– Daj ci Boże zdrowie – powiedziałam ze szczerego serca – Może i… A może pojechałabyś uprzejmie najpierw do Paryża, a dopiero potem do Tybetu?
– Skoro prababcia wywinęła taki numer… Czekaj, tu jest coś o hrabiostwie wujka. Czy to nie on powinien dziedziczyć?
Znałam wujka, tak samo jak ona. Pomyślałam, że musiała zgłupieć do reszty.
– Nawet jeśli, to co? Uważasz, że podważy testament? Kto, wujek Wojtek?
– No nie – zreflektowała się Krystyna. – Ani wujek, ani ciotka. Ani babcia. Czy babcia nie była z prababcią w wojnie?
– Na moje oko była. Odczep się ode mnie chwilowo. Zanim co, skoczmy do rodziny, potem się zastanowisz. Kiedy Andrzej wyjeżdża do tego Tybetu?
– Za dwa tygodnie.
– To jeszcze zdążymy pomyśleć…
– Nie chcę wprowadzać żadnych zadrażnień rodzinnych – powiedziała z zaciętością babcia Ludwika. – Ale widzicie, moje dzieci… Rodzona matka zostawiła mnie samą w czasie wojny i żeby nie spadek po babci, umarłabym z głodu. Za ten spadek wszyscy żyjecie do tej pory, a z Noirmont nie chcę mieć nic wspólnego. List, mówicie…? Jeśli wasza prababka zostawiła dla was jakiś list, możecie być pewne, że dotyczy biblioteki. To była jakaś obsesja od pokoleń, mnie też usiłowano do tego zapędzić, ale nie dałam się. No owszem, wyjdziecie na swoje.
– Czy prababci w ogóle coś z majątku zostało? – spytała Krystyna. – Czy tylko ta ruina zamkowa?
– W jakim sensie biblioteki? – spytałam równocześnie. – Co z biblioteką należało zrobić?
– Nie mówcie do mnie razem, bo mnie to denerwuje. O co pytacie?
Milczałyśmy, bo było absolutnie pewne, że znów odezwiemy się równocześnie. Siedziałyśmy z babcią na oszklonym tarasie wśród roślinności bez mała tropikalnej, zawsze na tym tarasie istniał kwietnik, pod nim zaś podobno w czasie wojny zrobiono skład broni. Dziw, że rodzina wyszła z tego z życiem.
Babcia znała nasze cechy. Chciała być sprawiedliwa.
– Tu bór, tu las, tu nie ma, tu wlazł – wyliczyła, pokazując nas kolejno palcem i padło na mnie. – Mów, Krysiu, pierwsza.
– Ona jest Joanna – zwróciła jej uwagę Krystyna. – Kryśka to ja.
– Wszystko jedno. Mów, Joasiu.
– Wcale nie wszystko jedno – zaprotestowałam odruchowo. – My się różnimy. Pytałam, co z biblioteką należało zrobić.
– Nie wiem, czym się różnicie – mruknęła babcia pod nosem. – Należało ją uporządkować i przejrzeć, o ile pamiętam. Książka po książce, każdą kartkę.
– Po co?
– Żeby odnaleźć wszystkie zapiski o ziołach leczniczych. Recepty i inne takie.
– Co…?! – spytała Krystyna z nagłą gwałtownością.
– Chyba nie jesteś głucha, moje dziecko? Wyraźnie mówię, podobno ona, ta biblioteka, zawiera w sobie bezcenne informacje zdrowotne, cudotwórcze zioła i tym podobne idiotyzmy.
Sarkazm i wzgarda w głosie babci przerosły wszystko. Nie znosiła ziół, nie wierzyła w ich sens, była agresywnie przeciwna zielarstwu od czasu, kiedy, w jej późnej młodości, jakiś lekarz uszczęśliwił ją mieszanką ziół na odchudzanie. Dostała po niej takiej sraczki, że przez trzy dni nie mogła wyjść z domu i przepadło jej coś niesłychanie ważnego, co miała do załatwienia na mieście. W dodatku ta mieszanka była wściekle gorzka. Raz na zawsze nabrała obrzydzenia do leczniczych sił przyrody.
Za to Krystynie zaiskrzyły się oczy.
– I ona tam ciągle istnieje, ta biblioteka? – upewniła się, nie kryjąc emocji. – Nietknięta?
– Czy nietknięta, to nie wiem, możliwe, że wasza prababka ją tknęła. Nietknięty pozostał raczej zabobon.
– Jaki zabobon?
– Podobno klątwa. Dopóki biblioteka nie zostanie uporządkowana, dopóty rodzina nie zdoła wzbogacić się na nowo, takie głupie gadanie słyszałam. Róbcie, jak uważacie.
Sprawa została przesądzona, nie musiałam już namawiać swojej siostry na wyjazd do Francji, sama zaczęła się tam pchać w gorączkowym pośpiechu. Zapewne miała nadzieję, że bibliotecznymi ziołami zdoła przebić Tybet.
– Na spadek też liczę – powiadomiła mnie szczerze. – Przy tym laboratorium Andrzej chciałby mieć własny ogródek doświadczalny, może tego szmalu po prababci na wszystko wystarczy…? Spróbuję go namówić, żeby przesunął wyjazd i poczekał na wiadomość ode mnie. Ostatnio kocha mnie więcej i chyba pójdzie na ustępstwo.
– Jeżeli wepchniesz forsę w faceta, prababcia się w grobie przewróci – ostrzegłam ją.
– Nie szkodzi. Będzie miała jakieś urozmaicenie. Czym jedziemy?
– O ile mnie pamięć nie myli, komunikacji tam nie ma. W każdym razie nie było. Możliwe, że teraz chodzi tam jakiś autobus, ale ja bym pojechała samochodem.
– Bardzo dobrze. Ja też.
– Twoim czy moim?
– Twoim. Mój nawala.
– A mówiłam, że toyota lepsza od fiesty – wytknęłam z satysfakcją. – Która bierze perukę?
– Mogę ja. Ale będziemy się zamieniać…
Od dawna już starałyśmy się nie jeździć nigdzie i w ogóle nie pokazywać ludziom razem, bo budziłyśmy sensację, a poza tym po co zaraz wszyscy mieli wiedzieć, że każda z nas istnieje w dwóch osobach. Zmuszone do wspólnej podróży wprowadzałyśmy różnicę przynajmniej w postaci peruki, która jedną z nas nieco odmieniała. Teraz też. Obie razem w jednym samochodzie, musiałyśmy się trochę postarać.
W podróż ruszyłyśmy, można powiedzieć, z marszu. Kryśkę gnała obawa, że Andrzej się zniecierpliwi, jego niewłaściwy stosunek do kobiet polegał na tym, że wyżej cenił swoje maniactwo zawodowe niż damę serca i podejrzewałam w cichości ducha, iż zdolny byłby oderwać się znienacka od najbardziej upojnych ekscesów seksualnych, gdyby wpadła mu do głowy twórcza myśl o wyciągu z roślinki. Już sam fakt, że w takiej chwili myśl mogłaby mu wpaść… Osobiście nie strawiłabym tak nerwowej atmosfery, ale skoro Kryśka trawiła, Bóg z nią…
Mnie pchało do zamku. Kochałam stare meble. Ponadto również żywiłam pewne nadzieje…
Notariusz umówił się z nami u siebie, w Paryżu.
– Świętej pamięci pani hrabina de Noirmont postawiła sprawę jasno – rzekł bez wstępów głosem osobliwie ponurym. Myślałam, że to z grzeczności, mówiąc o nieboszczce przybiera grobowy ton, ale zaraz okazało się, że przyczyna jest inna. – Panie dziedziczą warunkowo. Mianowicie mogą panie objąć spadek dopiero po spełnieniu tego warunku.
– Jakiego warunku? – warknęła Krystyna.
– Uporządkowanie biblioteki zamkowej…
– Więc jednak…! – wyrwało mi się.
– A kto ma ocenić i zadecydować, że ona już została uporządkowana? – spytała gniewnie moja siostra, wściekła na zwłokę. – I na czym to uporządkowanie ma polegać?
– Ocenić będę musiał ja sam, jako wykonawca testamentu. Panie mają przejrzeć każde dzieło, ustawić wszystko chronologicznie, tematycznie, językowo, to już panie zdecydują… I sporządzić katalog z oznaczeniem miejsca. Powiedzmy: ponumerować szafy i półki.