Urażony, wyprostował się sztywno na sienniku.
– Jestem synem księcia-maga Brionii – rzekł szorstko. – Mam jedenaście lat i jesienią poślubię kobietę, a rzeczy, o których mówisz, są moim dziedzictwem. Rozkazuję ci mówić.
Uśmiechnęła się. Rozbawienie mieszało się na jej twarzy z żalem.
– Jak chcesz, skarbie. Nikt nie jest zbyt młody na smutek.
Jednak milczała jeszcze długo, zanim odezwała się znowu.
– Kiedy wszyscy odeszli – jej głos był cichy jak tchnienie – kiedy nie pozostało już nic prócz żagli Arimaspi na morzu przed nimi, szkarłatnych jak zachodzące słońce i licznych jak krople wody w morzu, Severo po prostu stał i patrzył bez słowa. To było jego marzenie, sen, który od dawna zwidywał mu się pośrodku nocy. I teraz, kiedy wreszcie miał go przed sobą na jawie, nie potrzebował żadnych ksiąg inkantacji ani spisów demonów. Wszystko było jasne i oczywiste, aż wreszcie pierwszy z okrętów wpłynął do zatoki…
Chłopiec bezwiednie zatrzymał oddech. Tej części opowieści nigdy przedtem nie słyszał, bo też nikt nie wiedział, co naprawdę wydarzyło się w Golfo delle Lacrime po tym, jak Severo odesłał innych magów.
– Nigdy wcześniej na Półwyspie nie oglądano podobnej flotylli. Wydawało się, że morze pokryły setki purpurowych klonowych liści. Przodem płynęły małe, zwiadowcze okręty – ich kapitanowie nie mieli argusów ani wszystkowidzących eosów o różowych palcach, więc żeglowali ostrożnie, zewsząd wyglądając niebezpieczeństwa, wiele, bowiem słyszeli o podstępach czarodziejów. Ale skoro zbliżyli się dostatecznie i spostrzegli, że czeka na nich jedynie dwoje ludzi, mężczyzna w płaszczu błękitnym jak morze i kobieta z rozpuszczonymi włosami, ich niepokój przygasł. Być może rozpoznali na opończy barwę czarodziejów -ultramarynę, której wyrobem trudni się tylko jeden ród farbiarzy na Półwyspie i przekazują sobie tajemnicę z ojca na syna. Uznali mimo to, że jeden człowiek, choćby najbardziej potężny, nie powstrzyma armady. A może oczekiwali starcia wielkich armii, setek żołnierzy, obozujących na wybrzeżu, i demonów przyczajonych za każdą skałą. Ponieważ ich nie dostrzegli, pomyśleli, że to tylko pan najbliższego zameczku przybył, bezbronny, układać się z nimi o ocalenie. Jakiekolwiek jeszcze snuliby przypuszczenia, dość, że dali znak dymny, aby okręty śmiało wchodziły do zatoki.
– Skąd wiesz? – spytał, bo nagle wydało mu się podejrzane, że mówi z taką łatwością o rzeczach zakrytych dla innych.
Kobieta położyła palec na ustach.
– Cyt – powiedziała. – Sam pragnąłeś opowieści, więc pozwól teraz wybrzmieć jej do końca. Wejścia do zatoki strzegły dwie skały, nazywane Prefiche, Płaczkami – jeśli spojrzałeś na nie z głębi lądu, przypominały stare kobiety pochylone nad wodą w żałobnym lamencie. Okręty Arimaspi przesuwały się powoli pomiędzy ich zgarbionymi korpusami, a kiedy minął je ostatni z nich, Severo uniósł ramiona i rozpoczął inkantację, w jednej chwili opasując zatokę murem z pyłu, wodnej piany i wichru, aby nikt nie zdołał się wydostać na zewnątrz bez jego zgody. Potem zaś…
Przechyliła głowę i Diamante zobaczył w jej oczach odbicie ognia, choć salamandra drzemała przecież w swojej lampie.
– Są takie wichry – podjęła szeptem – które wybrzuszają żagle okrętów i spopielają je w jednej chwili. Są podwodne skały, które z rykiem unoszą się ku powierzchni i rozrywają kadłuby niczym dziecięce łódki z kory. Są trytony uzbrojone w trójzęby o długim drzewcu, aby dobijać marynarzy, co wypadli za burtę, i harpie, które wyszarpują oczy sterników, i stymfalidy roniące nad pokładem stalowe pióra. Półwysep kryje nieprzebrane mrowie potworów, a wiele z nich przybyło tamtego dnia do Golfo delle Lacrime, posłusznych wezwaniu swego stwórcy. Jednak nie zatrzymały Arimaspi, a wtedy Severo przywołał demony. Spadały ze świstem z nieboskłonu jak kule z ognia i siarki, aż wreszcie nie można było odróżnić wody od płomieni i dymu. Lecz z pokładów okrętów podniósł się obłok mlecznej mgły i pary i Severo zrozumiał, że nie tylko z ludźmi przyjdzie mu stoczyć walkę.
– Niemożliwe! – wykrzyknął chłopiec. – Przecież Arimaspi zabijają czcicieli demonów!
– Być może – zgodziła się. – Jednak musieli oszczędzić, choć jednego, ponieważ w olinowaniu okrętów, w deskach kadłubów i płótnie żagli, ukryto całą armię maridów i ifrytów, geniuszy powietrza, którzy teraz powstali, aby bronić swych panów. Severo uwalniał kolejno swoje demony, sięgając po coraz potężniejszych kerubów i serafów. Tamtych wszakże było bardzo wielu i coraz bardziej zbliżali się do brzegu, mag tymczasem słabł z każdym wypowiedzianym zaklęciem i każdym demonem, który, uwolniony po spełnieniu jego życzeń, unosił się ponad księżyc. Jednak walczył, a słońce przesuwało się po niebie, chociaż nikt nie mógł go zobaczyć poprzez zasłonę z mroku i duchów. Wreszcie o zmierzchu Severo upadł na kolana i jeszcze raz ogarnął wzrokiem wody zatoki. Z okrętów Arimaspi nie pozostało więcej niż dziesiąta część. Większość ich dżinów wygubiono, inne zaś rozpierzchły się w przestrachu. Wciąż jednak było ich wystarczająco wiele, by ruszyć marszem w głąb Półwyspu. Wtedy mag wypowiedział ostatnie zaklęcie i uwolnił najpotężniejszego spomiędzy służących mu demonów, ducha, który nie odstępował go przez ostatnich dwieście lat i był wcielonym ogniem…
Diamante zaczął kręcić się niecierpliwie na sienniku, lecz kobieta milczała uparcie, przesuwając w palcach pasmo włosów.
– I co? – nie wytrzymał w końcu chłopiec, choć przecież wiedział bardzo dobrze, że tamtego dnia żaden z najeźdźców nie postawił stopy na ziemi Półwyspu. – Demon pokonał Arimaspi?
– Demon pokonał Arimaspi – powtórzyła za nim jak echo. – Potem zaś zabił Severa i wreszcie był wolny.
Chłopiec podskoczył jak uderzony rózgą. Nie takiego końca opowieści oczekiwał.
– Jak to? – zapytał z pretensją. – Zamiast uciec z podksiężycowego świata, demon zabił najpotężniejszego z magów? Jego własny demon? Przecież to się nie zdarza.
– Ale zdarzyło się tamtego dnia w Golfo delle Lacrime. Podobnie jak wiele innych rzeczy, które nie miały prawa, nie powinny się zdarzyć.
Coś go tknęło, jakaś nuta w jej głosie.
– A Arachne?
– Rzuciła się ze skały, bo nie chciała żyć dłużej po śmierci męża.
Znów chciał wytknąć jej kłamstwo, lecz życie na dworze ojca nauczyło go ostrożności, więc tylko marszczył brwi, w skupieniu rozważając jej słowa. Nie wierzył w tę historię. Nawet najpospolitsi wioskowi czarodzieje potrafili panować nad własnymi demonami, ci zaś, którzy padli ofiarą swej magii, stawali się po wiek wieków pośmiewiskiem wśród konfratrów. Myśl o tak nędznym końcu Severa napawała go oburzeniem. Nie wiedział jednak, dlaczego kobieta miałaby go oszukać.
– Skąd wiesz? – zapytał po chwili ostrożnie.
– Zastanów się, Diamante – odparła lekko i tym razem na dnie jej głosu czaiła się kpina. – Skąd mogłabym wiedzieć?
Wyczuł, że oczekuje jego odpowiedzi i z góry wie, że nie będzie właściwa. Znał dobrze ten podstępny ton, ojciec używał go często i zwykle zapowiadał szyderstwo i kary. Czekał, więc, nieświadomie wciągając głowę w ramiona. Ona jednak milczała uparcie. Cisza zalegała pomiędzy nimi coraz głębiej, gęsta i ciemna jak oliwa na dnie dzbana, i tylko zza krat, gdzie znużony golem pocierał piętami o nasadę kolumny, dobiegał lekki chrobot.
Chłopiec poddał się pierwszy.
– Ponieważ jesteś naszej krwi?
Uśmiechnęła się do niego jak matka dumna z wyczynu ulubieńca.
– Moją ciotką? – próbował dalej. – Kuzynką?
Odkąd skończył dwa lata, kazano mu się uczyć genealogii, ale w żaden sposób nie potrafił zgadnąć, kim jest nieznajoma. Wprawdzie prawdziwa, nieskażona krew Severa płynęła wyłącznie w żyłach książąt Brionii, ale ci przez ostatnie dwa wieki rozrodzili się bujnie i skoligacili z większością panujących rodzin – jeśli chcieli któremuś z podległych władców okazać szczególną łaskawość, posyłali mu za żonę córkę lub inną krewniaczkę w stosownym wieku. Nikt nie śmiał odmówić. Panowie Brionii okrutnie mścili zniewagi.