— I ona wcale nie chce tych innych zabawek — oświadczyła matka, wbrew wcześniejszym zeznaniom. — Jest dziewczynką! Zresztą nie stać mnie na takie duże i eleganckie prezenty.
MYŚLAŁEM, ŻE JE ROZDAJĘ, odparł zdziwiony Wiedźmikołaj.
— Rozdajesz? — Matka nie dowierzała.
— Rozdajesz? — powtórzył Crumley, który przysłuchiwał się ze zgrozą. — Nie masz prawa! To nasz towar! Nie możesz tego rozdawać! W Strzeżeniu Wiedźm nie chodzi o dawanie! To znaczy… tak, oczywiście, daje się prezenty — poprawił się szybko, gdy uświadomił sobie, że wokół są ludzie. — Ale najpierw trzeba je kupić, rozumiecie. To znaczy… cha, cha — zaśmiał się nerwowo, coraz mocniej wyczuwając własne osamotnienie w tłumie i niechętny wzrok wuja Ciężkiego. — W końcu takich zabawek nie robią małe elfy koło Osi, cha, cha…
— Racja jak demon — potwierdził z mądrą miną wuj Ciężki. — Trzeba być wariatem, żeby choćby pomyśleć o daniu elfowi dłuta w rękę, chyba że ktoś chce mieć jego inicjały wyrzeźbione na czole.
— To znaczy, że to wszystko jest za darmo? — Matka Doreen nie pozwoliła się odwieść od kwestii, którą uważała za zasadniczą.
Pan Crumley bezradnie przyjrzał się zabawkom. Na pewno nie przypominały żadnych, które miał na składzie.
Potem spróbował popatrzeć w skupieniu na Wiedźmikołaja. Każda komórka jego mózgu zapewniała, że siedzi tu gruby, wesoły mężczyzna w czerwono-białym kostiumie.
No… prawie każda komórka. Kilka co bardziej czujnych twierdziło, że oczy donoszą o czymś całkiem innym, ale nie mogły się dogadać, co to takiego. Parę wyłączyło się kompletnie.
Słowa z oporem przesączyły się przez zęby.
— No… chyba tak — powiedział.
Wprawdzie było Strzeżenie Wiedźm, jednak w budynkach uniwersytetu trwała krzątanina. Magowie i tak nie kładą się wcześnie do łóżek[14], a poza tym czekali na Strzeżeniowiedźmowy Bankiet, zaczynający się o północy.
Aby dać jakieś pojęcie o skali Strzeżeniowiedźmowego Bankietu, warto wspomnieć, że lekka przekąska na NU składała się ledwie z trzech czy czterech dań, nie licząc serów i orzechów.
Niektórzy z magów trenowali od tygodni. Dziekan na przykład potrafił już podnieść jednym widelcem całego dwudziestofuntowego indyka. Fakt, że musieli czekać do północy, jedynie zdrowo zaostrzał apetyty, już wcześniej profesjonalnie wyszlifowane.
W całym budynku panowała atmosfera radosnego wyczekiwania, ogólne skwierczenie gruczołów ślinowych oraz powszechne i starannie szykowanie pigułek i proszków na chwilę — oddaloną jeszcze o wiele godzin — kiedy osiemnaście dań połączy się razem gdzieś poniżej klatki piersiowej i wyprowadzi kontratak.
Ridcully wyszedł na śnieg i postawił kołnierz. W budynku Magii Wysokich Energii paliły się wszystkie światła.
— Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem — mruczał. — Noc Strzeżenia Wiedźm, a oni ciągle pracują. To nie jest naturalne. Kiedy ja byłem studentem, o tej porze już dwa razy miałem mdłości…
Tymczasem Myślak Stibbons i jego grupa studentów o zacięciu badawczym poczynili jednak pewne ustępstwa na rzecz nocy Strzeżenia Wiedźm. Ustroili całego HEX-a gałązkami ostrokrzewu i wsadzili papierowy kapelusz na szklaną kopułę, pod którą kryło się główne mrowisko.
Ridcully za każdym razem, kiedy tu przychodził, miał wrażenie, że coś nowego zrobiono przy… urządzeniu, maszynie myślącej czy co to tam było. Niektóre elementy pojawiały się z dnia na dzień. Niekiedy, jak twierdził Stibbons, sam HEX kreślił plany dodatkowych części, których potrzebował. Wszystko to budziło dreszcze — a kolejny dreszcz pojawił się teraz, gdy nadrektor zobaczył siedzącego przed machiną kwestora. Na chwilę zapomniał o kurzajkach.
— Co tu robisz, stary przyjacielu? — zapytał. — Powinieneś teraz być w swoim pokoju i podskakiwać, żeby zrobić miejsce na wieczór.
— Niech żyje różowy, szary i zielony — odparł kwestor.
— Tego… Pomyśleliśmy, że HEX może… no, wie pan… może pomóc — wyjaśnił Myślak Stibbons, który lubił uważać siebie za uniwersytecki symbol normalności. — Z kłopotami kwestora. I że to będzie dla niego ładny strzeżeniowiedźmowy prezent.
— Na bogów, kwestor nie ma żadnych kłopotów — oświadczył Ridcully. Pogładził uśmiechniętego bezmyślnie kolegę po głowie, jednocześnie mrucząc pod nosem: „Totalnie zwariowany”. — Umysł czasem mu błądzi, to wszystko. Powiedziałem, że UMYSŁ CZASEM BŁĄDZI, prawda? Trudno się dziwić, za dużo czasu spędza na dodawaniu liczb. Nie wychodzi na świeże powietrze. Powiedziałem, że NIE WYCHODZISZ NA ŚWIEŻE POWIETRZE, KOLEGO!
— Myśleliśmy, że… no, może chciałby z kimś porozmawiać — tłumaczył Myślak.
— Co? Co? Ależ ja z nim ciągle rozmawiam! Staram się jakoś go rozerwać. To ważne, żeby nie snuł się tak dookoła.
— Ehm… No tak. Oczywiście — zgodził się dyplomatycznie Myślak. Pamiętał jeszcze kwestora jako człowieka, którego pomysłem na świetną zabawę było jajko na miękko. — Dlatego, hm… może spróbujemy jeszcze raz, dobrze? Jest pan gotów, panie Dinwiddie?
— Tak, dziękuję, tę zieloną z cynamonem, jeśli to nie kłopot.
— Nie rozumiem, jak może rozmawiać z maszyną — oznajmił ponuro Ridcully. — Przecież ona nie ma uszu.
— Tego… no… właściwie to zrobiliśmy jej jedno ucho — odparł Myślak. — O, to… — Wskazał duży bęben w labiryncie rurek.
— Czy to nie trąbka starego Windle’a Poonsa tam sterczy z boku? — spytał podejrzliwie Ridcully.
— Tak, panie nadrektorze. — Myślak odchrząknął. — Głos, widzi pan, rozchodzi się jako fale…
Urwał. Magiczne przeczucia wezbrały w jego umyśle. Wiedział, po prostu wiedział, że nadrektor uzna, iż mówi o morzu. Nastąpi jedno z tych ogromnych, bezdennych nieporozumień, które zawsze miały miejsce, gdy ktoś usiłował coś nadrektorowi wytłumaczyć. Takie słowa jak „fala”, a prawdopodobnie również „lody” i „piasek”, były tylko…
— To działa poprzez magię, panie nadrektorze — wyjaśnił, kapitulując.
— Aha. No tak. — Ridcully wydawał się trochę rozczarowany. — Czyli bez żadnych komplikacji ze sprężynami, kółkami zębatymi, rurami i całą resztą?
— Zgadza się. Czysta magia. Oczywiście, magia dostatecznie zaawansowana.
— To rozumiem. A co to robi?
— HEX może słyszeć, co pan mówi, panie nadrektorze.
— Interesujące. Oszczędza człowiekowi tego dziurkowania kartoników i walenia w klawisze, co przecież wy tu bez przerwy robicie, chłopcy.
— Proszę obserwować, panie nadrektorze… W porządku, Adrian, zainicjalizuj WWD.
— A jak to się robi? — zapytał z tyłu Ridcully.
— Eee… To znaczy, że ma pociągnąć tę wielką, ważną dźwignię — wyjaśnił niechętnie Myślak.
— Aha. Szybciej się wymawia.
Myślak westchnął.
— Tak, rzeczywiście, panie nadrektorze.
Skinął na jednego ze studentów, który pociągnął dużą czerwoną dźwignię oznaczoną karteczką „Nie ciągnąć”. Gdzieś we wnętrzu HEX-a zakręciły się koła zębate. W mrówczych farmach otworzyły się maleńkie klapki i miliony mrówek ruszyły szklanymi rurkami. Myślak stuknął w dużą drewnianą klawiaturę.
— Pojęcia nie mam, jak pamiętacie to wszystko — stwierdził Ridcully, przyglądając się operacjom z wyrazem, jak uznał Myślak, rozbawionego zainteresowania.
— To w dużej mierze intuicyjne, panie nadrektorze — odparł. — Oczywiście na początku trzeba poświęcić sporo czasu na naukę. A teraz, panie kwestorze — dodał — gdyby zechciał pan coś powiedzieć…
14
Często żyją w skali czasowej stworzonej tak, by im odpowiadała. Wielu starszych, naturalnie, żyje w przeszłości, niektórzy jednak przypominają profesora antropii, który opracował cały system temporalny oparty na wierze, iż wszyscy inni są jedynie iluzją.
Wiele osób słyszało o silnej i słabej zasadzie antropicznej. Słaba stwierdza, ogólnie mówiąc, że to faktycznie zadziwiające, iż wszechświat skonstruowany jest w taki sposób, by ludzie mogli w nim wyewoluować do punktu, w którym mogą zarabiać na życie na przykład na uniwersytetach. Silna mówi, że przeciwnie: głównym celem wszechświata było, aby ludzie nie tylko pracowali na uniwersytetach, ale także za solidne honoraria pisali książki z takimi słowami jak „kosmiczny” i „chaos” w tytułach[26].
Profesor antropii NU odkrył Specjalną i Nieuniknioną Zasadę Antropiczną, która stwierdza, że jedynym powodem istnienia wszechświata jest końcowa ewolucja profesora antropii NU. Ale jest to tylko formalne sformułowanie teorii, którą absolutnie każdy — z niewielkimi tylko odchyleniami natury „Tu wpisz swoje nazwisko” — sekretnie uważa za prawdziwą.