Выбрать главу

— Jednym z pierwszych był plan równowagi zła i dobra, czyli izokratyczny. Wysunęli go uczniowie Xaimarnoxa. W myśl zasady „oko za oko” otoczenie miało odpłacać każdemu pięknym za nadobne. Ukocha bliźniego, to zaraz go i bystry popieszczą. Uderzy, to sam dostanie w zęby. Wszystko dokładnie symetryczne, wyważone i proporcjonalne. Podług tej symetrii mógłbyś nawet zabić, ale tylko raz, bo padłbyś trupem na miejscu. Łatwo jednak pojąć, że była to prosta droga do eskalacji zła. Na ogół nikt nie wyłazi ze skóry chcąc świadczyć życzliwość, bo gwałcenie dobrem kłóci się z jego istotą, ale na złość robi się innym bez pomiarkowania. W efekcie przemyślni łajdacy dowiedliby etykosferę do walki z samą sobą, musiałaby na przykład pierwej dostarczać pancerza czy innej osłony, a potem druzgotać ją dla ukarania zabójcy. Zresztą doraźny sąd to marna sprawiedliwość, zwłaszcza przy zbrodniach w afekcie. Bystrosfera pełniąca funkcje katowskie nie byłaby ponętna…

— Ale ten projekt — wtrącił zza naszych pleców referent — tych trzech braci teologów, wie pan, żeby pójść na całość, to jednak była wspaniała wizja… — Bogosfera? — domyślił się Tiuxtl. A tak, była taka idea, synteologiczna, bo miało się rzucić w Kosmos dla jego pacyfikacji syntetyczną Wszechmoc… pewno, stworzony Bóg, Syntheos, kiełkujący na jednej planecie, żeby po eonach rozpostrzeć się na całe Uniwersum… ale dość pomyśleć, że pod totalnym opiekuństwem zamarłaby każda ewolucja naturalna, drapieżcę zdechłyby z głodu, a ich ofiary to samo, boby się rozmnożyły na śmierć w tłoku… Nie — to nie zostało dopracowane.

Rozmowa urwała się. Przez gęstwinę zaciemniała postać zgięta pod znacznym brzemieniem. Nasz wehikuł stanął, a napotkany chudy starzec w siermiężnej szacie zwalił z pleców niesiony głaz i osłoniwszy oczy od słońca, patrzał na nas bez ruchu. — Intryta… — zniżonym głosem powiedział referent. — Można by go spytać o drogę do klasztoru, ale czy odpowie…? Mają w regule milczenie…

Tiuxtl pozdrowił uprzejmie mnicha, który długo nie odpowiadał. Pewno rozważał, czy wolno mu się odezwać, bo reguła zezwala na to jedynie w wyjątkowych przypadkach. Uznawszy, że taki właśnie zaszedł, powiedział, kim jest. Był to brat furtian; rankiem zaspał odejście klasztoru, a teraz szukał go, dopiekając sobie w poczuciu winy kamieniem. Tiuxtl zaproponował mu podwiezienie, ale on tylko skłonił się nam, władował głaz na barki i wszedł w gąszcz martwych krzaków.

Słońce zachodziło czerwono, na wiatr i na komary, jak utrzymywali moi towarzysze, kiedyśmy wreszcie znaleźli w suchodrzewiu łysinę, dobrą na obozowisko. Referent usiadł na mchu, pomanipulował przy undorcie i zaraz wyrósł przed nami biały domek jak bąbel z porcelany. Po chwili z jego wypukłych ścian wykluły się długie ochronne kolce, aż zastygły, istny porcelanowy jeż, z półokrągłym wejściem. Wnosząc do środka nadymak rozdarłem go o jeden z kolców i zakląłem. Nie było wielkiej szkody, bo referent sporządził mi zaraz drugi materac z kupy chrustu, i to opatrzony moim inicjałem, a chcąc okazać mi więcej uprzejmości sprawił, że nasz domek wciągnął w siebie wszystkie kolce. Przekąsiwszy drobnostkę, gwarzyliśmy przed progiem w zapadającym mroku. Zupa grzała się na ognisku, rozpalonym dla spotęgowania egzotyki, a ja dowiedziałem się, że referent jest poetą, pracuje zaś w administracji, żeby go szanowano, bo wierszy nikt nie czyta. Żadnych, nawet najznakomitszych. Prozy zresztą też nie. Do związku literatów nie należał, jako że się tam wszyscy tylko żrą, zwłaszcza przy pogrzebach. Jedni uważają, że nad każdym grobem winien przemawiać sam prezes, inni natomiast, że tylko równy rangą zmarłemu, więc sędzia sądu koleżeńskiego nad sędzią, nad wiceprezesem — wiceprezes, i tak dalej. Tym się biedacy rajcują, obojętnym, smutnym głosem mówił poeta wpatrzony w płomienie ogniska. Nic innego im nie zostało, związek osiągnął wszystko, o co się upominał przez siedemset lat, żadnych trosk materialnych, każdy sam sobie ustala wysokość nakładów, ale co z tego, skoro już i poeci nie biorą poetów do ręki.

Potem rozmowa zeszła na ziemię. Zdumiałem się, że Tiuxtl, taki niby otrzaskany z naszymi obyczajami, wiąże malowanie ust z wampiryzmem. Czerwień kobiecych warg jest po to, żeby nie było na nich znać krwi, wyssanej przy pocałunkach — zwykła mimikra wampirów. Moje protesty wcale, wcale nie zbity go z tropu. Kobiety chcą się podobać? Krwawe wargi są ładne? A sino podkrążone oczy w zielonych powiekach też? To są barwy trupiego rozkładu — nie będę chyba temu przeczył? Upiorny wygląd do twarzy wampirowi. Powtarzałem swoje, przy nadstawiającym uszu poecie, a Tiuxtl śmiał się ironicznie. A juści, chcą być urodziwe…, a staruszki? Przecież także się malują. — Kobieta jest do śmierci kobietą — upierałem się. — Szminka ma ukryć starość… — Tiuxtl nie dał się przekonać. Na wszystkich ilustracjach ziemskich samice szczerzą zęby. Demonstrują kły. Zapewne, erotyka też ma w tym swój udział, ale to jest erotyka nocna, a wiadomo, że wampiry uprawiają krwiopijstwo nocą. Ja swoje, a on wciąż mrugał do mnie, co mnie cholernie irytowało, aż wyjechał z niezwalczonym argumentem: jeśli chodzi tylko o podkreślenie urody, to czemu mężczyźni się nie malują? Prawdę mówiąc nie wiedziałem, i zły, dałem spokój dalszej sprzeczce. Niech ci będą wampiry, ośle, myślałem układając się do snu w domku ciemnym jak mogiła. Żaden z nas nawet nie zauważył kurdla, którego zaniosło w tę stronę. Zbudzony usłyszałem wprawdzie sapanie i mlaskanie, ale nie pojąłem, że to olbrzymi jęzor oblizuje dach. Przekonawszy się, że kęs będzie gładki, bydlę jednym haustem połknęło domek, wszędołaz i resztę naszego dobytku, tak że po dość miękkim lądowaniu odnaleźliśmy potem w żołądku nawet chrust przyszykowany na poranne ognisko i kociołek, tyle że się zupa wylała.

Sądząc po rozmiarach żołądka, w którym można było utonąć, bo kurdel miał silne pragnienie, musiał to być istny gigant — odyniec. Poznałem ów żołądek wcale dokładnie razem z przyległościami, nasz pobyt trwał tam bowiem przeszło tydzień. Był to rodzaj złowonnej, olbrzymiej pieczary, z uchyłkami i nadżerkami, o fałdzistym sklepieniu, wypełnionej niewiarygodną ilością półpłynnego mięsiwa, krzaków, gałęzi, trawy, jakichś wraków, blach i śmiecia. Ten kurdel nie był zbyt wybredny, żarł, co popadło. W nadziei, że sam wydali nas paszczą, namawiałem towarzyszy, żeby go połaskotać w podniebienie, lecz wzruszali tylko ramionami, bo i jak było się wspinać ku przełykowi, lewo majaczącemu nad naszymi głowami jako czarny lej w świetle latarek. Posiliwszy się nami, kurdel dostał czkawki. Było to istne trzęsienie ziemi. Wreszcie odnalazł wodopój i obruszył w mroczną czeluść rwące potopy. Łazik poszedł od razu na dno, ale nasz biały domek dzielnie pływał niczym szalupa ratunkowa. Tiuxtl i poeta–referent nakłaniali mnie do cierpliwości, bo pragnąłem działać, choć nie wiedziałem, jak. Czkawka minęła, wyjrzeliśmy więc przez okna, powierzchnię czarniawego jeziora marszczyły niewielkie fale, a wystawiwszy głowę na zewnątrz poczułem wiatr, lecz i to nie zdziwiło mych towarzyszy. Po prostu beka, nie słyszysz? — powiedział Tiuxtl. Rzeczywiście donosiły się poszumy niedobrego powietrza. Po jakiejś godzinie jezioro opadło i zmieniło się w bagienne grzęzawisko. Ledwieśmy zeszli na dno, pierwszą napptkaną osobą okazał się przelotnie poznany zakonnik. Taki był zapamiętały w pokucie, że nie rozstał się z kamieniem, choć mógł utonąć. Ani jego, ani mych kompanów nie przejmowała nasza sytuacja najmniejszymi obawami. Poeta, który miał już za sobą coś siedem połknięć, bo chadzał i na pozaustawowe wycieczki, a mieszkał przy samej granicy, orzekł, że do gardzieli można by się dostać dopiero, gdy bydlę legnie na spoczynek, ale nie warto, bo przełyk jest ciasny, a zresztą żadne łechtania nic nie dadzą, stare kurdle mają bowiem kamienny sen. Chciałem pytać braciszka o Kliwię, Tiuxtl odwiódł mnkie jednak od tego zamiaru perswadując, że na wiadomości zwykłego furtiana nie ma co liczyć. Cierpliwości, powtarzał, kurdel na pewno ruszy tropem klasztoru, a że zakonnikom nie] wolno sprzeciwiać się przemocy, wnet niejeden jeszcze znajdzie się wśród nas. Przy odrobinie szczęścia połknięty może się okazać bibliotekarzem. Nie powiem, żeby mnie przekonał. Odniosłem wrażenie, że gustuje w powstałej sytuacji. Szykował się już do badań terenowych, skoro pożyczył od poety undort i z miazgi pokarmowej sporządził górniczy hełm z lampką, drabinkę sznurową i nieprzemakalny kombinezon. Na moją prośbę sprokurował i mnie taki ekwipunek.