PIP, rzucił Śmierć Szczurów, który przegryzł się przez połowę sera.
— I wcale nie taki głupi — oburzył się kruk. — Krukowate są wyjątkowo inteligentne, potrafią wyciągać wnioski, a w przypadku pewnych gatunków leśnych także używać narzędzi!
— Aha, czyli jesteś specjalistą od kruków, tak?
— Tak się składa, droga pani, że sam jestem…
PIP, odezwał się znowu Śmierć Szczurów.
Obejrzeli się oboje. Pokazywał na swoje szare zęby.
— Wróżka Zębuszka? — zdziwiła się Susan. — Co z nią?
PIP.
— Rzędy zębów — powtórzył o, bóg. — Takie jak… rzędy, no wiesz. Kto to jest Wróżka Zębuszka?
— Ostatnio często się ją widuje w okolicy — wyjaśniła Susan. — A raczej je się widuje. To taka jakby franszyza. Masz drabinę, pas z kieszonkami i kleszcze, możesz przystąpić do pracy.
— Kleszcze?
— Jeśli nie może wydać reszty, musi na to konto zabrać dodatkowy ząb. Ale przecież Zębuszki są całkiem nieszkodliwe. Spotkałam jedną czy dwie. Zwyczajne pracujące dziewczyny. Nikomu nie zagrażają.
PIP.
— Mam nadzieję, że dziadkowi nie przyszło do głowy, by wykonywać także ich pracę. Wielkie nieba, kiedy sobie to wyobrażę…
— One zbierają zęby?
— Tak. Oczywiście.
— Dlaczego?
— Co dlaczego? Taką mają pracę.
— Chciałem powiedzieć: po co? I gdzie niosą te zęby, kiedy je już zabiorą?
— Nie wiem! One tylko… No, zabierają zęby i zostawiają pieniądze. I w ogóle co to za pytanie: gdzie niosą zęby?
— Zastanawiałem się tylko, nic więcej. Prawdopodobnie wszyscy ludzie to wiedzą, prawdopodobnie pytając, wychodzę na głupca, prawdopodobnie jest to rzecz powszechnie znana…
Susan przyjrzała się z namysłem Śmierci Szczurów.
— A właściwie… Dokąd zabierają te zęby?
PIIP?
— Mówi, że nie ma pojęcia — przetłumaczył kruk. — Może je sprzedają? — Dziobnął inny słoik. — A co z tymi? Są tak ładnie pomarszczone…
— Marynowane orzechy — wyjaśniła odruchowo Susan. — Co one robią z zębami? Po co komu potrzebne tyle zębów? Ale… co złego może zrobić Wróżka Zębuszka?
— Czy mamy czas, żeby poszukać jakiejś i zapytać? — zainteresował się o, bóg.
— Czas nie jest problemem — uspokoiła go Susan.
Są tacy, którzy wierzą, że wiedzę się zdobywa — niczym cenną rudę wykuwaną z szarych warstw ignorancji.
Są tacy, którzy wierzą, że wiedzę można sobie tylko przypomnieć, że w dalekiej przeszłości trwał jakiś Złoty Wiek, kiedy wszystko było wiadome, kamienie pasowały do siebie tak, że nie można by noża wcisnąć pomiędzy nie, no wiecie, i oczywiście mieli wtedy machiny latające, bo te wykopy można obejrzeć tylko z góry, zgadza się? A w jednym takim muzeum, czytałem, znaleźli kalkulator pod ołtarzem starożytnej świątyni, wiecie, o czym mówię? Tylko że rząd wszystko zatuszował[18]…
Mustrum Ridcully wierzył, że wiedzę można uzyskać, krzycząc na ludzi, i właśnie próbował tego dokonać. Magowie siedzieli w sali klubowej wokół stołu, na którym w wysokich stosach leżały książki.
— Mamy Strzeżenie Wiedźm, nadrektorze — zauważył z wyrzutem dziekan, przerzucając karty starożytnego tomu.
— Dopiero od północy — odparł Ridcully. — A zbadanie tej sprawy zaostrzy wam apetyt na kolację.
— Chyba coś znalazłem, nadrektorze — odezwał się kierownik studiów nieokreślonych. — Mam tu „Podstawowych bogów” Woddeleya. Pisze o larach i penatach, które akurat pasują.
— Lary i penaty? A co to za jedne i czy z dobrych domów? — spytał Ridcully.
— Cha, cha, cha! — zaśmiał się kierownik studiów nieokreślonych.
— Co?
— Myślałem, że to żart, zresztą całkiem niezły, nadrektorze.
— Żartowałem? Nie chciałem żartować.
— To akurat nic nowego — mruknął dziekan.
— O co chodzi, dziekanie?
— Nic takiego, nadrektorze.
— Wydawało mi się, że wspomniał pan o „domu”, ponieważ są to rzeczywiście są bóstwa domowe — wyjaśnił kierownik studiów nieokreślonych. — A raczej były. Wydaje się, że zanikły dawno temu. To takie… małe duszki domowe, jak na przykład…
Trzej inni magowie, myślący — jak na magów — całkiem szybko, równocześnie zatkali mu dłońmi usta.
— Ostrożnie! — przypomniał Ridcully. — Nieuważne słowa mogą stworzyć życie. Właśnie przez coś takiego uzyskaliśmy wielkiego i grubego boga niestrawności, który ma mdłości w wygódce. A przy okazji, gdzie jest kwestor?
— Był w wygódce, nadrektorze — poinformował wykładowca run współczesnych.
— Jak to? Kiedy ten…?
— Tak, nadrektorze.
— No cóż, jestem pewien, że jakoś sobie poradzi — rzekł Ridcully obojętnym tonem człowieka, który mówi o czymś paskudnym, co spotkało kogoś innego poza zasięgiem słuchu. — Ale wolelibyśmy więcej takich nie ściągać. Co to było, kierowniku?
— Lary i penaty, nadrektorze, ale nie sugerowałem…
— Dla mnie to jasne. Coś się zepsuło i te małe diabły wracają. Nam wystarczy tylko odkryć, co się zepsuło, i to naprawić.
— No tak. Cieszę się, że znaleźliśmy rozwiązanie — powiedział dziekan.
— Bóstwa domowe… — mruknął Ridcully. — Tym były, kierowniku?
Otworzył szufladkę w kapeluszu i wyjął fajkę.
— Tak, nadrektorze. Woddeley pisze, że zaczynały jako… lokalne duchy, jak rozumiem. Pilnowały, żeby chleb rósł i masło dobrze się ubijało.
— A zjadały ołówki? Jaką postawę prezentowały wobec skarpetek?
— To było w czasach pierwszego imperium — wyjaśnił kierownik studiów nieokreślonych. — Sandały, togi i tak dalej.
— Aha. Nie byli zbytnio oskarpetkowani?
— Nie przesadnie, nadrektorze. I było to dziewięćset lat przed tym, jak Osric Ołówkinis pierwszy raz odkrył na bogatych w grafit piaskach dalekiej wyspy Sumtri pewien nieduży krzew, który staranną hodowlą skłonił do wypuszczania długich, prostych gałązek…
— Tak, tak, wszyscy widzimy, że ma pan pod stołem otwartą encyklopedię. Ale chciałbym zauważyć, że sytuacja się trochę zmieniła. Poszła z duchem czasu. Musiał nastąpić rozwój. Kiedyś duszki pilnowały, żeby ciasto na chleb urosło, a dzisiaj mamy stwory, które pożerają ołówki i skarpety, i pilnują, żeby nigdy pod ręką nie było czystego ręcznika, kiedy akurat jest potrzebny…
W oddali zabrzmiały dzwonki.
Ridcully urwał.
— Właśnie to powiedziałem, prawda? — upewnił się.
Magowie posępnie kiwnęli głowami.
— I to był pierwszy raz, kiedy ktoś o tym wspomniał?
Magowie kiwnęli głowami po raz drugi.
— No więc, do licha, to naprawdę dziwne, że nigdy nie można znaleźć czystego ręcznika, kiedy…
Rozległo się coraz głośniejsze brzęczenie. Ręcznik przeleciał na wysokości ramion. Pojawiła się sugestia wielu małych skrzydełek.
— To był mój — stwierdził z wyrzutem wykładowca run współczesnych.
Ręcznik oddalił się w kierunku głównego holu.
— Ręcznikowe Osy — mruknął dziekan. — Dobra robota, nadrektorze.
— No przecież, u licha, to leży w ludzkiej naturze, nieprawda? — zirytował się Ridcully. — Coś źle pójdzie, coś zginie, to naturalne, że wymyśla się małe stworzonka, które… Dobrze już, dobrze, będę uważał. Chciałem tylko powiedzieć, że człowiek jest istotą z natury mythopoeiczną.
— A co to znaczy? — zainteresował się pierwszy prymus.
18
To zadziwiające — biorąc pod uwagę historię ich osiągnięć w niemal każdej innej dziedzinie — że rządy tak doskonale radzą sobie z tuszowaniem spotkań z obcymi.
Jednym z powodów może być fakt, że sami obcy są zbyt zakłopotani, by o tym opowiadać.
Nie wiadomo, dlaczego większość ras zdolnych do podróży kosmicznych jako preludium oficjalnego kontaktu podejmuje czynność grzebania w bieliźnie Ziemian. Ale reprezentanci kilkuset ras długo się kręcili — niepodejrzewani przez innych — w wiejskich regionach planety i w rezultacie regularnie porywali innym planowane ofiary porwań. Niektórzy zostali wręcz porwani, gdy przygotowywali porwanie innych obcych, usiłujących porwać jeszcze innych obcych, którzy — wskutek błędnego zrozumienia instrukcji — starali się sformować bydło w kręgi i okaleczyć zboże.
Planeta Ziemia jest obecnie zakazana dla wszystkich obcych ras, do chwili kiedy porównają notatki i ustalą, ilu — jeśli w ogóle — prawdziwych ludzi rzeczywiście zdołali porwać. Istnieje smutne podejrzenie, że tylko jednego, który jest wielki, kosmaty i ma bardzo wielkie stopy.
Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach.