Выбрать главу

Ironia tej sytuacji była tak bolesna, że wprost nieznośna. Starałem się dobrze wypełniać moje obowiązki policjanta, chciałem, żeby ludzie byli ze mnie zadowoleni, i co w zamian mnie spotkało? Dowiedziałem się, że „przyciągam niebezpieczeństwo”. Czy tylko to można było o mnie powiedzieć?

Mimo wszystko wiedziałem dokładnie, jak powinienem się zachować tego przedpołudnia. Ze względu na dobro małego Alexa. Postanowiłem odsunąć na bok wszystko, co czułem, i skupić się na tym, co dla niego najlepsze. Postanowiłem nie dopuścić do tego, by czuł się wystraszony albo wyprowadzony z równowagi. Wydrukowałem nawet dla Christine długą listę tego, co Alex lubił i czego nie lubił.

Na nieszczęście on sam miał w nosie wszystkie moje starania. Krył się za moimi nogami, byle jak najdalej od Christine i jej adwokatki. Delikatnie pogładziłem go po główce. Ale on trząsł się cały, dygotał z wściekłości.

– Może powinien pan pomóc Christine i zaprowadzić Alexa do samochodu – zaproponowała Gilda Haranzo.

Zechce pan?

Odwróciłem się i czule objąłem mojego wielkoluda. Nana, Damon i Jannie uklękli także i połączyliśmy się w jednym uścisku.

– Kochamy cię, Alex – mówiliśmy. – Będziemy cię odwiedzać, Alex. Ty też będziesz przyjeżdżał do nas. Nie bój się.

Nana wręczyła Alexowi jego ulubioną książeczkę, Gwiżdżąc na Williego, Jannie dała mu jego ulubione pluszowe zwierzątko, wytartą od miętolenia krówkę Muuu. Damon uściskał brata i rozpłakał się.

– Będę rozmawiał z tobą co wieczór. Z tobą i z Muuu – powiedziałem i ucałowałem ukochaną buzię mojego synka. Czułem jego szybko bijące serce. – Co wieczór. Zawsze i jeden dzień, mój słodki synku. Zawsze i dzień.

– Zawsze, tato – odparł mały Alex. A potem zabrali mojego syna.

EPILOG. WILKI

Pasza Sorokin miał stawić się w poniedziałek o dziewiątej rano w sądzie w Miami. Van, którym transportowano go z więzienia federalnego, miał eskortę sześciu wozów; kierowcy do ostatniej chwili nie znali trasy.

Atak nastąpił na światłach, zanim auta zdążyły skręcić we Florida Turnpike. Użyto broni samopowtarzalnej i granatników, które w niecałą minutę zniszczyły samochody eskorty. Wszędzie leżały trupy i dymiące płaty blachy.

Czarny van, którym przewożono Paszę Sorokina, został natychmiast otoczony przez sześciu niezamaskowanych ludzi w ciemnych ubraniach. Wyważono drzwi i zastrzelono strażników.

Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna podszedł zamaszystym krokiem do otwartych drzwi i zajrzał do wnętrza. Uśmiechnął się z rozbawieniem, jakby w więziennym aucie siedziało małe dziecko.

– Pasza, rozumiem, że zamierzałeś mnie wydać – powiedział Wilk. – Tak mówią moi informatorzy, moi bardzo dobrzy informatorzy, moi niewiarygodnie drogo opłacani informatorzy. Pogadaj o tym ze mną.

– To nieprawda – odparł Pasza, kuląc się w vanie. Miał na sobie pomarańczowy kombinezon i kajdanki na rękach i nogach. Utracił już opaleniznę z Florydy.

– Może tak, może nie – wycedził Wilk.

A potem strzelił z granatnika, celując w Paszę. Nie spudłował.

– Zamoczit – zawołał i ryknął śmiechem. – W dzisiejszych czasach trzeba dmuchać na zimne.

***