Выбрать главу

Ciepła woda spływała kaskadą ze spiczastego czepka kąpielowego na głowie Mustruma Ridcully.

Pan Johnson, z pewnością niecelowo, stworzył łazienkę doskonałą — a przynajmniej doskonale się nadającą, by w niej śpiewać. Echa i rezonujące rury maskowały drobne niedoskonałości i nawet najbardziej piskliwemu głosowi nadawały donośne, głębokie, dźwięczne brzmienie.

Ridcully zatem śpiewał.

—  Gdy sobie szedłem dadadadada po to czy coś innego, i żeby znaleźć dadada, zoczyłem piękną pa-an-nę, chyba tak to było, i wtedy…

Piszczałki organów wibrowały od nagromadzonej energii. Bibliotekarz rozprostował palce. Zajęło to dobrą chwilę. Potem szarpnął za dźwignię zaworu ciśnieniowego.

Wibracje zmieniły się w natrętne brzęczenie.

Bardzo ostrożnie zwolnił zacisk.

Ridcully przerwał śpiew, kiedy zza ściany dobiegły tony organowej melodii.

Muzyka kąpielowa, pomyślał. Akurat na czas.

Właściwie szkoda, że tłumią ją wszystkie łazienkowe instalacje…

W tej właśnie chwili dostrzegł niewielką dźwignię oznaczoną „Rury muzyczne”.

Ridcully nie należał do ludzi, którzy zastanawiają się, do czego służy dowolny przełącznik, skoro łatwiej i szybciej można to sprawdzić, uruchamiając go. I tak właśnie uczynił. Jednak zamiast muzyki, której się spodziewał, efektem było rozsunięcie się kilku paneli. Odsłoniły rzędy mosiężnych dysz.

Bibliotekarz zapadł w trans, śniąc na skrzydłach muzyki. Dłonie i stopy tańczyły po klawiszach, zmierzając do crescendo kończącego pierwszą część „Suity Katastrofalnej” Bubbli.

Jedna stopa kopnęła dźwignię „Dopalacza”, druga przekręciła zawór cylindra z podtlenkiem azotu.

Ridcully postukał w dysze.

Nic się nie stało. Znowu przyjrzał się tablicom i zauważył, że jeszcze ani razu nie przesunął małej mosiężnej dźwigni oznaczonej „Sprzęg organowy”.

Teraz to zrobił. Nie uzyskał jednak przyjemnego akompaniamentu kąpielowego. Coś tylko brzęknęło i rozległ się daleki bulgot, który z wolna przybierał na sile.

Ridcully zrezygnował i wrócił do namydlania sobie piersi.

— …biegną jelenie po lesie, granie… Hę? Co to…

Następnego dnia drzwi łazienki znowu zabito na głucho. Umieszczono też na nich kartkę z napisem:

„Nie używać w żadnych okolicznościach. TO WAŻNE”.

Jednakże gdy Modo mocował deski, nie wbił gwoździ do końca. Zostawił trochę wystające, by łatwiej było złapać obcęgami, kiedy znów każą mu je wyjąć. Niczego nie zakładał i na nic nie narzekał; zdobył jednak sporą wiedzę o działaniu umysłu maga.

Nigdy nie znaleźli mydła.

Myślak i jego studenci czujnie obserwowali HEX-a.

— Przecież nie może, no wiecie, tak po prostu się zatrzymać — powiedział Adrian „Wariat Drongo” Rzepiszcz.

— Mrówki stoją nieruchomo. — Myślak westchnął. — No dobra, dajcie z powrotem tę zabawkę.

Adrian starannie umieścił nad klawiaturą HEX-a kudłatego pluszowego misia. Wszystko natychmiast ruszyło. Mrówki pobiegły rurami, mysz zapiszczała.

Próbowali już trzy razy.

Myślak patrzył na jedyne zdanie, które wypisał HEX.

+++ Mój! Łaaa! +++

— Właściwie nie wydaje mi się — powiedział zniechęcony — żebym miał ochotę tłumaczyć nadrektorowi, dlaczego maszyna przestaje działać, kiedy zabierzemy tego kudłatego pluszowego misia. I nie wydaje mi się, żebym chciał żyć w takim świecie.

— Eee… — wtrącił Wariat Drongo. — Zawsze można, no wiecie, tak jakby powiedzieć, że musi pracować z udostępnionym KPM…

— Myślisz, że tak będzie lepiej? — spytał Myślak z powątpiewaniem w głosie. — To nawet nie brzmi jak realistyczna interpretacja niedźwiadka.

— Znaczy, lepiej niż „kudłaty pluszowy miś”?

Myślak kiwnął głową.

— Lepiej — rzekł krótko.

Gawain twierdził, że ze wszystkich prezentów, jakie dostał od Wiedźmikołaja, najlepsza była kulka.

Jaka kulka? — zdziwiła się Susan.

A on wyjaśnił, że znalazł ją w kominku. Wygrywa wszystkie gry. Wydaje się poruszać inaczej niż wszystkie.

Żebracy szli ulicami, cofając się niekiedy i zygzakując. Zaczynał padać świeży poranny śnieg.

Od czasu do czasu któryś z nich bekał z zadowoleniem. Wszyscy mieli na głowach papierowe kapelusiki — z wyjątkiem Paskudnego Starego Rona, który swój zjadł.

Z ręki do ręki podawali sobie blaszaną puszkę. Zawierała mieszaninę najlepszych win i mocniejszych alkoholi, a także czegoś, co już było w środku, kiedy Arnold Boczny ukradł ją spod fabryki farb przy Drodze Fedry.

— Gęś była dobra — stwierdził Kaczkoman, dłubiąc w zębach.

— Się dziwię, żeś ją jadł z tą kaczką na głowie — rzekł Kaszlak Henry, dłubiąc w nosie.

— Jaką kaczką? — zdumiał się Kaczkoman.

— A co to było ta tłusta maź? — zapytał Arnold Boczny.

— To, drogi przyjacielu, było pâté de foie gras. Mogę się założyć, że z samej Genoi. I też wyśmienite.

— Pierdzi się od tego, nie?

— Ach, świat haute cuisine — westchnął Kaczkoman z zachwytem.

Często przystając i skręcając, dotarli wreszcie do tylnych drzwi swojej ulubionej restauracji. Kaczkoman popatrzył na nie z rozmarzeniem; mgła wspomnień zasnuła mu oczy.

— Kiedyś jadałem tutaj praktycznie co wieczór — powiedział.

— To czemu żeś przestał? — zainteresował się Kaszlak Henry.

— Ja… właściwie nie wiem. To wszystko… niewyraźnie pamiętam, niestety. Jeszcze z czasów, kiedy wydawało mi się, że jestem kimś innym. Ale — poklepał Artura Bocznego po głowie — jak to mówią „lepszy jest pokarm z butów, gdzie jest przyjaźń, niżeli z karmnego wołu, gdzie jest nienawiść”. Przejdź, proszę, Ron.

Ustawili Rona przed drzwiami i zapukali. Kiedy otworzył kelner, Paskudny Stary Ron uśmiechnął się do niego, demonstrując to, co zostało mu z zębów, oraz swoje słynne halitosis, wciąż całe i na miejscu.

— Tysiącletnia wskazówka i krewetki — powiedział, dotykając palcem grzywki.

— „Najlepsze świąteczne życzenia” — przetłumaczył Kaczkoman.

Kelner usiłował zatrzasnąć drzwi, ale Arnold Boczny był na to przygotowany i wcisnął but w szczelinę[25].

— Pomyśleliśmy, że może chcielibyście, żebyśmy przyszli w porze obiadowej i zaśpiewali parę wesołych strzeżeniowiedźmowych piosenek dla waszych gości — zaproponował Kaczkoman. Obok niego Kaszlak Henry rozpoczął już jeden ze swych tytanicznych ataków kaszlu, który nawet brzmiał zielono. — Bez żadnych opłat, ma się rozumieć.

— Bo mamy Strzeżenie Wiedźm — dodał Arnold.

Żebracy, mimo reputacji zbyt fatalnej, by chociaż należeć do Gildii Żebraków, radzili sobie całkiem dobrze — według własnych niskich standardów. Działo się tak dzięki starannemu stosowaniu Zasady Oznaczoności. Ludzie dawali im sporo różnych rzeczy, oznaczało to bowiem, że sobie pójdą.

вернуться

25

Arnold nie miał nóg, ale — ponieważ często zdarzały się na ulicach sytuacje, gdy but naprawdę mógł się przydać — Kaszlak Henry umocował mu jeden do kija. Arnold posługiwał się nim ze śmiertelną skutecznością; wielu opryszków, których sytuacja przycisnęła tak bardzo, że próbowali okradać żebraków, często ze zdumieniem zarabiało kopniaka w głowę od człowieka mającego trzy stopy wzrostu.