Выбрать главу

Pierwszy Inhibitor

Nie wiem, Mórego dziś błotnia, bo zgubiłem kalendarzyk. Dzięki Bogu pozbyłem się Olimpu oraz Prezesa Przyjaźni, który stawał się już niemożliwy. Zapewniał mnie, że moja twarz prawie nie budzi przerażenia. Wyzwoliny zawdzięczam Kikerixowi. Jest to młody historyk, a zarazem człekista (człekoznawca). Odwiedził mnie w hotelu zasłyszawszy o przybyciu człowieka. Pokazał mi, jak należy włączyć Meduzę (zasłaniałem ją ręcznikiem), żeby wszyscy bogowie skamienieli i rozpadli się w biały proszek, samoczynnie chowający się pod łóżkiem. Nie wiem, co go tam wciągnęło, lecz nie pytałem. Unikam zbyt wielu pytań, cóż bowiem myślano by w Hiltonie o gościu pytającym, czemu lampa świeci i jak rozmnaża się recepcjonistka. Mój nowy znajomy tak się ze mną zaprzyjaźnił, że zwę go poufale Kixem. Zaprowadził mnie do socjomatu, dla poglądowej lekcji historii. Nastawia się dowolne społeczeństwo, o parametrach powiedzmy romantycznych albo średniowiecznych, i rządzi się nim, zwykle we t dwóch. Jeden gracz włada, a drugi jest rządzoną społecznością. Grać w symulowane dzieje może zresztą większa ilość osób, zawiadując stronnictwami, armią, stanem średnim i tak dalej. Wygrywa ten, kto do końca półgodzinnej partii pozostaje górą. Wszystko razem z ruchami społecznymi biegnie z tysiąckrotnym przyspieszeniem i trzeba porządnie znać się na rzeczy. Byłem cesarzem, a Kikerkix przywódcą mas. Zdetronizował mnie w pięć minut, włączywszy sobie silny charyzmat. Darmo usiłowałem przeciwdziałać edyktami, a widząc, że źle, popełniłem kardynalny błąd, zmniejszając daniny. Trzeba znać teorię. Likwidując nędzę, galopem zwiększa się apetyty nad stan i ryzykuje wrzenie gorsze niż w biedzie. Socjomatyka to trudna sztuka. Nie wiedziałem na przykład, że brak braków to nie żaden plus, lecz zero, a najważniejsze są parametry niewidzialne, zwłaszcza przeżyć. Im kto wyżej stoi na drabinie społecznej, tym mniej odczuwa braki swego czasu, opływając we wszystko, ale ważniejsze może być to, czego nie widać. Wielkości obserwowalne nie równają się prze życiowym, ot, dla arystokratki brak zaproszenia na dworski bal będzie tak samo silnym nieszczęściem, jak dla ubogiej wieśniaczki brak chleba dla dzieci. Niby to się wie, ale dopiero u sterów Socjomatu można się przekonać o tym na własnej skórze. To naprawdę niezwykła gra, społeczeństwo zachowuje się bowiem jak żywe; można na nie wpływać, urabiać opinię, łagodzić obietnicami, ale w miarę i do czasu, gdyż pamięta wszystko i reaguje po swojemu. Poza tym są dziejowe : gry różnego stopnia trudności. Po włączeniu rewolucji naukowo–technicznej władza całkiem mięknie albo twardnie, bo szalenie trudno. balansować pośrodku. Zawiść nizin, mówił Kikerix, wsparta szlachetnością meliorystów, pcha historię ku egalitaryzmowi, który przynosi więcej rozczarowań niż satysfakcji, bo i wśród równych zdaje się,, że najlepiej mają inni.

Dziwne, jak mogłem pominąć w Szwajcarii historiografię przedbystrowego stulecia, ale tak się stało. Oni mieli te same kłopoty co my, bo wpadli w koszmar motoryzacji, w kryzys energetyczny, w chaos monetarny, w zamęt polityczny i tak jak my sądzili, że lecą w otchłań. Gdy im się wyczerpały energodajne surowce, doszło do syntezy mikrobów przerabiających byle śmieci w paliwa. Bacillus benzinogenes, Spirochaeta oleopoetica, kupowane w tabletkach jak drożdże winne, Wrzucało się do baku, pełnego odpadków, zalewało wodą i to był koniec naftowych krezusów. Cały wczorajszy dzień spędziłem z Kixem w muzeach. W Muzeum Techniki widziałem bakteryjny warsztat tkacki., Trzeba rozebrać się do goła i wleźć do pojemnika, dosyć podobnego do wanny. Człowiek leży zanurzony w letnim roztworze, a gdy wyłazi po kwadransie z tej kąpieli, ma już na sobie odzież, wykonaną przez Bacterium Sartoriferum (pałeczkę krawiecką), trzeba tylko ten strój rozciąć, zdjąć, wyprasować i powiesić w szafie. Guzików nie trzeba przyszywać — powstają z krzepnącej wydzieliny maleńkich moli w szafie, oczywiście nie zwykłych moli, lecz przesterowanych inżynierią genową. Jeśli ubranie ma być zimowe, dodaje się Vibrio Pelerinae albo podobny szczep, wytwarzający coś na kształt watoliny. Są nawet przecinkowce podszewkowe, podług życzeń klienteli co do kroją, barwy, faktury tkanin i tak dalej. Tyle że ta innowacja konfekcyjna spotkała się z powszechnym obrzydzeniem i nie .wykorzystana zmarła naturalną śmiercią. Te tak zwane „tkające” bakterie zlikwidowały jednak prawie cały przemysł opakowań i czyściły Luzanom środowisko, w odmianach śmieciożernych oraz trutkochłonnych, tymczasem jednak równolegle .. do mikroinżynierii biotycznej szła dalej automatyzacja i liczba bezrobotnych rosła w skali geometrycznej. Państwo trzeszczało pod ciężarem zasiłków. Praca stawała się wyjątkiem, bezrobocie — regułą, przyszły insurekcje, niszczenie industrialnych robotów, walki uliczne, zdawało się, że to już koniec. Uczonych praktyków, a szczególnie wynalazców i racjonalizatorów przyszło rządowi kryć po specjalnych podziemnych bunkrach, maskować i ratować, kiedy lud brał się do nich, jako winnych okropnego stanu, w którym postęp okazał się katastrofą. Ale cóż, nic już nie mogło zawrócić ich z tej drogi i następna generacja odstąpiła od prześladowań. Otwarty się właśnie upusty niewyczerpalnej energii, branej prosto z Kosmosu (nie wiem jednak wciąż, jak to robią), Kikerix zwie ten okres konsumpcyjnym potopem. Samochodów przybywało już milionami, a w ich produkowaniu doszło do eskalacji utwardzeń, wywołanej powszechnym wzrostem agresywności. Wtedy wytwarzano jeszcze te auta (dość nawet i podobne do ziemskich) tłoczeniem z metalowych blach i odpowiadając na życzenie nabywców producenci zaczęli wzmacniać karoserie, potem doszło do umieszczania w zderzakach specjalnych kłów i ostróg, a kto nie chciał jeździć pancernie wzmocnionym wehikułem, ryzykował roztrzaskanie na najbliższym rogu ulicy. Sądownictwo motoryzacyjnych wykroczeń załamało się pod lawiną spraw i taranowania stały się legalne; szkody opłacało Ubezpieczenie. Młodzież zabawiała się polowaniem na usługowe automaty, okazując szczególną predylekcję kabinom telefonicznym i nie pomagały ani pancerne szyby, ani stal, w którą zakuwano książki telefoniczne. Co do wytwarzanych domowym sposobem bomb, ich podkładanie było tak nagminne, mówił Kikerix, że gdy ulicą wstrząsał kolejny wybuch, tylko najbliżsi przechodnie padali na ziemię. Idący dalej nawet nie odwracali głów, zresztą nosiło się już wtedy osobiste kokony bezpieczeństwa, nadymające się pianą przeciwodłamkową na odgłos eksplozji, rzecz nieodzowna, skoro ten, kto miał pretensje do piekarni, poczty czy warsztatu naprawczego, nie bawił się w żadne zażalenia, lecz wysadzał znienawidzoną placówkę w powietrze. Żyło się coraz bogaciej i coraz niebezpieczniej, bo darmowe uciechy rosły razem z powszechnym zagrożeniem. W muzeum oglądałem stroje wieczorowe podbite hartowanym włóknem tantalowym, moda pod presją siły wyższej zezwalała na noszenie meloników z przeciwpancernym denkiem, a jednak liczba ofiar wciąż szła w górę. Automatykę samoobrony wprowadziły jako pierwsze instytucje użyteczności publicznej, co wywołało jednak nowy typ ryzyka, bo, jak mi tłumaczył Kikerix, jeśliś się zbyt energicznym ruchem podrapał w głowę, wchodząc do budki telefonicznej, albo sięgnąłeś nie dość łagodnie po słuchawkę, mogłeś w okamgnieniu zostać chwycony stalową garścią za kołnierz i wyrzucony na ulicę, a przy stawianiu oporu nieraz trzasnęło i żebro. Ówczesne czujniki były jeszcze nie dość selektywne. Przez cały dzień snuło się ulicami wycie karetek pogotowia, a wieczorem ciężkie sprzątaki ściągały z ulic stosy rozbitych wraków samochodowych. Także architektura uległa przemianom — nie zapowiedziany gość nie mógł się dostać do obcego domu, a dzwoniąc do bramy należało cofnąć się w bok i przyjąć na wpół kuczną postawę, żeby odskoczyć w porę, jeśliby od nieporozumienia drzwi otwarły się straszliwym zamachem ku ulicy, usiłując grzmotnąć natręta w czoło. Każdą sień można było w parę chwil zatopić szybko tężejącą cieczą i niejeden intruz utonął jak mucha w smole. W klamkach tkwiły magnetometry, więc kto chciał sąsiadowi bombę podłożyć, musiał użyć niemetalowej, co też zresztą nie gwarantowało sukcesu, bo pojawiły się już olfaktoryczne czujniki, tak wrażliwe na zapach materiałów palnych i wybuchowych, że wystarczyło mieć w kieszeni starą zapalniczkę benzynową, by zostać wtrąconym przez zapadnię u bramy do lochu, telewizyjnie połączonego z najbliższym komisariatem policji. Otwarte widownie stały się w teatrach i salach koncertowych przeszłością, skoro przy pierwszym kiksie tenora, przy fałszu skrzypiec albo po prostu niezadowoleniu z niemiłej mu interpretacji adagia zirytowany meloman sięgał pod fotel, gdzie miał przyniesiony kulomiot, więc każde miejsce na parterze jak i na balkonach mieściło się pod przezroczystym kołpakiem, odmykającym się dopiero na dźwięk dzwonka, obwieszczającego antrakt, a kto by w środku przedstawienia czy opery poczuł naturalną konieczność, musiał sobie radzić bez opuszczania sali, odkąd folgowanie owym potrzebom stało się typowym pretekstem dynamitardów. W kolejkach podziemnych, ale i w tramwajach toczyły się nieraz regularne bitwy, aż dano motorniczym prawo uruchamiania dennych wyrzutni w wagonach nowego typu; bywało więc, że z pędzących po szynach pojazdów wylatywały całe kłęby wczepionych w siebie osób i turlały się po bruku, sprawnie omijane przez opancerzonych przechodniów. Ośmieliłem się powiedzieć Kikerixowi, że to jakieś okropne, śmieszne i nie do wiary; trafiła jednak kosa na kamień, boż jest człekistą i od razu przypomniał mi nasz dyplomatyczny bandytyzm; a wszak posłów nie tykali na Ziemi i ludożercy, nawet najsmaczniejszych. Szczególnych problemów nastręczały roboty, gdy stały się ulubionym obiektem miejskich polowań. Trup padał gęsto, kto bowiem pragnął uchronić swego pokojówce przed ustrzeleniem, odziewał go we własne ubranie, więc co zapaleńszy myśliwy miast brać dostrzeżonego na spytki, kładł go celnym strzałem na miejscu, tłumacząc się potem, że wziął ofiarę za robota. Aczkolwiek było to surowo zabroniene, niektórzy przecież zbroili swe roboty, by odpowiadały ogniem, na ogień, a nawet zdarzało się, że ideowi przeciwnicy takich polowań rozmyślnie wysyłali na linie strzału roboty–pułapki; niezdolne ani do sprzątania, ani do mycia lecz .zionące za to maszynowym ogniem do myśliwych, albo i takie specjalnie budowane sztuki, co padały na odgłos strzału, choć nie trafione, a gdy strzelec rad i wesół nastąpił na leżącego przykładając do ust róg, żeby obwieścić swój triumf, rzekome trofeum wpijało mu stalowe kły w łydę. Co znów jednych członków myśliwskiego klubu rozwścieczało i animowało do użycia zdalnych pocisków rakietowych, podczas kiedy inni uznawali tę łowiecką eskalację za rzecz nie tytlko naturalną, ale nawet miłą, uważając, że wzmożone ryzyko stanowi łechczywą przyprawę sportu, bo i polowania na tygrysy są bardziej honorowe od uśmiercania szaraków. Kiedy zaś weszło w modę polowanie z aut, przekształcających; się coraz jawniej w pancerki z miotaczami ognia, kiedy dzielnicę Hesperydy zniszczył pożar, powstały od starcia dwóch skłóconych towarzystw łowieckich, niezdecydowany dotąd rząd przychylił się na stronę rzeczników etyko