Bystretycy szukają więc nowych programów, które udaremnią ten wybieg, a tego, kto mówi jak ja, mają za przeciwnika. Ale ja nim wcale nie jestem. Powiadam jedynie: proszę mi rzec, co przyjdzie wam z tego, że zdołacie tak udoskonalić bystry, żeby zło, które wydobywa się jeszcze z ludzi ostatnią szparką, jaka została im na własność — przeżyć religijnych — zaszpuntować w nich na amen. Zabetonować każdemu jego wewnętrzne piekło. Czy doprawdy nie dostrzegacie absurdalności takiego »udoskonalenia«? Wiem, że chcieliście jak najlepiej. Nie chcieliście zła. Chcieliście upowszechniać dobro i tylko dobro. Ale okazało się, że to jest właśnie złe. Teraz usiłujecie zamaskować przed sobą zło tej melioracyjnej roboty. A więc okłamujecie się. Zmierzacie do tego, aby nikt nie mógł udowodnić wam, innym, społeczeństwu — że to dobro go unieszczęśliwia, że czyni go złym. Wiary rodzą się z nieszczęścia, które jest składową egzystencji. Z potrzeby takiego Ojca, który nigdy nie zestarzeje się i nie umrze, lecz zawsze pozostanie niezawodnym miłującym opiekunem. Z poczucia, że skoro świat nas nie kocha, to powinien być Ktoś, kto by nas ukochał. Wiara powstaje nie z nędzy materialnej, lecz z nadziei, że ten świat nie jest jednak całym światem, że w nim albo ponad nim jest To albo Ten, do kogo można się zwrócić, kogo będzie można zobaczyć twarzą w twarz po śmierci — jeśli nie za życia. Jednym słowem wiara jest wybiegiem rozpaczy jako zrodzonej przez nią nadziei, ponieważ w zupełnej rozpaczy i bez krzty nadziei nie można żyć. Nie można chociażby dla innych ludzi, a wyście im tę szansę zabrali. Więc ta nowa kiełkująca wiara, ta, która mord jako uczynek obraca w dobro, w najwyższą zasługę, ta nieszczęsna postać zwyrodniałej wiary też jest przecież wyrazem rozpaczy i zrodzonej przez nią nadziei, że tak, jak jest, nie może być. Tamta pierwotna wiara i wtórna biją obie z tych samych duchowych źródeł. Dziwaczność tej nowej wiary wynika z dziwaczności utworzonego stanu rzeczy, który samiście sobie sporządzili. Moi koledzy i przyjaciele bystronicy nie myślą tak, ponieważ są zajęci rozwiązywaniem szczegółowych kwestii technicznych następnego kroku w hedomatyce i w inhibicji, toteż nie wiedzą, oraz nie życzą sobie wiedzieć, że hedomatyka po trochu zmieniła się im w algomatykę, czyli tortury z życzliwości.”
Ten pamflet stał się bestsellerem. Fachowcy ignorowali go, ale został biblią intelektualistów, bo ich lamenty i oskarżenia etyfikacji znalazły wreszcie konkretny mianownik. Wiadomo z historii, pisali, że nie ma tego dobrego, co by nie wyszło komuś na złe. Dobro może i bywa w niewielkich dawkach dobre, ale jako dożywocie jest trucizną. A właśnie Xaimarnox twierdził, że im opiekuństwo bystrów jest doskonalsze, tym więcej rodzi nieszczęścia. Rząd milczał, miał jednak popleczników i ci wzięli się do Xaimarnoxa, jako dziwaka i pieniacza. Poszły nawet w ruch pogłoski, jakoby dostał odznaczenie od Przewodniczącego. Wnet poszedł ów hałas w zapomnienie. Wizja starego bystretyka nie spełniła się—, mord jako protest przeciw przymusowej łagodności nie oblekł się w wyznanie wiary, pozostał sztandarem nielicznych ekstremistów, a jednak Xaimarnox nie okazał się ze wszystkim fałszywym prorokiem. Zaszła bardzo dziwna rzecz, bo etykosfera odrodziła zapomnianą już Doktrynę Trzech Światów.