

— Bardzo dobrze — powiedział Prael. — W połączeniu z pana olbrzymim doświadczeniem bojowym spodziewamy się stworzyć coś wyjątkowego. Chciałby pan poznać resztę zespołu?

— Oczywiście. Proszę mi ich przedstawić. I pokazać mi plany.

— W takim razie chyba najpierw plany. A potem będę panu przedstawiał członków zespołu odpowiedzialnych za każdą część planu.

Prael wskazał Mühlenkampfowi stół, na którym stał model czołgu.

— Ładnie wygląda — mruknął niezobowiązująco generał.

— Och, nie tylko wygląd się panu spodoba, Herr General — odparł Prael. — To będzie co najmniej o dwa rzędy wielkości najpotężniejszy czołg, jaki kiedykolwiek jeździł.

— Poczekamy, zobaczymy — stwierdził Mühlenkampf. — Skąd ta absurdalnie długa armata?

— Johann?

Mueller podszedł bliżej.

— Bo nie chcieli mnie słuchać, kiedy mówiłem o dziale elektromagnetycznym, Herr General.

Prael prychnął. Mueller nigdy nie przepuszczał sposobności.

— Proszę mi wybaczyć — powiedział Mühlenkampf — ale co to jest działo elektromagnetyczne?

— Mój najbardziej hołubiony projekt… i marzenie. To broń, która przepuszcza prąd elektryczny przez dwie szyny. Elektryczność wytwarza pole magnetyczne. Pole chwyta, a potem wyrzuca pocisk z wielką prędkością.

— To jest możliwe? — spytał generał, natychmiast zdając sobie sprawę z potencjału takiej broni.

— Możliwe — przyznał Henschel, przedstawiając się. — To jest możliwe, generale Mühlenkampf, ale jeszcze nie w tej chwili.

Mueller wzruszył ramionami.

— Za jakiś czas. Mniej więcej za rok. Dobrze, może dwa — przyznał, patrząc na skrzywionego Henschela. — W każdym razie Henschel ma rację. To jeszcze potrwa. To, co pan widzi, generale Mühlenkampf, to armata kaliber 305 milimetrów, o wiele dłuższa od swojego poprzednika kaliber 120 milimetrów i wykorzystująca ładunek miotający zaprojektowany przez Amerykanów. Skoro nie mogę mieć swojego działa elektromagnetycznego, pozostało mi zaprojektowanie systemu odrzutu tej armaty. Poza tym, ponieważ nasze specjalności są dość zbliżone, zajmuję się projektem zawieszenia razem z tym tu Herr Schlüsselem.

— Reinhard Schlüssel — przedstawił się zgarbiony, przypominający gnoma weteran niemieckiej marynarki. — Moim zadaniem jest też zaprojektowanie wieży. Benjamin okazał się nieocenioną pomocą.

Mühlenkampf przekrzywił głowę.

— Benjamin?

— Dawid Benjamin — przedstawił się jedyny w pomieszczeniu naprawdę ciemnoskóry mężczyzna. — Z Tel Awiwu — dodał chłodno, starając się nie zdradzić wrogości w głosie. — Jestem tu oddelegowany z izraelskiego przemysłu zbrojeniowego. Sami zamierzamy kilka takich zbudować, a następne kupić.

Odpowiednia na przeprosiny chwila minęła, zanim okazały się naprawdę potrzebne, pomyślał Mühlenkampf. Zresztą nic by nie dały.

— Bardzo dobrze — powiedział więc po prostu. — Projekt wszystkich czterech wersji waszej Merkavy zrobił na mnie wielkie wrażenie. Rozsądny. Mądry. Cieszę się, że pan tu jest, Herr Benjamin.

Izraelczyk wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Bardziej by mnie cieszyło, gdyby moja obecność była dla ciebie nieprzyjemna, esesmanie”.

— Faktycznie — powiedział Prael, przerywając kamienną ciszę — można zauważyć, że wśród przodków naszego czołgu była Merkava.

— Tak — zgodził się Mühlenkampf, zadowolony, że udało się wyjść z przykrej sytuacji. — Zwłaszcza ta odsunięta wieża. Jak duże jest to coś?

— Tiger Drei — odparł Henschel, zdradzając w końcu nazwę projektu — ma dwanaście metrów szerokości, trzydzieści jeden metrów długości i waży z pełnym wyposażeniem bojowym w przybliżeniu tysiąc siedemset pięćdziesiąt ton. Jest bardzo ciężko opancerzony.

— Mein Gott! — zawołał generał, kiedy w końcu dotarły do niego rozmiary armaty na makiecie. — Na co komu potrzebny taki potwór?

— Pan pozwoli, Herr General, pokażę panu odpowiedź — odparł Henschel, odkrywając kilka modeli posleeńskich okrętów desantowych i szturmowych.

Bad Tolz, 3 stycznia 2005

Generał miał odpowiedź, chociaż nie mogła ona zadowolić jego nominalnych politycznych zwierzchników ani — zwłaszcza — pewnych elementów ich popierających.

Nowych rekrutów zagoniono jak bydło na mróz i śnieg na środku Kaserne. Tam stali, dygoczący i nieszczęśliwi w swoich cienkich mundurach bez oznaczeń, nie licząc małej czarno-czerwono-złotej flagi na każdym rękawie. Nagle jakby na rozkaz — i rzeczywiście na rozkaz — wokół placu apelowego zapaliły się reflektory, krzyżując swoje snopy światła w górze i tworząc łuk, czy raczej stożek, z tuzinów, dziesiątek świetlnych włóczni.