Выбрать главу

Tahalat wstał, otworzył drugą szufladę, leżały w niej igły, szpilki i żyletki. Wziął ich przygarść, włożył w usta i ruszając powoli szczękami, gryzł aż połknął. Było to całkiem jak na pokazie prestidigitatorskim.

— Może i pan spróbuje…? — zachęcał mnie.

Cóż, wziąłem żyletkę, opuszką palca stwierdziłem, że jest ostra, więc położyłem ją na języku z zachowaniem należytej ostrożności.

— Śmiało, śmiało…

Miałem jej metalowy smak na języku i trudno było opanować uczucie, że go paskudnie pokaleczę, lecz astronautyka wymaga pewnych ofiar. Nagryzłem żyletkę i rozsypała mi się na podniebieniu w miałki proszek.

— Może gwóźdź? może igłę? — zapraszał.

— Nie, dziękuję., już dość…

— Więc porozmawiamy teraz…

— Jak to jest zrobione? — spytałem, siadając na powrót do mojej kawy. Zauważyłem, że choć stała dość długo w filiżance, była tak samo gorąca, jak przy pierwszym łyku. — Czy to przez bystry? — ale przecież to tylko logiczne elementy… a to — pokazałem gwoździe porzucone na stole — jest chyba prawdziwym żelazem…?

— Tak, same bystry nie zdziałałyby nic bez naszej technologii ciała stałego… Niechybnie wie pan, w jaki sposób powstaje obraz telewizyjny?

— Owszem. Rysuje go na ekranie pęk elektronów, skupionych w promień wodzący…

— Właśnie. Cały obraz powstaje jako wrażenie oka i gdyby robić zdjęcia ekranu z bardzo krótką „ekspozycją., zaś rejestrują tylko poszczególne położenia plamki świetlnej. Otóż ta zasada leży u podstaw naszej technologii ciał stałych. Gwóźdź czy jakikolwiek inny obiekt metalowy nie istnieje inaczej, niż jako pewna ilość atomowych chmurek, poruszających się wewnątrz formy zadanej przez program. Te atomy tworzą jak gdyby mikroskopijne opiłki i mknąc po swych trajektoriach z dużą chyżością, dają wrażenie gwoździa. Albo jakiegoś przedmiotu z żelaza lub z innego metalu. To nie jest zresztą tylko wrażenie łudzące zmysły, jak obraz w telewizorze, bo z takim gwoździem można zrobić dokładnie wszystko to, co z całkiem zwykłym, wykutym albo wytłoczonym, nieprawdaż?

— Jakże to? — spytałem oszołomiony — więc poruszające się opiłki… atomy…, a z jaką szybkością one się poruszają?

— To zależy od tego, jaki obiekt mają tworzyć. W tych gwoździach będzie to około 270 000 km/sek. Nie mogą się poruszać wolniej, bo wtedy przedmiot zdawałby się nazbyt lekki; a gdyby się znów poruszały szybciej, efekty relatywistyczne przejawiłyby się zbytnim wzrostem masy i miałby pan wrażenie, że gwóźdź waży wielekroć więcej, niż powinien… Imitacja naturalnego stanu rzeczy musi być doskonała! Te atomowe chmurki pędzą po dokładnie wyznaczonych orbitach — i tak „obrysowują” nimi zadany przedmiot, jak, żeby użyć prymitywnego obrazu — płonący koniec papierosa rysuje w mroku koło…

— Ależ to musi wymagać nieustannego dopływu energii!

— Naturalnie! Energii dostarcza pole nukleonowe, poszerzone grawitacyjnie. Nie można go niczym ekranować, podobnie jak nie można ekranować grawitacji. Gdybyś pan natomiast wziął cokolwiek stąd — zatoczył ręką wskazując otoczenie — na pokład swego statku, rozpadnie się to w proch, gdy statek opuści nasze stabilizujące pole.

— I wszystko tutaj — te meble, ten dywan, te palmy..?

— Wszystko.

— Mury też?

— W tym gmachu, tak. Ale jest jeszcze nieco starych, nie zbystrowanych budynków…

— I w razie awarii dosyłowej ten cały gmach rozpadnie się w perzynę?

— Awaria nie jest możliwa, wie pan.

— Dlaczego? Wszystko może się popsuć.

— Nie. Nie wszystko. To przesąd dawnej epoki. Istnieją siły niezawodne, jeśli raz wzbudzone. Atomy nie ulegają awariom, prawda? Elektron nigdy nie może spaść na jądro…

— Ale atom w spoczynku nie pochłania energii.

— Tak, a więc z tym jest inaczej. Dopływ energii jest konieczny.

— Więc może ustać.

— Nie, bo my czerpiemy ją wprost z sił ciążenia naszego układu planetarnego. Uważa pan? Tym samym wyhamowujemy oczywiście ruch planet wokół słońca, lecz spowolnienie wywołane taką eksploatacją jest rzędu 0,2 sekundy na stulecie…

— Jednak jakieś maszyny, jakieś agregaty maszynowe muszą pobierać tę energię, więc mogą zawieść — upierałem się.

Zaprzeczył głową.

— To nie są maszyny — rzekł. — One nie mają żadnych części mechanicznych podległych zużyciu. Podobnie jak nie ma takich części w atomach. To są efekty działania odpowiednio sprzężonych pól, dających interferencyjne zogniskowania. Energia jest w Kosmosie wszędzie, w niewyczerpanych ilościach, trzeba tylko wiedzieć, jak się do niej dobrać…

— A czy pana twarz — proszę się nie gniewać — też jest tak właśnie — dzięki tej technice — ludzka?

— O cóż miałbym się gniewać? Tak, zgadł pan. To zwykły wyraz uprzejmości… Co prawda zachodzą tu już niejaki różnice. Cokolwiek jest z metalu, budujemy tak, jakem par»| powiedział. Natomiast inne substancje produkuje się prościej… ale to się wiąże z fizyką konkretnych ciał stałych Obawiam się, że rozpatrzenie tych innych technik zaprowadziłoby nas zbyt daleko — w obszary nie znanej panu fizyki. Zasada jest jednak zawsze taka sama. Każda materialny rzecz to rojowisko atomów w próżni. Atomów, wprawionych w strukturę odpowiednią do ich stanu. My tylko dyrygujemy! tymi strukturami. Orkiestra już jest od początku Wszechświata, czekała tylko na dyrygentów…

— Musicie mieć potwornie rozbudowany przemysł —; mruknąłem.

— Nie aż tak bardzo, jak pan sądzi. On jest samoczynny, zasklepiony i samodozorujący się.

— Ale w wodzie można by kogoś utopić…? — powiedziałem z nadzieją w głosie.

— Nie. Może pan spróbuje? mamy w tym gmachu pływalnię…

— Chyba szkoda fatygi — rzekłem — wystarczy, jeśli pan mi powie, jak was woda ratuje? Czy wyrzuca na powierzchnię?

— Nie. Rozkłada się na wodór i tlen, a tą mieszaniną można oddychać…

— Ten rozkład powodują zawarte w niej bystry?

— Tak. To znaczy one go tylko nakazują molekułom, trzymanym w uchwycie siłowych pól.

— Wydam się panu dzikusem — powiedziałem — ale wyznam, że wszystko, co pan mi mówi, muszę brać za fantazję, bo to jest nie do wiary…

— Jakbym panu opowiadał bajki, nieprawdaż? — uśmiechnął się Luzanin. Wstał, podszedł do ściany, otworzył sejf i wyjął zeń zwyczajny szary kamyk.

— To NIE jest zbystrowane ani syntetyzowane — rzekł z tajemniczą miną. — To prawdziwy, naturalny piaskowiec… i cóż? Proszę się zastanowić, czy on jest zbudowany „prosto”?

— No cóż — rzekłem — z atomów, ze związków krzemu…

— Łatwo to powiedzieć! Ale pan przecież wie jako osoba wykształcona, że to są miliardy i biliony atomów, zachowujących makroskopowy kształt, ten właśnie, dzięki nieustannemu wirowaniu elektronowych powłok, stabilizowanych wałami potencjałów jądrowych, dzięki zakotwiczeniom wirtualnymi pseudocząsteczkami 8000 rodzajów w siatce pseudokrystalicznej z anomaliami typowymi dla piaskowca — i tak dalej. Jeśli pan ciśnie gdziekolwiek ten kamyk, te jego atomy, te pola siłowe, te elektrony będą wirowały i utrzymywały go w nie zmienionej postaci mineralnego okrucha przez miliony lat i każda rzecz w Naturze tak samo jest skutkiem bezliku podobnych procesów… Więc myśmy się nauczyli robić na własne kopyto i na naszą modłę coś ani mniej, ani więcej, a tylko trochę inaczej zawiłego… Wyznaczona przez Naturę granica, oddzielająca technologie niezniszczalne od zniszczalnych, przebiega tuż ponad atomami. Więc trzeba było zejść w dół — wzdłuż skali wielkości — ku cząstkom, z których Natura buduje atomy — i z tych podatomowych elementów konstruować to wszystko, co nam było potrzebne. Oczywiście to, co mówię, to tylko drogowskaz, a nie produkcyjna recepta… Produkujemy takie ciała stałe, jakich nam trzeba… a ich losami zawiadują bystry, bośmy im nadali i przekazali ten nadzór.