Выбрать главу

O zachodzie słońca wsiadła na prom w gromadzie poganiaczy mułów. Na powierzchni morza unosiła się purpurowa piana, znak, że niedługo dotrze do końca świata, gdzie biją źródła wszystkich oceanów i gdzie przed wiekami zatopiono ciała martwych gigantów. Z chruściny na brzegu wychylały się lamie o wężowych, pokrytych łuską grzbietach, a w ich sykach dało się usłyszeć jedno imię – „Sirocco".

Nie zatrzymując się, przebyła Arcipelago delia Rugiada Rossa. Jego nieliczni mieszkańcy mieli później układać pieśni o jasnowłosej dziewczynie, która, z sakwą z koźlej skóry na plecach, w dziewięć dni przebiegła dziewięć wysp archipelagu. Opowiadano, jak w zatoce Estrene otoczyło ją stado cetusów – przedziwnych morskich bestii o ciałach delfinów, rozwidlonych ogonach i pyskach ogarów – i o tym, jak córka maga ułagodziła je muzyką fletu. O spotkaniu z mantikorą, która położyła się u jej stóp i w nocy ogrzewała ją własnym oddechem. O tym, jak morscy rozbójnicy uwięzili Sirocco w grocie, ale w nocy obcięła włosy, powiązała nimi deski z roztrzaskanych okrętów i na tratwie odpłynęła podziemnym strumieniem. O jej przewodnikach – starcach, wypasających owce na podwodnych łąkach pomiędzy wyspami, i hipocentaurach, które znają każdą z tajemnych górskich ścieżek. Mówiono jeszcze o wielu innych cudach. Niektóre wydarzyły się naprawdę, ponieważ archipelag był wówczas młody i niejedno dziwo trwało przyczajone na wysokich łąkach, gdzie latem słońce wypala trawę aż do skały, czy w zatoczkach porośniętych gęstwą kolczastych krzewów.

Wreszcie Sirocco dotarła na Isola delia Fine del Mondo. Wówczas zwolniła.

To była ostatnia z wysp, bezludna i martwa; podobno ten spłachetek skały uczyniono z kości gigantów, którzy kiedyś zbuntowali się przeciwko potędze magów z Półwyspu. Plaża była czerwona od zaschniętej piany. Pojedyncza dróżka wiła się w górę pomiędzy rumowiskiem głazów, obrosłych kępami zeschłej trawy i jęzorami brunatnych porostów. Sirocco nie dojrzała tu stad kóz w nieustannej wędrówce po stromych zboczach ani nagrzanych słońcem szarych jaszczurek, które zwykle pryskały jej spod trzewików. Nie słyszała nawet głosu morskich ptaków od strony morza. Tylko zeszklone, rozgrzane powietrze wyciskało jej łzy z oczu.

Wyspa nie była rozległa i minęło niewiele czasu, a Sirocco wspięła się na najwyższą skałę. Tuż za krawędzią urwiska zobaczyła Mare Ultimo, wzburzone, pokryte szumowiną rdzawej piany, i pojęła, że wędrówka dobiegła kresu. Jednak, kiedy przymknęła oczy, pod jej powiekami przesuwało się pięć marmurowych miast na Costa dei Gabbiani, Golfo delle Spinarello, Abisso delle Ondine i wszystkie wyspy Arcipelago delia Rugiada Rossa. A gdy odkorkowała bukłak i skosztowała wina sporządzonego ze szczepu z winnicy jej matki, przypomniała sobie również jasne kopuły pałacu i dźwięk dzwonów, w których sercach zamknięto głosy eoli. Nie sądziła, aby cokolwiek pozostało z Brionii, bo jej ojciec zanadto cenił długie życie, by rozlać własną krew i spętać demony zaklęciem zdolnym przetrwać jego śmierć. Nie sądziła też, aby pomimo całej tej włóczęgi udało się jej ocalić cokolwiek z marmurowej i przejrzystej wspaniałości miasta Alharda. Gdzieś, bowiem na skalistych ścieżkach Costa dei Gabbiani i nad Abisso delle Ondine jej naiwna wiara, że można uciec przed czarodziejem, jęła niknąć i rozwiewać się bez śladu.

Ale mogła zrobić jeszcze jedną rzecz. Skoro słońce opadło aż do krawędzi morza, w którym zatopiono martwych gigantów, rozpostarła na kolanach zbiór map swego ojca. Wyjęła wizerunek Cavallo Marino i długo wodziła palcem po zaklęciach nakreślonych obok gwiazdozbioru szybkim, eleganckim pismem Alharda. Później skrzesała ogień, podpaliła kartę i sponad urwiska patrzyła, jak poczerniały płat pergaminu, wirując, opada ku falom Mare Ultimo. Pociągnęła kolejny łyk wina i podpaliła Unicorno, na którego rogu połyskuje Stella Luminosa, przewodniczka żeglarzy. A potem l'Uccello di Fuoco, Ventaglio di Euridice i Treccia dei Venti, gdzie drobną srebrną kreską nakreślono tor demona, którego nie zdołał spętać nikt przed jej ojcem. Sirocco, którego Alhardo uczynił najokrutniejszym z wichrów, a później nadał jego imię swojej córce.

Zastanawiała się, czy przeszło mu kiedykolwiek przez myśl, że może się zdarzyć i tak, iż pewnego dnia inny mag zwróci sirocco przeciwko jego córce. Najpewniej nie uczyniłoby to Alhardowi wielkiej różnicy, był, bowiem przebiegły i zapobiegliwy, ale jego jedyną miłością pozostało miasto unoszące się nad zatoką jak potężna, biała chmura i stwarzane wciąż od nowa przez dziewięćdziesiąt cztery lata jego panowania. Od córki pragnął wyłącznie syna, błękitnookiego dziecka swej krwi, aby mógł zanurzyć się w jego magii, wysączyć ją do ostatniej kropli i przez kolejne pokolenie spoglądać, jak jasne kopuły Brionii różowieją w świetle jutrzenki. Tak samo jak zrobił wcześniej. Tak czynili wszyscy magowie Półwyspu, jeśli ich magia była wystarczająco silna i nie chcieli umrzeć.

Sirocco nie wiedziała, jaki z woli Alharda czekał ją los, gdy już urodzi syna, ale nigdy dotąd nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby się przeciwko niemu zbuntować. Starała się po prostu nie rozmyślać o jesieni, kiedy ojciec poprowadzi ją nawą katedry pomiędzy rzędem kolumn, które w istocie były żebrami serafa, i podaruje jednemu z panów Półwyspu. Należała do Alharda – jak marmurowe pałace Brionii, demony wichrów, gończe psy i para białozorów, które dla jego zabawy wykluwały oczy niewolnikom. W przyszłości wedle kaprysu mógł ją odebrać mężowi i przywołać do siebie, otoczyć oddechem keruba i zamknąć w jednej z podziemnych komnat, gdzie nie sięga czas. Bezwolna, śniłaby w ramionach demona, póki Alhardo nie zestarzeje się na nowo i nie zapragnie kolejnego chłopca swej krwi. Mógł uczynić, co zechce. I tak czynił.

Aż na koniec pozwolił, aby zabito go w Valle delle Lacrime, i zostawił ją samą.

Dopiero na brzegu Isola delia Fine del Mondo zdołała nad nim zapłakać, choć jeszcze nie łzami. Wyjęła flet z jaworowego drewna i pozwoliła, aby melodia rozkołysała się w tej samej pawanie, którą zagrała na pożegnanie Brionii, zanim jej mury rozsypały się i zmieniły w garść morskiego piasku. Nic więcej nie umiała dodać. Nic więcej nie wiedziała o magu, który był jej ojcem.

A potem się odwróciła.

* * *

Nie był od niej wiele starszy. Stał na skraju ścieżki. Płaszcz koloru ultramaryny miał zwinięty i przerzucony przez ramię, a oczy – granatowe od magii jak Abisso delle Ondine.

Poderwała się z ziemi, chwytając resztki atlasu nieba, i cofnęła ku krawędzi skały.

– Nie – odezwał się cicho Duilio di Monti Serpillini.

Nie umiała zgadnąć, jak długo stał tam, słuchając jej fletu. Z pewnością dosyć, by przywołać demony wichrów, które pochwyciłyby ją i uniosły ponad urwiskiem. Ale nie zrobił tego.

– Jednak zdołałeś mnie doścignąć – powiedziała.

Proste stwierdzenie faktu. Nic więcej.

– Doścignąłem cię w Golfo delle Spinarello – odparł. – Demony nie gubią śladu.

Dopiero po chwili zrozumiała, co powiedział. I wtedy przeraziła się naprawdę, bo była córką Alharda di Brionia i wiedziała wystarczająco wiele o zabawach magów.

– Dlaczego więc szedłeś za mną przez te wszystkie dni? – zapytała, przyciskając do piersi zwitek pergaminów. – Z powodu map mojego ojca?

– Nie.