Po wykładzie był bankiet. Zapoznałem się z młodym naukowcem, który siedział po mej lewicy — z prawej strony miałem rektora. Młodzieniec okazał się bardziej zajmujący. Był to doktor bystretyki, podobny do puchacza z grzywką, nazwiskiem Tiuxtl. Poza głównym kierunkiem studiów uprawiał też człekistykę. Widać było jednak, że zna ziemskie problemy tylko z teorii. Sądził na przykład, że odstraszamy napastników zjeżoną czupryną jak hieny. Zapewniałem go, że włosy wcale nie stają nam dęba, ale powołał się na ziemskie książki, l wytłumacz tu obcemu, że to nie dowód, bo i pięt nie bierzemy literalnie za pas, chociaż tak się mówi. Usłyszawszy o mym spotkaniu z Tahalatem, Tiuxtl uśmiechnął się ironicznie. Oficjalna propaganda, rzekł, jarmarczne sztuczki i tricki, zawracanie dzioba. Zgodził się zostać moim mentorem. Dopiero od niego dowiedziałem się, jak działa etykosfera. Składają się na nią bystry, produkowane w zakładach strukturowych i w bystrowniach. Nad centralną dyspozycją mocy stoi rządowy duumwirat — Pierwszy Inhibitor i Pierwszy Hedomatyk. Ich zdania się równoważą, bo jeden dba o prewencję zła, więc ograniczanie czynów, a drugi ó podaż dobra i tym samym maksimum swobód. Fach Tiuxtla, bystretyka, to nie zasady moralne wpajane bystrom, lecz sztuka wcielania etyki w fizykę. Już pierwsi projektanci etykosfery, zwani Ojcami Fundatorami, pojęli tę konieczność. Największą biedą wszystkich kodeksów moralnych jest niewspółmierność uczynków rodząca pytania w rodzaju, co jest gorsze, okraść sierotę, dręczyć starca czy też pobić kapłana świętą relikwią. Etykosfera nie miała się więc stać ani psychologiem–wychowawcą, ani podpatrywaczem i kontrolerem, ani niewidzialnym rozjemcą czy policjantem, a tym bardziej nie miała stać się stroną, z którą można by dyskutować i spierać się o właściwość czynów, bo wszędobylstwo takiej kurateli byłoby nie do zniesienia. Złochłonność etykosfery przejawia się więc wyłącznie jako jej fizyczna własność. W uszlachetnionym środowisku nie można nikogo zmusić do niczego, tak jak nie można zmusić elektronów, żeby przestały krążyć wokół jąder atomowych. Nie można w niej unicestwić żadnego życia, tak jak nie można unicestwić materii czy energii. Prawa fizyki są przede wszystkim zakazami, czynią one bowiem pewne rzeczy niemożliwością, toteż popełnić zbrodni w etykosferze nie można, tak samo jak w naturalnym otoczeniu nie można zbudować perpetuum mobile. W tym celu wszystkie decyzje, jakie muszą podejmować bystry, przeniesiono z grząskich debr psychologii na grunt ścisłych obliczeń. Tym właśnie zajmuje się bystretyka. Tiuxtl pokazał mi, jak się to robi. Jedno z przykazań głosi, że „Nikt nie może być więziony”. Dyrektywa ta działa jak prawo fizyki. Można je stwierdzić, usiłując zakuć kogoś w kajdany, biorąc go w pęta czy na stryk lub sposobem bardziej wyrafinowanym na przykład przez wcementowanie nóg ofiary do kubła i wrzucenie jej do stawu. Okowy i pęta rozpadną się natychmiast, podobnie rozkruszy się na proch i cement, ale żeby do tego doszło, oprymowany musi podjąć wysiłki uwolnienia się. W przeciwnym razie rozpadałaby się nawet odzież i nikt nie mógłby nosić szelek czy paska. Pętany powinien się więc rwać z więzów i kiedy te wysiłki przekroczą pewne natężenie, czujniki bystrowe każą się rozpaść pętającej substancji. Gdybym szarpał się na obroży, odzyskałbym wolność, ale o tym nie wiedziałem, nie będąc Luzaninem i na to właśnie liczyli moi porywacze, dodał śmiejąc się Tiuxtl. Bystry wcale się nie zajmują duchowym stanem zaatakowanego, bo tego nie potrafią, ustalają tylko, czy cokolwiek pęta wolność jego poruszeń. Kunszt bystretyków przejawia się w takim przekładaniu moralnego sensu wszelkich sytuacji na ścisły język fizyki, żeby doszło do rozwiązania optymalnego dla wszystkich, bez wtrętu oceny psychologicznej. Znaczy to, że bystry nie nadzorują wcale tego, kto usiłuje dokonać mordu, że nie osądzają takiej intencji przejawionej czynem, lecz ustalają tylko stan faktyczny i udaremniają jego szkodliwe skutki. Programy obejmują wiele przykazań, brzmiących rzeczowo, na przykład: „Nic nie może spaść gwałtownie”, co oznacza, że ani meteor nie może runąć na miasto, ani też nikt nie zabije się w upadku bez względu na to, czy sam wyskoczył przez okno, czy został wyrzucony, jakkolwiek uruchamiane przeciwśrodki są rozmaite. Do środków tych należą niszczki i chłonki, podatomowe drobiny, wchłaniające energię lub wydzielające ją na rozkaz bystrów. Trylion chłonków rozsiany nad milą kwadratową może obniżyć temperaturę o dwadzieścia stopni w ciągu minuty. Nikt mi tego nie powiedział, ale myślę sobie, że tak właśnie spowodowała Luzania zlodowacenie Kliwii Czarnej. Inne dyrektywy bystretyki ustalają, że jeśli ofiar nie można uniknąć, to ma ich być jak najmniej. Jest to zasada minimum zła. Gdyby dziecko przechodząc przez tory uwięzło nóżką w szynach, a wyhamowanie pędzącego pociągu zagrażałoby wykolejeniem, więc życiu pasażerów, dziecko zostanie przejechane. Przykład ten wymyślił Tiuxtl na mój użytek, ponieważ w Luzanii nie ma pociągów. Inna reguła głosi, że „Nikt nie może zachorować”. W Luzanii nie ma już od dwustu lat medycyny typu ziemskiego, bo medyczny nadzór sprawują nad wszystkimi bystry od narodzin do śmierci, więc operacje i wszelkie inne zabiegi są zbędne. Nie może na przykład dojść do zatorów krwiobiegu czy do skrętu kiszek, bo wszelką powstającą przypadłość bystry likwidują w zarodku. Dotyczy to również tkankowych błędów i wypaczeń, zwanych nowotworami. Stąd też właśnie poszła niegdyś rewolucyjna idea zdobycia nieśmiertelności poprzez ektokowanie. Ratowniczo–naprawcze pogotowie, bezustannie aktywne w bystrosferze, nie jest bynajmniej czymś nowym i pierwszym, czego świat dotąd nie widział, podkreślał Tiuxtl, ponieważ bardzo podobne stosunki panują w każdym żywym organizmie. I w nim przecież, póki jest sprawny, jedne narządy czy tkanki nie mogą szkodzić innym, nie mogą się rozrastać ich kosztem, a cokolwiek wtargnie z zewnątrz, czy będą to zarazki, czy odłamki pocisku, zostanie unieszkodliwione, otorbione bądź wydalone z ustroju. Organizm, tak samo jak bystrosfera, nie wdaje się też w żadne refleksje moralne, by ustalić na przykład, czy za danym zamachem na zdrowie i życie stały jakieś słuszne racje, czy nie. Organizm działa nieperswazyjnie i właśnie to sprawiało niegdyś lekarzom wielkie kłopoty w postaci odrzucania narządowych przeszczepów. Ciało można przechytrzyć i zabić, ponieważ działa zawsze tak samo, natomiast etykosfera podlega ciągłym usprawnieniom dzięki bystretyce. Nie znaczy to jednak, żeby już była doskonała albo nawet, żeby kiedykolwiek mogła osiągnąć absolutną doskonałość. Pod tym względem Tiuxtl okazał się sceptykiem. Dał mi do przeczytania pamflet wymierzony przed pięćdziesięciu laty w pozycje bystretyków przez filozofa Xaimarnoxa, który sam był bystretykiem, dopóki radykalnie nie zmienił przekonań. Xaimarnox twterdził, że etykosfera nie jest wymierzona w społeczne zło, jak się powszechnie sądzi, lecz w coś zupełnie innego. „Dobrobyt — pisał — nie jest przecież tym, co się już ma, a przynajmniej” nie tylko tym, lecz mirażem, dalekim celem ulokowanym w przyszłości. Nędza jest okropna i przytłaczająca, ale przynajmniej dopinguje do wysiłków, żeby się z niej wydobyć, a dobrobyt łatwy i posiadany jak powietrze jest o tyle gorszy, że nie ma z niego dokąd iść, więc trzeba go powiększać — nic. innego nie można już zrobić. Nie tylko trzeba mieć coraz więcej — już, teraz, pod ręką — ale trzeba zarazem mieć coraz więcej nowych, dalszych szans. Więc musieliście przerobić sobie świat, skoro nie chcieliście albo nie mogliście wziąć się do przerabiania samych siebie, co zresztą, jak wiemy, daje wprawdzie rezultaty o innym wyglądzie, ale niemniej fatalne. Lecz nic tak nie niszczy człowieka w człowieku jak błogostan zdobywany za darmo — i bez udziału, bez wsparcia, bez uczestnictwa innych ludzi. Nie trzeba być dobrym dla nikogo ani świadczyć usług, ani pomocy, ani serdeczności, bo to się staje równie bezsensowne jak dawanie jałmużny krezusowi, jak miedziak w kopalni złota. Skoro każdy ma już więcej, niż mógłby zachcieć, cóż można jeszcze mu dać? Uczucia? W takiej sytuacji może je świadczyć tylko jeden abnegat drugiemu. Ale abnegacja staje się wtedy urągowiskiem z tego cywilizacyjnego raju, który został stworzony takim trudem — a zresztą do erozji życzliwości, przywiązania, szacunku, miłości dochodzi się pomału — nie w jednym pokoleniu ani w dwóch. Najpierw pojawiają się prymitywne roboty, pełniące rolę sług, najpierw mechanika małpuje tylko nieforemnie podpatrzoną u ludzi, zaprogramowaną uwagę oddania, gotowość służb, ale można, a nawet trzeba już wtedy doskonalić ową symulację dalej, żelazne manekiny idą do muzeum techniki, zastąpione przez nie narzucającą się tak grubo jak one, pielęgnacyjną, czułą, poddańczą, wprost miłosną, choć bezosobową, ale za to bezgraniczną, bo do samozatraty, bezegoistyczną uwagę otoczenia — toż ono spełnia ledwie na wpół pomyślane zachcianki — ale jeśli władza absolutna absolutnie deprawuje, to taka doskonała życzliwość doskonale unicestwia. Skoro zaś odwrót w niedobory, w biedę i ubóstwo jest dla ogółu niemożliwy — do kogo ma się on zabrać dla porachunków za to swoje przywalenie szczęściem, jak nie do tego, co je wytwarza? Ktoś musi być winien zawsze — Bóg, świat, sąsiad, przodkowie, obcy, ktoś musi być winien, l cóż? przychodzi ratować przed ludźmi to ich nie chciane szczęście, a kiedy nie mogą go rozdeptać, nie zostaje im do porachunków nikt poza innymi ludźmi. Więc wszystkich przed wszystkimi trzeba osłonić i toście właśnie zrobili. Nazwę to katastrofą: powszechny raj, w którym każdy siedzi z własnym piekłem w sobie, i nie może dać drugim do posmakowania tego piekła, l niczego nie pragnie tak bardzo, jak udzielić innym tego smaku swojej kondycji. Chcecie dowodu na to? Oto on. Chociaż wcaleście tego nie planowali, chociaż było to nierozmyślnym, a nawet niepożądanym skutkiem złochłonności otoczenia, wyprodukowaliście rozróżniki wiary i niewiary. Przeświadczeń dogłębnie autentycznych i skłamanych. Rząd głosi, że chodzi o bardzo nędzną wiarę, ograniczoną do jednego artykułu, przemianowującego zło w dobro — czyli mord w świątobliwą zasługę. Że to Credo nie jest dla naszych ekstremistów celem (a wszak wiara powinna być celem), lecz środkiem do oszukania etykosfery, ażeby mogli zabijać.