Выбрать главу

– I będziesz mógł. Muszę tylko przedtem wyjaśnić parę spraw. Już wiem, czego brakowało. I wiem, dlaczego zamordowałeś swoją matkę.

Tengel wył jak szalony, trzymały go jednak mocno psy piekielne. Zaciskały paszcze na jego przedramionach, ale on nie zwracał na to uwagi. To Nataniel przerażał go ponad wszelkie wyobrażenie.

– Zamilcz! Trzymaj pysk! Trzymaj pysk! – darł się nieustannie. – Ja tego nie słyszę, nie słyszę, nie słyszę! Puśćcie moje ręce, przeklęte bydlaki! Muszę sobie zatkać uszy!

Nataniel w tej chwili nie odczuwał dławiącego bólu w piersiach. Po prostu z napięcia. I jedynie mimochodem dostrzegał kątem oka, że na niebie zbierają się ciężkie śniegowe chmury. Tylko tego jeszcze brakowało! przemknęło mu przez głowę. To przecież druga połowa maja! Panie Boże, czy nie mogłeś z tym zaczekać do jesieni?

Ale Pan Bóg był najwyraźniej zajęty czym innym.

Natanielem wstrząsnął dreszcz. Noc rozjaśniała się coraz bardziej i straszne rysy Tan-ghila stały się znacznie bardziej wyraźne, jeśli w tym przypadku w ogóle można mówić o rysach. Jego przodek całkiem stracił panowanie nad sobą.

– Daj mi naczynie! – wrzeszczał nieustannie i tak głośno, że Natanielowi o mało bębenki nie popękały.

Nataniel też wołał, coraz głośniej, by przekrzyczeć swego przeciwnika; musiał mu wyjawić to, co wiedział, co się wówczas stało, powiedzieć o tym, że on odwiedził te miejsca siłą swoich myśli i co tam zobaczył. I co zrozumiał. Ale nagle przypomniał sobie o czymś, co i on, i wielu innych odkryło już dawno temu: Jeśli w jakimś zgromadzeniu wszyscy mówią coraz głośniej i głośniej, przekrzykując się nawzajem, to jest tylko jeden sposób, by zwrócić na siebie uwagę. Należy mianowicie zniżyć głos.

Cicho, niemal szeptem, ale bardzo sugestywnie, Nataniel powiedział:

– To nie dumę zobaczyłeś wtedy we wzroku matki. To była czułość.

Tan-ghil nagle zamilkł. Gapił się na Nataniela z otwartą gębą i wywalonym potężnym jęzorem. Zanim zdołał odzyskać panowanie nad sobą, Nataniel dodał pospiesznie:

– Ja wiem, czego brakowało w tamtym wywarze. Ty po prostu nie masz niczego, co by czyniło cię odpornym na miłość!

Tan-ghil odchylił głowę i wył do nieba w straszliwej bezradności. Równie złowieszczego głosu Nataniel nigdy nie słyszał.

– Uspokój się – powiedział chłodno. – Czego się tak boisz? Czyżbyś się obawiał, że ja zacznę ci okazywać miłość? Obrzydzenie to zbyt słabe słowo na określenie tego, co do ciebie czuję. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego oni wybrali właśnie mnie.

Tengel Zły przestał wyć i znowu gapił się na Nataniela, a jego żółtoszare ślepia jarzyły się mrocznym ogniem. Cisnął ponownie błyskawicę w kierunku Wybranego, lecz brakło mu siły, by trafić.

Słabnie, pomyślał Nataniel zdumiony. Tak go osłabiły te proste słowa o czułości, jaką matka dla niego żywiła?

Ale on mnie teraz musi nienawidzić!

Powinienem kontynuować, póki jestem na dobrej drodze. Bo chociaż nie mam dla niego najmniejszego współczucia, to długo tak nie wytrzymam. Nasi przodkowie powinni byli o tym wiedzieć.

– Twoja matka cię kochała – zaczął znowu prowokacyjnie.

– Nie podobnego! – zapiszczał Tan-ghil znacznie cieńszym głosem niż poprzednio. – Ona mnie nienawidziła. Biła mnie i kopała każdego dnia.

Słabiutka fala współczucia dla małego Tan-ghila przeniknęła serce Nataniela.

– Biedne małe dziecko – mruknął mimo woli.

Skutek był nieprawdopodobny. Tan-ghil zaczął chwytać powietrze, jakby się dusił, zgiął się wpół i gdyby zęby zwierząt go nie trzymały, upadłby na ziemię.

– Biedne małe dziecko – powtórzył Nataniel pospiesznie, lecz teraz nie kryło się już za tym żadne uczucie, żadna spontaniczna litość, więc działanie słów nie mogło być pełne.

Tengel Zły ponownie się wyprostował. Był, mimo szarobrunatnego koloru skór, okropnie blady, ale nie wydawał się taki zgnębiony jak poprzednio.

Nataniel uświadamiał sobie, że chwila prawdy minęła, więc dodał tylko:

– Ale i tak tego nie rozumiem! Musiałeś przecież spotkać miłość w swoim nędznym życiu! Kiedy byłeś młody i piękny, kochało cię chyba wiele kobiet?

Tan-ghil rzucił się gwałtownie ku niemu. Najwyraźniej nienawidził samego słowa „miłość”.

– Przecież one mnie nie kochały, czy tego nie rozumiesz, ty idioto? One mnie pożądały, a to nie ma z miłością nic wspólnego. A jeśli któraś stawała się sentymentalna, to ją po prostu zabijałem. Nie, nikt mnie nie kochał, mogę przysiąc. Razy, kopniaki, złe traktowanie, to wszystko, co ode mnie dostawały te kobiety, z którymi miałem ochotę się przespać. Od pierwszej do ostatniej chwili. Żadna nie miała nawet czasu się we mnie zakochać, podziwiały tylko moją urodę. Jestem silny, nieskończenie silny i zimny jak lód, zapamiętaj to sobie, ty płaczliwy bękarcie!

Zimny, owszem, Tengel był zimny. Ale silny? Już nie taki niezłomny jak dawniej. Nataniel dostrzegał wiele drobnych symptomów świadczących, że tamten traci moc. Powoli, po trochu, ale wyraźnie.

– Mimo to nie rozumiem – mruczał Nataniel pod nosem. – Chodzi mi o ten wywar… Alrauna była przecież dobra, ona by nigdy nie dała ochrony przed miłością, wprost przeciwnie!

– Alrauna jest zawsze zła.

– Nieprawda! To zależy od jej właściciela. A tamta alrauna była szczególna, wiesz o tym. Ona była pierwsza. Miała być najdoskonalszym stworzeniem, pierwszym człowiekiem w Ogrodzie Edenu.

– Ci dwoje, którzy mnie spłodzili, z pewnością nic o tym nie wiedzieli – warknął Tan-ghil. – Oni wiedzieli, że alrauna jest samym złem i jej brak w wywarze kosztował mnie całe wieki niepewności.

– Nie byłbyś bezpieczniejszy, gdyby alrauna znalazła się w napoju.

– Nie! Masz rację, teraz to zrozumiałem! Ale dawaj mi zaraz moje naczynie, nie stój tu i nie wygłaszaj gównianych kazań!

Nataniel głęboko wciągnął powietrze. Zastanawiał się.

Groźne błyskawice Tan-ghila już mnie nie dosięgają, są za słabe. Podejrzewam również, że i trujące opary straciły dawną moc. Nie wiem, czy mogę go osłabić jeszcze bardziej, bo nie mam dla niego litości, a nagłe współczucie dla nieszczęsnego dziecka już nie wróci.

Gdyby on teraz dostał naczynie, może zdołalibyśmy wypełnić nasze zadanie, Shira i ja?

Żółte oczy w oddali lśniły złowieszczo.

Nie. Nie, to się nie uda. Jeszcze nie wystarczy, Tan-ghil powinien być dużo bardziej zmęczony.

Ellen! Ty, która masz tyle współczucia dla wszystkich cierpiących, pomóż mi teraz! Wesprzyj mnie!

Nagle przyszła mu do głowy nieoczekiwana myśl. Odwrócił się do Tengela Złego.

– No a wtedy, w bloku mieszkalnym… Była tam wówczas pewna młoda kobieta, Ellen z Ludzi Lodu. Ona miała dla ciebie wiele współczucia i pomogła ci przecież, by…

Tengel przerwał mu wściekle, z nienawiścią:

– To ja wszedłem do jej duszy i zmusiłem, by razem ze mną szukała nut! Do cholery, ona była moją niewolnicą!

Głos zdradzał, jak bardzo Tengel się w rzeczywistości boi.

Nataniel zapomniał o wszystkich swoich nieszczęściach, o piekącym w piersi ogniu, o głodzie, o pulsującym w całym ciele bólu. Stał gołymi stopami na lodowatym kamieniu, za plecami miał zimną skałę, ale nie zauważał, że nogi zmartwiały mu aż do kolan, nie dostrzegał, że dygoce w tym zwiastującym śnieżycę, porywistym górskim wietrze. Cała jego uwaga skierowana była na Tengela Złego. Zaraz go będzie miał! Zaraz pojmie go w zastawione sieci!

Gdyby tylko Nataniel nie był taki spięty, gdyby się troszkę rozluźnił i nie myślał tak gorączkowo, że trzeba zmęczyć przeciwnika, poradziłby sobie z własnym zadaniem znacznie lepiej.

– Kłamiesz – mówił z wolna. – Ellen pomogła ci na twój rozkaz, to prawda. Ale to było coś więcej. Bo widzisz, moja Ellen jest wyjątkową osobą. Jej współczucie dla odmiennych, gorszych lub bezradnych jest szczere. Ona się nad tobą użalała, możesz mi wierzyć!