Выбрать главу

Myśli kolejno pojawiały się w jego umyśle, jedna boleśniejsza od drugiej, ale stał jak oniemiały, nie mając dość odwagi, by odpowiedzieć. Choć poruszał wargami, słowa nie chciały opuścić jego ust. Być może również była to jakaś sztuczka czarodziejów, której nauczyła się we wczesnej młodości. Nie wiedział.

– Dobrze, więc. – Luana uśmiechnęła się szybkim, wąskim uśmiechem, który był jak błysk dobywanego noża. – Słuchaj, mnichu, jak książęta Brionii doprowadzili do swojej zguby. Nie uroń ani słowa.

* * *

Rocca oskarżano o wiele zbrodni i większość z nich popełnił naprawdę. Nie był jednak głupcem i rychło spostrzegł, że lęk Diamante przez nocnym zamknięciem znacząco zelżał. Zrazu przypisał to dorastaniu syna i ucieszył się nawet, bo mazgajowatość potomka od dawna przyprawiała go o niepokój. Po namyśle jednak odrzucił tę myśl, albowiem we wszystkich innych rzeczach chłopiec pozostał równie nieporadny i tchórzliwy, jak przedtem. Postanowił, zatem sprawdzić, co też się kryło za tą dziwną sprawą, i wypytać golema.

Potwór, stworzony do zgoła prostszych zadań, z trudem usiłował podołać badaniu. Stękając i chrzęszcząc niezmiernie – jego z grubsza tylko obrobione gardło nie skłaniało do długich opowieści – wyrzucił z siebie mętną historię o kobiecie, która odwiedza chłopca w nocy i opowiada mu baśnie. Rocco, nie pojmując, jak to możliwe, że monstrum nie usłuchało rozkazu stwórcy i nie odegnało intruza, odesłał je do miejsca kaźni. Ale nawet smagany ognistym biczem, golem zaklinał się, że nikomu nie pozwolił wejść do celi Diamante, choć nie potrafił też wytłumaczyć, jakim sposobem znalazła się tam nieznajoma. Najwyraźniej nie umiał w pełni ogarnąć tego osobliwego zjawiska, co zresztą nie było dziwne, zważywszy, że uczyniono go dla jednego celu, a nie było nim rozwiązywanie zagadek.

Zafrapowany i nieodmiennie podejrzliwy, Rocco sam postanowił rozwikłać tajemnicę. Rychło nadarzyła się okazja. Własnoręcznie zamknął syna w sekretnej komnacie i odszedł, udając wielkie zagniewanie z powodu jego nieuctwa. Odczekał w głębi korytarza, aż Diamante uspokoi się nieco – jego łkania ucichły zdumiewająco szybko – po czym okręcił się płaszczem i przysiadł na marmurowej ławeczce w zagłębieniu muru. Dobył z sakwy ulubioną salamandrę, zamkniętą w kształcie maleńkiej mosiężnej lampki, i delikatnie umieścił ją pośrodku fryzu zdobiącego ścianę. Był to jeden z jego pierwszych służebnych demonów, schwytany jeszcze przed zamachem, który kosztował życie jego brata i wszystkich briońskich hierofantów. Nie miał zbyt wiele mocy, ale w czasach, gdy Rocco nieustannie obawiał się zabójców, zwykł nocami stawiać go na straży przed wejściem do swojej komnaty. Lampa, przeważnie uśpiona, rozjarzała się jasnym światłem, kiedy ktoś do niej podchodził. Rocco wprawdzie był pewien, że nie zdoła pokonać siepaczy rady, chciał jednak być przytomny i spojrzeć im w twarz, kiedy nadejdą.

Tej nocy wszakże salamandra zawiodła. Książę usnął, znużony czuwaniem i ukołysany monotonnym szelestem łusek strażniczych demonów, które przemierzały ściany pod postacią kekropsów, potworów o wężowych splotach i ludzkich głowach. Nic go nie ostrzegło. Ani syk węża, ani pulsowanie mosiężnego ciała salamandry, ani nawet odgłos kroków.

Ocknął się sam, czując na twarzy powiew lodowatego powietrza. Zamrugał, aby odpędzić resztki snu, i dopiero po chwili zorientował się, że słyszy w oddali echo dwóch głosów. Jeden znał bardzo dobrze, należał do jego niemądrego potomka, kobiety jednak nie potrafił rozpoznać. Dał znak i kekropsi ruszyli przodem poprzez mrok, badając wężowymi odnóżami każdą piędź ziemi. Minęli zastygłego w bezruchu golema i popełzli dalej, ale nie udało się im zaskoczyć nieznajomej.

Kiedy stanęli pod kratą, w izbie kar nie było nikogo, oprócz chłopca, który siedział na skraju posłania, obejmując ramionami kolana. Rocco z bezsilną wściekłością wpił ręce w żelazne pręty. Był gotów przysiąc, że jeszcze przed chwilą ją słyszał, mimo to zdołała mu się wymknąć. Nie zgadywał nawet, jak mogła tego dokonać, ale sama możliwość, że obca kobieta wędruje w ciemności, niezauważona, korytarzami cytadeli, napełniała go złością i grozą.

Jego syn czekał ze spuszczoną głową, lekko poruszając wargami. Wsłuchawszy się uważniej w jego szept, mag wychwycił strzępy inkantacji. Wiedział jednak doskonale, że przed chwilą chłopiec był pochłonięty czymś zupełnie innym.

– Gdzie ona jest, Diamante? – rzucił ostro. – Gdzie się ukryła?

Chłopiec potrząsnął głową i bezradnie rozłożył ręce.

Ta nieudolna próba oszustwa rozsierdziła ojca jeszcze bardziej.

– Przestań kłamać!

Kekropsi odskoczyli w mrok, przerażeni. Wprawdzie Rocco nie zdołałby mocno ich uszkodzić, ale w złości mógł im zadać ból na wiele sposobów.

Chłopiec spoglądał na ojca szeroko rozwartymi oczami. Salamandra Rocca przybiegła ku nim po gzymsie, pulsując czerwonym światłem, które zdawało się odbijać furię czarnoksiężnika. Latarenka na ścianie także ocknęła się, obudzona blaskiem bliźniaczego demona, lecz jarzyła się najlżejszą poświatą. Była jedynie słabym monstrum, jakich tysiące od wieków służyły w cytadeli Brionii, ale nawet ona rozumiała, że w podobnych chwilach nie należy ściągać na siebie uwagi maga.

– Nie kłam, nicponiu – wycedził przez zęby Rocco. – Słyszałem ją bardzo dobrze.

– Tu nic nie ma. – Diamante powiódł dłonią po pustej komnacie. – Możesz sprawdzić, ojcze.

Po raz pierwszy chłopiec spróbował stawić mu czoło i ów dziecięcy sprzeciw nieomal napełnił Rocca zadowoleniem. Zaraz jednak wydało mu się, że na bladej twarzy Diamante dostrzega szybki, chytry uśmieszek. Najwyraźniej nie tylko kłamał, ale też rozkoszował się własnym sprytem.

Mag zagryzł zęby. Nie musiał sprawdzać, aby wiedzieć, że kobiety nie ma w komnacie. Nie pozostawiono tu żadnych gobelinów, skrywających tajemne przejścia, magicznego kominka ani dywanów, w które wpleciono latające demony. Rocco osobiście dopilnował zaklęć, którymi wzmocniono kraty i obłożono kamienie. Wciąż nie rozumiał, jak zwyczajna kobieta mogła je ominąć, ale był pewien, że nie ma jej w środku.

Uczynił nieznaczny gest i golem z niezdarnym pośpiechem rozsunął kraty. Chłopiec wstał, zadzierając brodę z udawaną hardością.

– Kim ona jest? – zapytał na pozór obojętnie Rocco.

– Nie wiem, o czym mówisz, ojcze.

Odpowiedź była gładka i w oczywisty sposób nieprawdziwa. Nie zmieniając wyrazu twarzy, Rocco uderzył chłopca na odlew tak mocno, że ten poleciał trzy kroki w tył i osunął się po ścianie.

– Drażnisz mnie, Diamante. Nie rób tego więcej – powiedział lekko, po czym dał znak kekropsom.

Monstra przybliżyły się pospiesznie. Wiedziały dobrze, co teraz nastąpi, więc żadne nie chciało zostać w tyle, ale Rocco pochylił się szybko i na chybił trafił złapał jedno z nich.

– Nie! – wykrzyknął chłopiec. – Ojcze, proszę, nie!

Ale potwory już pochwyciły go wężowymi ramionami i unieruchomiły, wciskając mu twarz w chłodne kamienie. Wrzasnął przeraźliwie, kiedy ojciec zadał pierwszy cios. Kekrops również piszczał cienko, lecz nie ośmielał się wyrywać z uścisku maga, a jego wężowe sploty raz po raz spadały na plecy chłopca. Wkrótce ich parzydełka otwarły się, wydzielając trującą ślinę, która raniła po równo chłopca i potwora, bo jego podrażniona uderzeniami skóra zaczęła także pękać i ronić łuski. Wreszcie zmęczony Rocco opuścił ramię, dysząc z ciężka. Zmasakrowany potwór zwinął się w ciasny kłębek i odtoczył w mrok. Z jego oczu płynęły łzy, fioletowe jak krew mątwy.