Выбрать главу

— Wiedźmikołaja!

— A za co, szefuniu?

— Bo siedzi bezczelnie w swojej grocie i rozdaje prezenty!

Kapral Nobbs zastanowił się.

— Pan szanowny nie przesadził ze świątecznymi drinkami? — upewnił się z nadzieją.

— Nie piję!

— Bardzo rozsądnie, drogi panie — oświadczył funkcjonariusz Wizytuj. — Alkohol bruka duszę. Ossory, księga druga, wers dwudziesty czwarty.

— Nie całkiem zakumałem, szefuniu. — Kapral Nobbs był wyraźnie zdziwiony. — Wydawało mi się, że Wiedźmikołaj powinien rozdawać różne rzeczy, nie?

Tym razem pan Crumley poczuł, że musi trochę się uspokoić i zastanowić. Do tej chwili nie miał kiedy posortować w myślach i ocenić wydarzeń, poza rozpoznaniem ich zasadniczej niewłaściwości.

— To oszust! — oznajmił. — Tak, właśnie o to chodzi! Wdarł się tutaj!

— A wiesz pan, panie szanowny, zawsze tak podejrzewałem — rzekł Nobby. — Myślałem sobie: co roku Wiedźmikołaj tkwi przez dwa tygodnie w drewnianej grocie, w sklepie w Ankh-Morpork? Kiedy ma tyle roboty? Ha! Trudno uwierzyć. Może to tylko jakiś staruszek z brodą? Tak sobie kombinowałem.

— Chodzi o to, że… no, że to nie jest Wiedźmikołaj, którego zwykle zatrudniamy. — Crumley poczuł pod nogami pewniejszy grunt. — On się tu wcisnął.

— Aha, czyli to inny oszust? A nie ten prawdziwy oszust?

— No… tak… nie…

— I zaczął rozdawać różne rzeczy?

— Tak przecież powiedziałem! To chyba musi być Przestępstwo, prawda?

Nobby potarł palcem nos.

— No, prawie… — przyznał, nie chcąc do końca poniechać szansy świątecznej nagrody. Nagle jakaś myśl przyszła mu do głowy. — On rozdaje towar szanownego pana?

— Nie! Nie, przywiózł wszystko ze sobą.

— Hm… Rozdawanie rzeczy szanownego pana, gdyby to właśnie robił, to owszem, widzę w tym pewien kłopot. Towar, który znika, to pewna oznaka przestępstwa. Ale towar, który się pojawia, tak, to gorsza sprawa. Chyba że chodzi o taki towar jak czyjeś ręce i nogi, ma się rozumieć. I powiem panu szanownemu szczerze, że byłoby łatwiej, gdyby on ten towar podprowadzał.

— To jest sklep — rzekł pan Crumley, wreszcie docierając do korzeni całego problemu. — Nie rozdajemy tu artykułów. Jak możemy liczyć, że klienci coś kupią, skoro jakiś osobnik wszystko im daje za darmo? A teraz proszę się tam udać i wyprowadzić go.

— Aresztować Wiedźmikołaja, znaczy się?

— Tak!

— W wigilię Strzeżenia Wiedźm?

— Tak!

— W pańskim sklepie?

— Tak!

— Przy tych wszystkich dzieciakach?

— Ta… — Pan Crumley zawahał się. Uświadomił sobie ze zgrozą, że kapral Nobbs, wbrew wszelkim oczekiwaniom, ma rację. — Myślicie, kapralu, że to nie będzie dobrze wyglądać?

— Trudno sobie wyobrazić, panie szanowny, jak mogłoby wyglądać dobrze.

— A moglibyście to załatwić dyskretnie?

— No, dyskrecja, pewno, można spróbować — przyznał kapral Nobbs. Zdanie zawisło w powietrzu z wyciągniętą ręką.

— Przekonacie się, że nie należę do niewdzięczników — domyślił się w końcu Crumley.

— Pan szanowny może na nas polegać — obiecał Nobby, wielkoduszny w swym zwycięstwie. — Pan szanowny niech biegnie do gabinetu i łyknie sobie gorącej herbaty, a my sprawimy się raz-dwa. Będzie pan szanowny nam wdzięczny.

Crumley spojrzał na niego jak człowiek doświadczający poważnych wątpliwości, ale odszedł chwiejnym krokiem. Kapral Nobbs zatarł ręce.

— U was w domu, Kocioł, nie macie Strzeżenia Wiedźm? — zapytał, kiedy wspinali się na pierwsze piętro. — Popatrz no na ten chodnik, wygląda, jakby świnia na niego nasikała…

— Nazywamy to Postem świętego Ossory’ego — wyjaśnił Wizytuj, który pochodził z Omni. — Ale nie jest to okazja dla praktykowania zabobonów i prymitywnego komercjalizmu. Spotykamy się tylko w grupach rodzinnych na modlitwie i poście.

— Znaczy, indyk, kurczaki i takie tam?

— To post, kapralu. Nie jemy niczego.

— No tak… Każdemu to, co lubi, jak to mówią. Przynajmniej nie musicie wstawać rano, żeby odkryć, że nic, co zostało, nie jest tak duże, żeby się nie zmieściło w piekarniku. Prezentów też nie dostajecie?

Odsunęli się szybko, gdy dwójka dzieci zbiegła po schodach, taszcząc między sobą dużą zabawkową łódź.

— Czasami właściwa jest wymiana nowych esejów religijnych, no i oczywiście są też egzemplarze „Księgi Ossory’ego” dla dzieci — odparł funkcjonariusz Wizytuj. — Bywa, że z… ilustracjami — dodał ostrożnie, jak człowiek mówiący o nieprzyzwoitych rozkoszach.

Obok przebiegła dziewczynka dźwigająca większego od siebie pluszowego misia. Był różowy.

— A mnie zawsze dają sole kąpielowe — poskarżył się Nobby. — I mydło kąpielowe, i płyn do kąpieli, i takie ziołowe kąpielowe dodatki i w ogóle całe tony kąpielowych różności. Nie mam pojęcia dlaczego, przecież w ogóle prawie nigdy się nie kąpię. Można by sądzić, że potrafią to zrozumieć, nie?

— Obrzydlistwo, moim zdaniem — stwierdził funkcjonariusz Wizytuj.

Na piętrze kłębił się tłum.

— Popatrz tylko na nich. Kiedy ja byłem dzieciakiem, pan Wiedźmikołaj nigdy mi jakoś nic nie przyniósł — oświadczył kapral Nobbs, spoglądając ponuro na dzieci. — Wieszałem skarpetę na każde Strzeżenie Wiedźm, regularnie. A tyle z tego miałem, że mój tato kiedyś do niej narzygał.

Zdjął hełm.

Nobby w żadnym razie nie był bohaterem, ale teraz w jego oczach pojawił się błysk kogoś, kto widział w życiu zbyt wiele pustych skarpet — plus jedną dość pełną i cieknącą. Strup został zdrapany z jakiejś rany w pomarszczonym organie jego duszy.

— Wchodzę — oznajmił.

Pomiędzy głównym holem Niewidocznego Uniwersytetu a frontowymi drzwiami znajduje się mniejsze, okrągłe pomieszczenie czy westybul, zwane Pamiątką Nadrektora Bowella, chociaż nikt nie wie dlaczego ani też czemu obowiązujący zapis nakazuje kupować jedną słodką bułeczkę, która wraz z jednym miedzianym pensem ma być położona na wysokiej kamiennej półce na ścianie w co drugą środę[15]. Ridcully stał na środku tego pomieszczenia i patrzył w górę.

— Proszę mi przypomnieć, pierwszy prymusie. Nigdy nie zapraszaliśmy kobiet na Strzeżeniowiedźmowy Bankiet, prawda?

— Oczywiście, że nie, nadrektorze — zgodził się pierwszy prymus. Spojrzał na zakurzone krokwie, niepewny, co zwróciło uwagę Ridcully’ego. — Wielkie nieba, nigdy w życiu. One wszystko by zepsuły. Zawsze to powtarzam.

— A wszystkie służące mają wolne do północy?

— Bardzo wielkoduszny obyczaj, zawsze to powtarzam — stwierdził pierwszy prymus, czując, że trzeszczy mu kark.

— Więc dlaczego co roku wieszamy pod sufitem taki wielki pęk jemioły?

Pierwszy prymus obrócił się dookoła, wciąż patrząc w górę.

— No, eee… To jest… tego… to symbol, nadrektorze.

— Tak?

Pierwszy prymus wyczuł, że oczekuje się od niego czegoś więcej. Po omacku szukał w zakurzonych zakamarkach swej edukacji.

— Ehem… Liście, widzi pan… one symbolizują… zieleń, prawda, a za to jagody to symbol… symbol bieli. Biel i zieleń. Bardzo ważny symbol.

Czekał. Niestety, nie rozczarował się.

— Czego?

Pierwszy prymus odchrząknął.

— Nie jestem pewien, czy koniecznie musi być czegoś, nadrektorze.

— Aha. Zatem — rzekł w zadumie Ridcully — można chyba stwierdzić, że biel i zieleń symbolizują niewielką roślinę pasożytniczą.

вернуться

15

Ceremonia nadal ma miejsce, oczywiście. Gdyby człowiek rezygnował z tradycji tylko dlatego, że nie wie, skąd się wzięły, nie byłby lepszy od cudzoziemca.