Выбрать главу

– Dziwna rzecz – odezwał się – ale wierzę ci, czarnoksiężniku. Jednak zdradzę ci na wypadek, gdybyś chciał wykorzystać moją wielkoduszność, że te kielichy są wykładane rogiem jednorożca. Jeśli spróbujesz jakiejś zdrady, dowiem się o tym natychmiast i zabiję cię bez litości.

– Jakże wiele mówicie o śmierci, panie.

– Śmierć nas otacza. – Szachinszach opróżnił kielich i fra Gioele znów napełnił go trunkiem. – Jest w każdym hauście powietrza, który wciągamy do płuc, w każdej kropli wina, które raduje naszą duszę. Każde uderzenie serca przybliża nas do śmierci. Czyżbyś w to wątpił, magu?

– Nie – odparł powoli fra Gioele. – Trudno się spierać z rzeczą oczywistą. Jednak wolę widzieć słodycz życia tam, gdzie ty dostrzegasz jedynie śmierć.

Władca Arimaspi roześmiał się ochryple. Wino zaczynało krążyć w jego żyłach.

– Powiadano mi, że ostatnie chwile przed śmiercią wydają się osobliwie słodkie, więc raduj się nimi do woli – powiedział, po czym klasnął w dłonie, przywołując dwie niewolnice. – Przynieście mięsiwo, sery i owoce. I następny dzban wina.

Dziewczęta wybiegły, podzwaniając leciutko srebrnymi bransoletami. Były młode i powabne, ich ciała gięły się jak trzciny, kiedy padły na twarz przed swoim panem, lecz na szyjach nosiły niewolnicze obroże. Fra Gioele zastanawiał się, czy przybyły z armią zza morza, czy też pochwycono je w którymś z miast zdobytych przez Arimaspi. Nie śmiał jednak pytać i wystawiać na próbę kruchej łaskawości szachinszacha.

Niewolnice powróciły z półmiskami pieczonego mięsiwa, świeżych owoców, serów i słodyczy. Jedna z nich usiadła u stóp szachinszacha, podając mu najpiękniejsze daktyle i kawałki ciastek maczanych w miodzie. Druga pokłoniła się nisko i chciała odejść, lecz władca ją zatrzymał.

– Rozwesel nasze serca – rozkazał, wskazując lutnię.

Dziewczyna ujęła instrument i trąciła struny. Nie śpiewała, lecz fra Gioele od razu rozpoznał melodię modlitwy, którą znało każde dziecko na Półwyspie:

Spójrz, Panie:

Oto siła, a z siły płynie strach,

A my jesteśmy dziećmi w Twoich rękach.

Kiedy pieśń dobiegła końca, dziewczyna pokłoniła się raz jeszcze i odeszła spiesznie.

– Zasłuchałeś się, czarnoksiężniku – zauważył szachinszach.

– To nasza pieśń – odparł mnich, zastanawiając się, jaką wiadomość próbowała przekazać mu dziewczyna: czy rozpoznała go pod przebraniem, czy też ktoś inny kierował jej palcami, kiedy wybierała właśnie tę melodię. – Nie sądziłem, że usłyszę ją w tym miejscu.

– Kapłani nieco się krzywią – przyznał pogodnie szachinszach -lecz wasza muzyka nie jest pozbawiona czaru. Zniknie oczywiście wraz z całą resztą, kiedy doprowadzimy nasze dzieło do końca.

– Lecz będziesz jej żałował, panie.

Władca zmarszczył brwi.

– Będą jeszcze inne pieśni. Nie próbuj mnie podejść, magu.

– Czy znajdujesz we mnie jakiś podstęp, panie?

Władca odtrącił dłoń dziewczyny, która podawała mu kolejny daktyl. Podskoczyła przestraszona, i owoc potoczył się po wzorzystym dywanie.

– Nie – powiedział. – I tylko, dlatego wciąż żyjesz, czarnoksiężniku. Wyszedłeś z miasta samotnie i nie widzę przy tobie żadnych demonów. To właśnie mnie niepokoi. Gdzie one są, magu? W twojej lasce? W podeszwach butów? Wplecione w nici płaszcza czy może ukryte w twojej brodzie? – Zaśmiał się sucho, z irytacją. – Nie potrafię ich odkryć.

Fra Gioele zdumiał się, sam, bowiem nie umiał odróżnić od zwyczajnego przedmiotu nawet kołatki, w której pospolitym czarem wędrownego maga zamknięto demona. Wiedział też, że nawet ludzie znacznie bardziej niż on obeznani ze sztuką czarodziejów często nie potrafią dostrzec spętanego ducha, szczególnie, jeśli zaklęcie zostało wzmocnione krwią maga.

– Czyżbyś naprawdę mógł je widzieć?

– Na tym polega mój dar, magu – powiedział chełpliwie władca. – Przenikam wzrokiem wszystkie wasze sztuczki, mój miecz niweczy wszelkie wasze czary. Takie jest moje przeznaczenie i po to mnie posłano na Półwysep.

Fra Gioele odwrócił wzrok, by ukryć zmieszanie. Jeśli nawet szachinszach potrafił odnaleźć demony ukryte wśród pospolitych rzeczy, najwyraźniej nie umiał rozpoznać prawdziwego maga – albo też upatrywał najsubtelniejszych podstępów tam, gdzie ich nie było.

– Co tam do siebie mruczysz pod nosem, czarnoksiężniku? – huknął na niego szachinszach, zniecierpliwiony milczeniem.

– Szarzy mnisi od dawna głoszą u nas podobne nauki. Że trzeba wyrzec się wszelkiej magii i uwolnić demony, które nie przynależą do naszego świata.

Władca roześmiał się znowu: w jego głosie coraz wyraźniej dźwięczało wino. Osuszył naczynie i dziewczyna rzuciła się je napełnić, lecz w pośpiechu potknęła się o skraj własnej szaty i kilka kropli trunku opadło na dłoń władcy.

– Dosyć, niezgrabna! – Odepchnął ją szorstko. – Odejdź stąd i nie pokazuj się więcej, abym nie kazał cię wychłostać. Niech nikt nam więcej nie przeszkadza, póki was nie wezwę.

Kiedy dziewczyna uciekła, szachinszach pochylił się ku fra Gioele i zniżył głos, jakby wyjawiał mu jakiś sekret:

– Ale Najwyższemu nie są miłe modły heretyków, więc niewiele wasi mnisi mogą, oj, niewiele. Co się zaś tyczy demonów… Bezbożną rzeczą jest głosić, że powinny odejść wolno.

– Co też mówisz, panie? – zdumiał się fra Gioele.

Szachinszach przebiegle zmrużył oczy.

– Czyżbyś zapragnął być sprytny, magu, i wyłudzić moje sekrety? Daremnie. Bawisz mnie jednak, zatem uczynię ci tę łaskę i przed śmiercią objaśnię w rzeczach zbyt złożonych dla twego pospolitego umysłu. Nie jest wolą Pana, aby ifryty swobodnie chadzały pomiędzy śmiertelnikami ani też by niespętane wędrowały swoimi ścieżkami wśród gwiazd. Nie, magu, demony uczyniono, abyśmy mogli sprawdzić naszą wiarę. Jeśli bowiem ktoś prawdziwie wierzy, niestraszne mu dżiny, choćby najpotężniejsze. Na tym właśnie polega mój sekret, magu. Moja wiara jest tak silna, że żaden z nich nie zdoła oprzeć się memu wezwaniu.

Mnich milczał, nie wiedząc, co uczynić. Władca upił się słodkim winem i wypowiadał teraz rzeczy, które powinny zostać zatajone. Nie śmiał jednak mu przerwać, aby nie rozgniewać go jeszcze bardziej.

– Nie wierzysz mi, magu, czytam to w twojej twarzy – powiedział szachinszach. – Ale jesteś tylko ubogim starcem z nędznego miasteczka, jak więc miałbyś rozpoznać cud, który dzieje się na twoich oczach? Chodź, więc. Coś ci pokażę. – Chwiejąc się, powstał i rozgarnął zasłonę za otomaną.

* * *

Następne pomieszczenie było znacznie większe i po brzegi wypełnione okutymi kuframi. Szachinszach wskazał na najbliższy z nich.

– Otwórz, magu.

Fra Gioele usłuchał, choć nie bez lęku, niespokojny, czy nie znajdzie kolejnych odciętych głów albo innych upiornych trofeów Arimaspi. Ale w środku umieszczono jedynie kilka zwyczajnych glinianych dzbanów. Pękate, o wydłużonej szyjce, przypominały mnichowi naczynia, w jakich gospodynie przechowują oliwę.

– Weź jeden w dłonie. Nie lękaj się.

Dzban był chropowaty w dotyku i dziwnie ciężki. Jego otwór starannie zalano czerwonym lakiem.

– Czy rozpoznajesz znak na pieczęci, magu?

Fra Gioele obrócił naczynie w dłoniach i spostrzegł, że w laku istotnie odciśnięto pieczęć ozdobioną wizerunkiem kroczącego lwa i szeregiem znaków, które układały się wokół niego w owal. Nie umiał jednak ich odczytać.

– To mój klejnot. – Szachinszach wyciągnął ku niemu prawicę: serdeczny palec zdobił wielki pierścień z rubinem. – Wyryto w nim imię Najwyższego i lwa, którego noszę w sercu. Dlatego ma moc większą niż wszelkie zaklęcia czarnoksiężników i potężniejszą od mocy demonów. Zabijam waszych czarnoksiężników, a kiedy wyzioną ducha, chwytam ich służebne demony, zamykam je w dzbanach i pieczętuję tym pierścieniem, aby nigdy nie zdołały się uwolnić. I będę tak czynił, póki z powierzchni ziemi nie zniknie ostatni ifryt i ostatni czarownik.