Выбрать главу

Nie od rzeczy będzie jednak dodać, że te pielgrzymki administracji oraz ksandię i ksindry traktowane są jako czcza formalność. Wnet się o tym przekonałem. Jechaliśmy wszędołazem z przyczepką, załadowaną zapasami i ekwipunkiem, przez martwy las. Wyrósł wokół rzek płynących z lodowców i teraz, kiedy ich już nie ma, zsycha się i ginie. Koło południa Tiuxtl patrzący co jakiś czas na bystromierz orzekł, że „Jesteśmy już w „dziczy”. Nie rozbijaliśmy obozu, a tylko usiedli na mchach i Tiuxtl otwarł konserwę byrrbyci, bo chciałem skosztować narodowej zupy Człaków. Dość zawiesista, smakuje jak nadpsuty bigos. Nad drzewami ukazał się wtedy Encjanin, bodaj sześciometrowy — ale wyglądał tak tylko z daleka, bo szedł na szczudłach, a właściwie na kroczyku. (Można by też mówić krocznica, zresztą jak kto chce; zarzucają mi wymyślanie nie istniejących słów, jakbym je układał dla przyjemności, a nie z musu). Obcy zjechał na dół, bo mu się te szczudła wteleskopowały, i spytał, czy może się do nas przysiąść. Przedstawił się jako Quaquaux (wymawia się Kłakłałks), ale będę go zwał referentem. Pracował w wydziale lokalowym niewielkiej przygranicznej miejscowości, a teraz pielgrzymował. Przyjęliśmy go do kompanii. Dowiedziałem się, że to mu właściwie niedozwolone. Próbę należy odbyć w samotności, nikt jednak tego nie pilnuje, a spytany przeze mnie, jak będzie z ksandią, referent odparł, że przecież nikt nawet do nich nie zagląda.

Nasz nowy towarzysz miał w plecaku undort, kasetowy wzmacniacz utensyliów. Undort znaczy „coś z niczego”. Używa się go tylko na bezbystrowiu. Z tego, co popadnie, choćby i ze śmiecia, od razu produkuje potrzebną rzecz. To poręczne urządzenie przydało się nam szczególnie w brzuchu kurdla, nie chcę jednak wyprzedzać wypadków. Referent wyczarował ze suchych gałązek i liści okrągłe jak kompas pudełko z tarczą, żywotrop, który wskazał około dwu pątników na milę kwadratową i (jak uznali z Tiuxtlem) znośną na razie ilość komarów. Na repellent był jeszcze czas. Spytałem, po co właściwie pielgrzymują, jeśli inspekcja nie sprawdza nawet ksandii, a oni zaśmieli się jak zmówieni i Tiuxtl powiedział, że pobyt na świeżym powietrzu jest milszy od siedzenia w biurze. Siedzieliśmy tak rozmawiając, bo nie było się do czego spieszyć — żywotrop nie wskazywał ani śladu repenitentów. Tiuxtl, wyraźnie rozochocony, odkąd bystromierz spadł do zera, opowiadał o przesądach związanych z etykosferą. Luzanie żyją w niej od czterech wieków, więc i najstarsi pamiętają, jak było przedtem. Od dziecka uczy się każdego, że etykosfera to nie jest Ktoś, z kim można się porozumieć, ale to gadanie do ściany. Wiedzą swoje i nawet w środowiskach nauki furorę robią tłumnie odwiedzane seanse spirytystyczne. Nie jest to ze wszystkim humbug, bo inteligentne środowisko spełnia wszelkie (byle nieszkodliwe) życzenia, prawdy może wyrajać z siebie widma, jeśli komuś specjalnie na tym zależy. Seansowicze sami się co prawda oszukują, biorąc rezultat nieświadomych zamówień za zjawiska nadnaturalne. Ostatnimi laty pojawiły się nowe wierzenia. Powstała sekta uprawiająca kontakty z duszami dawno zmarłych ektoków, których rząd miał jakoby zgładzić potajemnie, żeby zatrzeć ślady immortalizacyjnego niewypału. Sekciarze ogłaszają protokoły takich rozmów, pełne błagań o wyzwolenie z martwego żywota i naturalnie przekleństw miotanych na rząd. Trudno orzec, czy to zupełnie bezsensowne, czy więc bystrosfera łudzi członków tej sekty, spełniając ex nihilo, czego pragną, czy też może doprawdy znajdują się w niej szczątki umysłowego życia eks–nieśmiertelnych.

Są specjaliści uznający to za niewykluczone, bo bystrosfera zapamiętuje wszystkie własne działania, a każdy ektok był, przez to, że zbystrowany, do końca jej cząstką. Jak widać, powstała bardzo dziwna sytuacja, w której niepodobna rozróżniać między istnieniem i nieistnieniem pozagrobowych widm i pokutujących dusz, aczkolwiek nawet z tym, że tak jest, nie wszyscy fachowcy się godzą. Doskonała imitacja prawdy, zauważył Tiuxtl, przestaje się różnić od autentycznej prawdy, i to w każdej dziedzinie. Spytałem, czy nikt nigdy nie wystąpił z publicznym żądaniem całkowitej likwidacji etykosfery, raz na zawsze lub choć na jakiś czas? Było trochę takich głosów, usłyszałem, jak również projektów mniej radykalnych.

Słońce zniżało się i zabrzęczały komary, wsiedliśmy więc łazika i ruszyli na poszukiwanie bardziej przytulnego miejsca na nocleg. Przedzieraliśmy się przez suchodrzew, wziąwszy pielgrzyma referenta na tylne siedzenie, skąd uczestniczył w rozmowie, a kiedy przy wyboistej jeździe wpadał na nas z tyłu, raz mój chronik, a raz huśtający się na szyi Tiuxtlowi wydawały krótki, ostrzegawczy syk.

Łazik kołysał się jak łódź na falach, a Tiuxtl dalej wyjaśniał subtelną różnicę miedzy wywoływaniem a wytwarzaniem duchów. Jeśli duchy zmarłych wzywa ten, kto w nie wierzy, bystrosfera uzna jego wiarę za obstalunek i spełni go. Jeśli natomiast ma duchy za niemożliwość, będzie w niej utwierdzony, bo oczywiście bystry rozpoznają jego niewiarę. Mimo to nie można uznać bystrosfery za Kogoś, gdyż jest raczej jak automat, dostarczający na żądanie każdej książki, choć niezdolny jej zrozumieć. Poznać to po tym, że gdybyś rzekł „chcę ujrzeć zjawę mego dziadka”, bystrosfera uczyni temu zadość, o ile dysponuje informacją o tym dziadku. Gdybyś natomiast zwrócił się do niej wprost, chcąc na przykład poznać jej zamiary lub myśli, nie odezwie się, bo nie jest Kimś, kto może mówić od siebie czy o sobie. Padały co prawda postulaty, żeby ją spersonalizować, lecz biegli wykazali, że byłoby w tym znacznie więcej szkody niż pożytku. Nie można wyjaśnić krótko i węzłowato, czemu tak jest, bo rzecz wikła się w potężnych paradoksach i sprzecznościach logicznych. Otoczenie ma doraźnie spełniać żądania indywidualne do granicy dobra osób trzecich. Nie będąc osobą, jest głuche na wszelkie życzenia wykraczające poza tę granicę. Inaczej można by cal po calu zdobywać władzę nad losami innych ludzi. Sytuacja o tyle szczególna, że nie będąc tworem osobowym, bystrosfera może produkować takie osobowe twory, choćby w postaci fantomów i duchów. Posłuch bystrów ustaje tam, gdzie zaczynają się groźne paradoksy, których Ziemianin nie może znać nawet z nazwy. Zresztą, ciągnął Tiuxtl, nigdy nie brakło nam reformistycznych projektów. Zręcznym uderzeniem zabił komara, który usiadł m| na czole, i prawił: