Выбрать главу

Windsor Imbra stał nieruchomo. Czekał, aż wytaszczą rannych i zabitych. Patrzył na Ciri spod zmrużonych powiek, a dłoń miał na rękojeści miecza, którego mimo przyrzeczenia nie odpasał, wchodząc na arenę.

— Nie — ostrzegła, ledwo poruszając wargami. - Nie zmuszaj mnie. Proszę.

Imbra był blady. Tłum tupał, ryczał i wył.

— Nie słuchaj jej! — Bonhart znowu przekrzyczał rejwach. - Dobądź miecza! W przeciwnym razie pójdzie w świat, żeś tchórz i zasraniec! Od Alby po Jarugę głośno będzie, że Windsor Imbra uciekł przed małoletnią dziewczyną, podkuliwszy ogon jak kundel!

Klinga Imbry na cal wysunęła się z pochwy.

— Nie — powiedziała Ciri.

Klinga schowała się.

— Tchórz! — zaryczał ktoś z tłumu. - Gównojad! Zajęcza skóra!

Imbra z kamienną twarzą podszedł do skraju areny. Nim chwycił wyciągnięte z góry ręce kamratów, odwrócił się jeszcze raz.

— Chyba wiesz, co cię czeka, dziewko — powiedział cicho. - Chyba już wiesz, kim jest Leo Bonhart. Chyba już wiesz, co Leo Bonhart potrafi. Co go podnieca. Będziesz wypychana na areny. Będziesz zabijać na uciechę takim świniom i swołoczom, jak te tutaj. I jeszcze gorszym od nich. A gdy już to, że ty zabijasz, przestanie ich bawić, gdy Bonharta znudzi zadawany ci gwałt, wtedy zabiją ciebie. Wypuszczą na arenę tylu, że nie zdołasz obronić pleców. Albo wypuszczą psy. I psy cię roztargają, a czerń na widowni będzie niuchać krew i bić brawo. A ty zdechniesz na ubroczonym piasku. Tak, jak dzisiaj ci, których posiekałaś. Wspomnisz moje słowa.

Dziwne, ale dopiero teraz zwróciła uwagę na niewielką tarczę herbową na jego emaliowanym ryngrafie. Srebrny wspięty jednorożec na czarnym polu.

Jednorożec.

Ciri opuściła głowę. Patrzyła na ażurową klingę miecza.

Nagle zrobiło się bardzo cicho.

— Na Wielkie Słońce — odezwał się nagle milczący do tej pory Declan Ros aep Maelchlad, nilfgaardzid rotmistrz rezerwy. - Nie. Nie rób tego, dziewczyno. Ne tuv'en que'ss, luned!

Ciri powoli obróciła Jaskółkę w dłoni, oparła głowicę o piasek. Zgięła kolano. Przytrzymując brzeszczot prawą dłonią, lewą precyzyjnie wycelowała sztych pod mostek. Ostrze momentalnie przebiło odzież, ukłuło.

Tylko się nie rozpłakać, pomyślała Ciri, coraz silniej napierając na miecz. Tylko nie płakać, nie ma po czym i nad czym. Jeden mocny ruch i będzie po wszystkim… Po wszystkim…

— Nie zdołasz — rozległ się w zupełnej ciszy głos Bonharta. - Nie zdołasz, wiedźminko. W Kaer Morhen nauczyli cię zabijać, więc zabijasz jak maszyna. Odruchowo. Do tego, by zabić siebie, trzeba charakteru, siły, determinacji i odwagi. A tego oni nie mogli cię nauczyć.

*****

— Jak widzisz, miał rację — powiedziała z wysiłkiem Ciri. - Nie zdołałam.

Vysogota milczał. Trzymał skórkę nutrii. Nieruchomo. Od dłuższego czasu. Niemal zapomniał o tej skórce, słuchając.

— Stchórzyłam, Byłam tchórzem. I zapłaciłam za to. Tak, jak płaci każdy tchórz. Bólem, hańbą, paskudnym upokorzeniem. I okropnym wstrętem do siebie samej.

Vysogota milczał.

*****

Gdyby tej nocy ktoś podkradł się do chaty z zapadniętą strzechą, gdyby zajrzał przez szparę w okiennicy, zobaczyłby w skąpo oświetlonym wnętrzu białobrodego starca i popielatowłosą dziewczynę, siedzących przy kominie. Spostrzegłby, że oboje milczą, zapatrzeni w żarzące się rubinowe węgle.

Ale tego nikt nie mógł zobaczyć. Chata z zapadniętą i omszałą strzechą była dobrze ukryta wśród mgieł i oparów, wśród bezkresnych trzcinowisk, na moczarach Pereplutu, dokąd nikt nie odważał się zapuszczać.

Rozdział piąty

Kto przelewa, krew człowieka, tego krew przez człowieka będzie przelana.

Genesis, 9;6

Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem najmądrzejszy z Mędrców nie wszystko wie.

John Ronald Reuel Tolkien

Zaiste, wielkiego trzeba zadufania i wielkiego zaślepienia, by posokę lejącą się z szafotu nazywać sprawiedliwością.

Vysogota z Corvo

— Czego Wiedźmin szuka na moim terenie? — powtórzył pytanie Fulko Artevelde, prefekt z Riedbrune, wyraźnie już zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą. - Skąd Wiedźmin przybywa? Dokąd zmierza? W jakim celu?

Tak oto kończy się zabawa w dobre uczynki, pomyślał Geralt, patrząc na poznaczone zgrubiałymi bliznami oblicze prefekta. Tak kończy się odgrywanie szlachetnego wiedźmina gwoli miłosierdzia dla bandy zafajdanych leśnych ludzi. Tak kończy się pragnienie luksusu i nocowanie w oberżach, w których zawsze znajdzie się szpicel. Takie są skutki podróżowania z gadułą — wierszokletą. Oto siedzę teraz w przypominającym celę pomieszczeniu bez okien, na twardym, przymocowanym do podłogi krześle dla przesłuchiwanych, a na oparciu tego krzesła, nie sposób tego nie zauważyć, są uchwyty i skórzane paski. Do skrępowania rąk i unieruchomienia szyi. Na razie nie użyto ich, ale są.

I jak, do jasnej cholery, mam się teraz z wywinąć z tej kabały?

*****

Gdy po pięciu dniach wędrówki z zarzeckimi bartnikami wychynęli wreszcie z puszczy i weszli na podmokłe czahary, deszcz przestał padać, wiatr rozgonił opar i mokrą mgłę, słońce przebiło się przez chmury. A w słońcu błysnęły śnieżną bielą szczyty gór.

Jeśli jeszcze nie tak dawno rzeka Jaruga była dla nich wyraźną cezurą, granicą, której przekroczenie stanowiło rzucające się w oczy przejście do dalszego, poważniejszego etapu wyprawy, tak teraz jeszcze silniej poczuli, że oto zbliżają się do kresu, do bariery, do miejsca, z którego można już tylko się cofać. Czuli to wszyscy, z Geraltem na czele — nie można było inaczej, od rana do wieczora mając przed oczyma wznoszący się na południu i zagradzający szlak potężny, zębaty, jarzący się śniegami i lodowcami łańcuch górski. Góry Amell. I wznoszący się nawet ponad piłę Amellu groźnie majestatyczny, graniasty jak ostrze mizerykordii obelisk Gorgony, Góry Diabła. Nie rozmawiali na ten temat, nie dyskutowali, ale Geralt czuł, co wszyscy myślą. Bo jemu, gdy patrzył na łańcuch Amellu i Gorgone, myśl o kontynuowaniu marszu na południe również zdawała się najczystszej wody wariactwem.

Szczęściem, nagle okazało się, że nie będzie musu iść dalej na południe.

Wiadomość tę przyniósł im ów kudłaty puszczański bartnik, za sprawą którego przez pięć ostatnich dni występowali jako zbrojna eskorta pochodu. Ów małżonek i ojciec urodziwych hamadriad, przy których wyglądał jak dzik przy klaczach. Ten, który próbował ołgać ich, twierdząc, że druidzi z Caed Dhu powędrowali na Stoki.

Było to nazajutrz po przybyciu do rojnego jak mrowisko miasteczka Riedbrune będącego celem marszu bartników i traperów z Zarzecza. Było to nazajutrz po pożegnaniu z eskortowanymi bartnikami, którym Wiedźmin nie był już potrzebny i dlatego nie spodziewał się już więcej nikogo z nich oglądać. Tym większe było jego zdumienie.

Bartnik bowiem zaczął od wylewnych wyrazów podzięki i wręczenia Gerałtowi mieszka pełnego raczej drobnych pieniędzy, jego wiedźmińskiej zapłaty. Przyjął, czując na sobie drwiący nieco wzrok Regisa i Cahira, którym nieraz podczas marszu uskarżał się na niewdzięczność ludzką i podkreślał bezsens tudzież głupotę bezinteresownego altruizmu.