– Po co przybyłaś, Fiametto? – zapytał wreszcie wprost, pierwszy raz nazywając ją po imieniu. – Nie noszę oręża i nie zdołam cię obronić. Jestem tylko mnichem, któremu przed przeszło ćwierćwieczem wydarto oczy.
– Nigdy więcej tak nie mów! – Znów poczuł na ramionach jej szybkie, niecierpliwe dłonie. – Nieświadomość nie oznacza niemocy. Jesteś potomkiem Principi dell'Arazzo, a twoje hymny są pełne magii.
– Czy naprawdę wierzysz, że czarnoksiężnik pogwałci prawo azylu i przemocą wedrze się do klasztoru? – Opat oparł głowę na złożonych dłoniach.
Siedzieli w wirydarzu przy klasztornym murze. Wiatr poruszał pnączami róż i słodko pachniały zioła, nagrzane jesiennym słońcem. Nino czasami przychodził tu grać, choć niewiele miejsca pozostawiono dla pustej rozrywki. Każda piędź ziemi została mozolnie przyniesiona przez pielgrzymów z urodzajnych dolin i rozsypana na jałowych kamieniach, więc ogród był niewielki, lecz powiększał się z każdym rokiem i wszystkie grupy pątników miały w tym swój udział. Uprawiano tu głównie zioła do infirmerii i warzywa, ale Nino najbardziej cenił pojedynczy krzak róży: jej kwiatami w czas największych świąt przystrajano grób świętego Sirona.
– Wierzę, że moja siostra uczyni wszystko, aby go do tego zmusić – odparł Nino. – Być może nigdy nie powinienem jej pozwolić postawić stopy na Pilastri del Cielo.
– Nie ma przecież nikogo prócz ciebie – obruszył się opat. -Gdzie indziej mogłaby szukać obrony?
Nino odruchowo wyciągnął dłonie ku harfie i zaraz opuścił je bezradnie. Dźwięk instrumentu zwykle gasił jego niepokój, lecz po tym, czego się dowiedział od Fiametty, nie śmiał już grać. Jak niewiele słów, pomyślał ze smutkiem, wystarczy, by zwątpić w siebie.
– Ona nie szuka schronienia, ojcze. Nie umiem odróżnić, co w jej słowach jest prawdą, a co kłamstwem. Nie umiem też zgadnąć, co powiedziała Iginowi. Ale zastawiła tę pułapkę na nas obu i mag przybędzie.
Opat zdumiał się.
– Czyżbyś się jej lękał?
Nino potrząsnął głową. Spomiędzy wszystkich mnichów opat był mu najdroższy, ale nawet jemu nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego przybycie Fiametty napełniało go grozą.
– Ona nie jest bezbronna, ojcze, a jej nienawiść parzy jak ogień. Starszy mnich poruszył się niespokojnie.
– Co ci powiedziała?
Zacisnął wargi. Ta część była najtrudniejsza.
– Nino – napomniał go łagodnie opat – nie możesz tego zataić.
Ślepiec milczał przez chwilę, wodząc długimi palcami po porę czy ławki.
– Mówiła, że muzyka jest jedynie ujściem, jakie znalazła sobie magia płynąca w moich żyłach – wyznał cicho, a każde słowo sprawiało ból. – Próbowała mnie skłonić, abym wezwał demony i stanął do walki z Iginem. Przywiozła księgę, wykradzioną z komnat męża, w której mag zapisywał moje hymny, usiłując rozwikłać ich tajemnicę. Wszystko tam jest – rytm, kadencje, słowa i melodia – ale ani Igino, ani żaden z wezwanych przez niego hierofantów czy minstreli nie potrafił odczytać ich właściwie, wystarczy, bowiem zmienić jedną nutę lub pojedynczy akcent, aby zaklęcie straciło swoją moc. – Nerwowo przełknął ślinę. – Fiametta chce, żebym zagrał i zaśpiewał, kiedy Igino przybędzie upomnieć się o jej syna. Powiada, że jeśli się nie omyliła, spełnię dobry uczynek, ocalając dziecko przed zagładą. Jeśli zaś się omyliła, moja wiara winna być wystarczająco silna, by przetrwać tę próbę.
Stary mnich wpatrywał się w niego z natężeniem. Twarz Nina była szczupła, przecięta czarną smugą opaski na oczach i zupełnie nieruchoma – współbracia zżymali się często, że nie potrafią nic z niej wyczytać. Opat zastanawiał się czasami, czy to skutek ślepoty, czy też dziedzictwo magów, którzy pieczołowicie skrywali swoje myśli. Inni mnisi nie mieli podobnych wątpliwości. Dawno temu, zanim jeszcze pieśni Nina rozsławiły ich klasztor, nazywali go za plecami odmieńcem, pomiotem czarnoksiężnika, który powinien zostać wypędzony na pustkowie, by nie kalał świętego miejsca. Potem niechęć ustąpiła nieco, lecz opat wyczuwał, że Nino nie należy naprawdę do wspólnoty, tylko zatrzymał się gdzieś na jej skraju, odpychany przez lęki współbraci i własną obcość. Równie dobrze mógłby mieszkać w jednej z grot dawnych pustelników – i zapewne byłby tam szczęśliwszy.
– A ty, czego chcesz? – zapytał z westchnieniem.
– Boję się – przyznał Nino, ponieważ nastał zły czas, by skrywać prawdę albo choćby jej część. – Przez te wszystkie lata byłem jedynie szarym mnichem, który wyrzekł się wszelkiej magii, uboższym nawet od innych, bo pozbawionym oczu. Nigdy dotąd nie rozmyślałem wiele o Valle delle Fiamme ani o dziedzictwie Soave di Castello Scarlatto. Teraz zaś nie umiem wyrzucić ich z pamięci.
Zapachniało lawendą. Opat bezwiednie miął w palcach gałązkę obsypaną drobnymi, fioletowymi kwiatami.
– Co pamiętasz?
Nino potarł skronie.
– Niewiele. Zaledwie kilka obrazów, strzępy rozmów. Nie zgaduję nawet, które z nich są prawdziwe.
Urwał i przez długą chwilę milczeli obaj, wsłuchując się w klasztorną ciszę i przeszłość.
– Kiedy przyprowadzono cię tutaj – stary mnich uśmiechnął się do siebie – byłeś milczącym, poważnym chłopczykiem. Chodziłeś po wirydarzu, w skupieniu dotykając liści na krzewach, kamieni obrębiających grządki, świeżych szczepów drzew. Opat posłał mnie, żebym zaprowadził cię do refektarza i nakarmił. Nie wiedziałem, jak postępować z synem księcia-maga, przykucnąłem, więc i zapytałem, czy zechcesz z nami zostać. Zastanawiałeś się chwilę, z powagą zdumiewającą u tak małego dziecka, a potem skinąłeś głową. Powierzono cię mojej opiece zapewne dlatego, że byłem zbyt prostoduszny, by rozumieć, kim naprawdę jesteś.
Nino po omacku odszukał dłoń starca i uścisnął ją nieznacznie.
– Wszystkiego, co umiem, nauczyłem się od ciebie, mistrzu.
– Nie, nie wszystkiego. Twoje hymny pochodzą tylko od ciebie.
– Aż do dzisiaj przywykłem w to wierzyć.
– Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego ty jeden spośród braci nigdy nie wyruszyłeś w dół, w doliny?
– Ponieważ jestem ślepcem.
Starzec potrząsnął głową.
– Bądź uczciwy, synu.
– Ponieważ jestem synem Soave di Castello Scarlatto i obiecaliście Iginowi, że nigdy nie opuszczę tych murów?
– Nawet on nie próbowałby cię zabić po tym, jak minstrele roznieśli twoje pieśni po całym Półwyspie. Nie, obawialiśmy się czegoś innego. Pamiętam, jak poprzedni opat wezwał mnie do siebie, kiedy u grobu świętego Sirona odśpiewano pierwszy z twoich hymnów. Był strapiony, choć powinien się raczej radować, jako że tamtego dnia trzej błagalnicy odeszli z klasztoru uzdrowieni za łaską naszego patrona. Wiem, że ta muzyka jest piękna, powiedział mi, niebosiężna jak modlitwa i skłania ludzi ku Panu. Jednak napełnia mnie niepokojem…
Nie zamierzał wyjawić Ninowi, z jakim przerażeniem stary opat przyjął wieść o przybyciu syna czarnoksiężnika, który miał na zawsze pozostać w ich klasztorze. Zrazu mnich zamierzał odesłać chłopca precz, choć rodowa włość Igina rozciągała się zaledwie kilka dni drogi od opactwa i znał złą sławę maga. Powstrzymał go stary żołnierz, który przewodził eskorcie chłopczyka – pośrodku klasztornej kaplicy wykrzyczał zwierzchnikowi zgromadzenia w twarz, że w razie odmowy ma rzucić dziecko do rozpadliny pod Pilastri del Cielo, a wówczas przeklnie mnichów, aby nigdy nie zaznali spokoju, bo sprzeniewierzyli się miłosierdziu świętego Sirona.