Выбрать главу

— Sama Amyrlin przybywa bez ostrzeżenia, zupełnie jak jakaś wędrowna handlarka? To pewnie z powodu Moiraine Sedai i was, południowców, co? No bo cóż innego?

Szerokie, obite żelazem drzwi wiodące do tej części twierdzy stały otworem, przejście zagradzali mężczyźni z kępkami na czubkach wygolonych głów, rozprawiający z podnieceniem o przyjeździe Amyrlin.

— Hej tam, południowcze! Zasiadająca już jest. Przybywa tu, jak mniemam, dla ciebie i twych przyjaciół. Pokój, wielki to dla was zaszczyt! Rzadko opuszcza Tar Valon, a jeśli mnie pamięć nie zawodzi, na Ziemiach Granicznych nie była nigdy.

Odprawił ich wszystkich kilkoma słowami. Musiał się umyć. Znaleźć czystą koszulę. Nie miał czasu na rozmowy. Im się wydało, że wiedzą o co chodzi, więc go przepuścili. Żaden z nich nie miał o niczym pojęcia, wiedzieli tylko, że on i jego przyjaciele podróżowali w towarzystwie Aes Sedai, że jego dwie przyjaciółki wybierają się do Tar Valon, bo chcą zostać Aes Sedai, lecz ich słowa ukłuły go do żywego, jakby wiedzieli o wszystkim.

„Ona tu przybyła z mojego powodu.”

Pokonał pędem korytarze męskiej części warowni, wpadł do izby, którą dzielił z Matem i Perrinem... i zastygł w miejscu, ze szczęką opadłą ze zdumienia. Pokój wypełniała grupa kobiet ubranych na czarno i złoto, wszystkie zapracowane jak mrówki. Nie była to duża izba, a okna, dwa wysokie i wąskie otwory strzelnicze, wychodzące na wewnętrzne podwórce, nie sprawiały, by wydawała się większa. Trzy łoża na wykładanych czarno-białymi kaflami postumentach, kufry u stóp każdego z nich, umywalka przy drzwiach i wysoka, szeroka szafa zastawiały ją w całości. Grupa ośmiu kobiet wyglądała w tym wnętrzu jak ryby w saku.

Kobiety ledwie raczyły na niego spojrzeć, zajęte wyjmowaniem jego rzeczy — a także rzeczy Mata i Perrina — z szafy i zastępowaniem ich nowymi. Wszystko, co znalazły w kieszeniach, układały na wiekach kufrów, a stare ubrania ciskały niedbale na podłogę, jakby to były zwykłe szmaty.

— Co wy robicie? — spytał podniesionym tonem, gdy wreszcie odzyskał oddech. — To są moje rzeczy!

Jedna z kobiet pociągnęła nosem, przepchnęła palec przez dziurę w rękawie jego jedynego kaftana i dorzuciła go do sterty na podłodze.

Czarnowłosa kobieta z wielkim pękiem kluczy u pasa utkwiła w nim wzrok. Była to Elansu, shatayan twierdzy. W myślach traktował tę kobietę o ostrej twarzy jak gospodynię, mimo że gospodarstwo, którym się opiekowała było fortecą, a jej rozkazy wypełniały dziesiątki służących.

— Moiraine Sedai powiedziała, że wasze ubrania są zniszczone i lady Amalisa kazała wam uszyć nowe. Po prostu nam nie przeszkadzaj — dodała stanowczym tonem — a szybciej się z tym uporamy.

Niewielu było mężczyzn, których shatayan nie potrafiła tak zagadać, by robili to, co chciała — niektórzy powiadali, że należał do nich nawet lord Agelmar — i najwyraźniej nie spodziewała się żadnych problemów z jednym mężczyzną, tak młodym, że mógł być jej synem.

Przełknął to, co miał zamiar powiedzieć, nie było czasu na kłótnie. Zasiadająca na Tronie Amyrlin mogła przysłać po niego w każdej chwili.

— Ukłony dla lady Amalisy za jej podarunek — wykrztusił to, co nakazywał shienarański obyczaj — ukłony dla ciebie Elansu Shatayan. Proszę, przekaż me słowa lady Amalisie, powiedz, że przyrzekam jej służyć całym sercem i duszą. — Obie kobiety winny uznać, że tym zaspokoił ich typowe dla mieszkańców Shienaru upodobanie do dworskich ceremonii. — A teraz, jeśli mi wybaczysz, chciałbym się przebrać.

— Znakomicie — powiedziała bez śladu zmieszania Elansu. — Moiraine Sedai kazała usunąć stąd wszystkie stare rzeczy. Co do ostatniego guzika. Również bieliznę.

Parę kobiet zerknęło na niego ukradkiem. Żadna nie wykonała nawet jednego ruchu w stronę drzwi.

Musiał ugryźć się w język, żeby nie wybuchnąć histerycznym śmiechem. Wiele obyczajów w Shienar różniło się od tych, do których przywykł, a niektórych nie potrafiłby przyjąć nawet do końca życia. Nauczył się brać kąpiel o świcie, gdy w wielkich, wykładanych kafelkami basenach nie było ludzi, po tym, jak odkrył, że o innych porach potrafi wraz z nim wskoczyć do wody jakaś kobieta. Mogła to być pomywaczka albo lady Amalisa, siostra samego lorda Agelmara — w Shienar łaźnie traktowano jako miejsca, w których nie obowiązywały tytuły — oczekując, że będzie mył jej plecy w zamian za tę samą przysługę i pytając przy tym, dlaczego ma taką zaczerwienioną twarz, czyżby za długo wystawiał ją na słońce`? Wkrótce zaczęły się domyślać, co jest prawdziwą przyczyną tych rumieńców i nie było mieszkanki twierdzy, której by nie fascynowały.

„Za godzinę umrę, albo jeszcze gorzej, a one tu chcą zobaczyć, jak się czerwienię!”

Chrząknął.

— Gdybyście tak zechciały poczekać na zewnątrz, to zaraz wam oddam resztę rzeczy. Słowo daję.

Jedna z kobiet parsknęła cichym chichotem i nawet wargi Elansu drgnęły. Nie mniej jednak shatayan skinęła głową i nakazała pozostałym kobietom pozbierać powiązane w tobołki rzeczy. Wychodziła na końcu, w drzwiach zatrzymała się, by dodać:

— Buty też. Moiraine powiedziała, że mamy zabrać wszystko.

Otworzył usta i zaraz je zamknął. Przecież te buty na pewno jeszcze mógł nosić, wykonał je Alwyn al’Van, szewc z Pola Emonda, były rozchodzone i wygodne. Ale skoro dzięki nim shatayan godziła się zostawić go samego, to on odda jej te buty i wszystko, co tylko zechce. Nie miał czasu.

— Tak, tak, oczywiście. Daję słowo. — Stanął w drzwiach, wypychając ją na zewnątrz.

Nareszcie sam usiadł ciężko na łóżku, żeby ściągnąć buty — naprawdę były jeszcze dobre, trochę zniszczone, skóra popękała tu i ówdzie, ale nadal dawały się nosić, były dobrze dopasowane do kształtu stóp — po czym pośpiesznie się rozebrał, rzucając wszystko na jeden stos i równie szybko umył przy umywalce. Woda była zimna, w izbach mężczyzn woda zawsze była zimna.

Szafa miała troje szerokich drzwi, ozdobionych oszczędnymi rzeźbieniami, typowymi dla shienarańskiej mody, przywodziły na myśl raczej, niźli ukazywały wodospady i stawy wśród skał. Otwarł środkowe drzwi i przez chwilę wgapiał się oniemiały w to, co zastąpiło kilka sztuk odzieży, które z sobą przywiózł. Kilkanaście kaftanów z wysokimi kołnierzami, uszytych z najlepszej wełny i skrojonych równie zgrabnie jak te, które widywał na grzbietach kupców albo lordów, hafty zdobiły większość, jakby miały służyć za przyodziewek od święta. Kilkanaście! Do każdego kaftana dodano po trzy koszule, lniane i jedwabne, z szerokimi rękawami i obcisłymi mankietami. Dwa płaszcze. Dwa, podczas gdy on musiał się przez całe życie obywać jednym. Jeden płaszcz był zwyczajny, z szorstkiej, ciemnozielonej wełny, drugi granatowy, ze sztywnym, stojącym kołnierzem haftowanym w złote czaple... a wysoko na piersi, tam, gdzie lordowie noszą swój znak...

Ręka sama powędrowała do płaszcza. Palce, jakby niepewne tego co poczują, pogładziły skręconego w nie domknięty krąg węża, węża z czterema nogami i złotą, lwią grzywą, purpurowymi i złotymi łuskami, każda łapa kończyła się pięcioma złotymi pazurami. Oderwał gwałtownie dłoń, jakby się oparzył.

„Światłości dopomóż! Amalisa kazała to uszyć czy Moiraine? Ilu ludzi to widziało? Ilu ludzi wie, co to jest, co to oznacza? Nawet jeden to za wielu. Niech sczeznę, ona chce, żeby mnie ktoś zabił. Ta przeklęta Moiraine nawet ze mną nie rozmawia, a teraz jeszcze dała mi to piękne ubranie, żebym w nim umarł!”

Pukanie do drzwi sprawiło, że omal nie wyskoczył ze skóry.

— Skończyłeś? — dobiegł go głos Elansu. — Co do guzika. Może lepiej...

Trzask, jakby naciskała klamkę.