Выбрать главу

– Nie wierzę.

Duilio jedynie się roześmiał przytłumionym, miękkim śmiechem.

Przypomniała sobie, że tak samo śmiał się Alhardo, kiedy strażnicy przyprowadzili mu Giudittę, ciemnowłosą nałożnicę, która mieszkała w południowym skrzydle pałacu, póki nie pochwycono jej w ogrodach z książęcym dworzaninem. Mag podał Giuditcie rękę i łagodnie powiódł na podium, ku wysokiemu krzesłu z różanego drewna, gdzie zasiadała obok niego podczas uczt, przyjęć i posłuchań. Nikt nie ośmielił się odezwać. Kiedy usiadła, Alhardo z czułością pogładził ją po policzku i roztarł w palcach pojedynczą łzę.

Sirocco zdołała jeszcze zobaczyć, jak na twarzy nałożnicy pojawia się desperacka nadzieja. Zaraz jednak znikła, wymieciona przez męczarnię, gdyż różane drewno wybuchło wokół Giuditty setkami pędów. Zanim wydała pierwszy krzyk udręki, drobne, kolczaste pnącza oplotły jej twarz, przekłuły język, spętały ramiona i kibić. Ciało książęcej kochanki wyprężyło się i wygięło w łuk. Któraś z dam osunęła się, zemdlona, na posadzkę.

Giuditta wciąż żyła, gdy dwa purpurowe kwiaty rozkwitły w jej pustych oczodołach, a może nawet później, kiedy gałęzie pokryły się kwieciem, książę zaś dał znak, by bard podjął pieśń i by rozlano do kielichów czerwone wino. Miało minąć jeszcze wiele uczt, podczas których biesiadowano obok oplecionego ukwieconym pnączem trupa nałożnicy, nim Alhardo pozwolił sługom sprzątnąć gnijące ciało kochanki.

Jednak Duilio uczynił coś innego. Skinął głową i pergaminy w dłoniach Sirocco zajęły się płomieniem. Krzyknęła, a podmuch wichru pochwycił jej oddech i podsycił ogień, aż karty zmieniły się w poczerniałe płatki sadzy.

– Nie z powodu map nieba – powtórzył Duilio di Monti Serpillini. – Ruszyłem za tobą z Brionii, ponieważ ukradłaś mi łup. Coś, co zdobyłem w Valle delle Lacrime, w rzezi, która niemal kosztowała mnie życie. I nie mogłem pozwolić, aby ktoś mi to odebrał. Zwłaszcza córka Alharda.

Pomyślała, że powinna była o tym pamiętać, że winna była pamiętać o dumie magów, która jest bezkresna jak morze. I że należało ukraść z pałacu ojca jeszcze coś – jeden ze srebrnych noży, które nie poddawały się żadnej magii i którymi czarnoksiężnicy otwierali sobie żyły, gdy życie znużyło ich już do cna i pragnęli ukojenia.

– Aż do Golfo delle Spinarello – powiedział Duilio. – Aż do tamtej zatoki chciałem cię zabić, Sirocco. Potem usłyszałem, jak grasz, i zrozumiałem, że odnalazłem znacznie więcej, niż chciałem odszukać. I że jeśli tylko na to pozwolę, zakocham się w tobie. Córce Alharda, która nosi imię demona.

Dopiero teraz przyjrzała mu się uważniej i zobaczyła, że strój Duilia był brudny i, jak jej suknia, poszarpany przez ciernie. Mag w niczym nie przypominał Alharda. Był szczupły i ogorzały jak wieśniacy, którzy pasali kozy za murem jej pustelni, a nierówno przycięte włosy opadały mu na ramiona. Ale niebieski płaszcz, przerzucony przez ramię, i dwa zatknięte za pas srebrne sztylety, znak władzy nad żywiołami, przypominały, kim jest.

– Tyle, że wtedy było już za późno – dokończył szeptem.

– Nie wierzę. Nigdy nawet nie widziałeś mojej twarzy.

– Co z tego? – Roześmiał się cierpko. – Głębia zachowała dla mnie twe odbicie, a nocą w szumie morza słyszałem bicie twojego serca. Zakochałem się w dziewczynie, która uwolniła ptaki w pracowni maga i umiała zamknąć w pieśni cuda umierającego miasta. I dla której timbrador próbował stawić czoło wszystkim demonom wichrów. Czy to nie dosyć?

Patrzyła na niego, ale wciąż miała przed sobą oblicze nałożnicy Alharda, różane pędy zagłębiające się w jej oczodoły i przerastające policzki na wylot.

– Nie, nie dosyć – odparła wreszcie. – Zbyt dobrze znam magów.

– Nie jestem twoim ojcem.

– Ale jesteś magiem.

Wtedy Duilio zrobił coś jeszcze bardziej szalonego niż spalenie map nieba. Wyjął zza pasa srebrne sztylety, obnażył je i podał Sirocco z ostrzami zwróconymi ku sobie.

– Weź je – powiedział. – Weź je i przechowaj dla mnie, póki nie zapragniesz ich oddać. A wówczas nie będę się bronił, Sirocco.

Na chwilę zabrakło jej tchu.

Tego nie było w żadnej z opowieści, snutych na książęcym dworze przez wędrownych bardów. Ani w żadnej z pieśni Półwyspu.

Po śmierci Giuditty wiele innych nałożnic mieszkało w marmurowym pałacu Alharda di Brionia. W naszywanych złotem sukniach przechadzały się po miejskich placach, grały na lutni i ze śmiechem odpowiadały na zaczepki dworzan. Ale żadna z nich nie wchodziła nieproszona do pracowni maga i nie dotykała srebrnych sztyletów, które wykuł przed stuleciem, w dniu, gdy spętał swego pierwszego demona.

I żadna nie przybyła na dwór Brionii z własnej woli. Alhardo stał się nazbyt rozumny, by zawierzyć kobiecie choćby w rzeczy tak płonnej, jak miłość. Jeśli więc którejś zapragnął, szlachetnej pani, wieśniaczki czy ladacznicy, po prostu posyłał demona i pozwalał, aby ten miał ją pierwszy. Potem splatał żywą kobietę z demonem, podobnie jak łączył z nimi powietrze czy ogień, bezpowrotnie mącąc jej umysł i przywiązując ją do siebie. Kiedy skończył, była już tylko szczęśliwa, szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej, a dopokąd szła, wraz z nią kroczył demon.

– Jak to możliwe? – wyszeptała Sirocco, dotykając gładkiej srebrnej rękojeści. Była córką maga i wiedziała, że trzyma w dłoniach jego życie. – Dlaczego pozostawiasz mi wybór?

– Ponieważ choć jedna rzecz powinna być naprawdę.

Rozpłakała się.

– Jak długo istnieje magia, nic nie jest naprawdę.

Lecz zaraz potem Duilio objął ją i jego ramiona były prawdziwe.

– To nie jest twoje miejsce, Sirocco, ta martwa wyspa na morzu z zakrzepłej krwi gigantów. Ale jeśli pragniesz wyspy, zbuduję ją dla ciebie pośrodku morza. Isola di Tutti Venti, gdzie będą się krzyżowały wszystkie wichry ziemi. I wzniosę na niej pałac z kryształu, wokół zaś zawsze będą kwitły róże. Jeśli tylko się zgodzisz. Bo tutaj nie możesz zostać. To miejsce śmierci, a żadne z nas nie jest jeszcze martwe. Czy pozwolisz, żebym cię zabrał?

– Tak. – Skinęła głową, bo czuła się zmęczona, a to była ostatnia wyspa na końcu świata. – Zabierz mnie.

Duilio przywołał serafa o sześciu skrzydłach i posadził ją przed sobą na grzbiecie demona. Lecz kiedy odlatywali z Isola delia Fine del Mondo, Sirocco myślała o młodzieńcu, którym kiedyś był Alhardo di Brionia. O chłopcu, który stanął nad brzegiem zatoki i postanowił zbudować tam miasto, piękniejsze od wszystkich innych, i nadać mu kształt swojej mocy.

* * *

Cała reszta jest legendą, najpotężniejszą spośród legend Półwyspu – o magu, który przywołał z morskiego dna wyspę i zakotwiczył ją własną krwią głęboko w trzewiach ziemi, a także o jego pani, której pieśni uśmierzały gniew demonów.

Armie Duilia po trzykroć przetoczyły się przez Półwysep, zagarniając ziemie od Monti Serpillini po południowy kraniec Arcipelago delia Rugiada Rossa, aż wreszcie nie zostało nic do podbicia, bo wszystkie czterdzieści miast uznało jego władzę. Wprawdzie wojny nie ustały, lecz żadna z nich nie dosięgła Isola di Tutti Venti, której brzegów strzegły wszystkie demony wichrów i gdzie w pałacu utkanym z górskiego kryształu, powietrza i demonów, mieszkała Sirocco.

Isola di Tutti Venti była ślubnym podarunkiem od Duilia: demony miały pozostać zaklęte w jej skałach aż po kres wieków. Cała reszta – pałac z górskiego kryształu, ogród, w którym przez cały rok nie przestawały kwitnąć róże, i przystań, gdzie ani czarownik, ani rybak nie mógł postawić stopy bez zgody Duilia – również była prawdziwa. Tak bardzo prawdziwa, jak mogą być rzeczy stworzone magią.