Выбрать главу

— Skończyło się — powiedziała Sula. — Możesz ściszyć dźwięk.

W jej głos wkradło się chyba więcej złośliwości niż zamierzała. W ciągu tych ostatnich dni miała dosyć romantycznych wideo Spence.

— Tak jest, milady! — odparła Spence z właściwym wojskowym drylem i przyjęła postawę zbliżoną do „baczność”. Kazała ścianie wideo się wyłączyć.

Sula poczuła zakłopotanie tą jej reakcją.

— Lucy. Mów do mnie Lucy. — To był jej konspiracyjny pseudonim. — Potrzebujesz czegoś?

— Niczego. Dziękuję, Lucy. — Spence przesunęła obfite biodra na łóżku.

— Dobrze. Zawołaj, gdybyś czegoś chciała.

Sula zamknęła drzwi i wróciła do liczb w notatniku. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł żandarm drugiej klasy, Gavin Macnamara, trzeci członek grupy Suli. Ten wysoki, kędzierzawy, prostoduszny chłopak był posłańcem zespołu 491. Jeździł po mieście na dwukołowcu i zbierał oraz przekazywał wiadomości. Wtedy, gdy jeszcze byli ludzie, którym przekazywało się wiadomości. Teraz Macnamara wałęsał się po Dolnym Mieście Zanshaa i tylko zbierał informacje.

Wchodząc, spojrzał na ścianę wideo.

— Skończyło się? — spytał z wahaniem.

— Tak.

— Jak było?

Sula spojrzała na niego.

— Sto siedemdziesiąt pięć powodów, żeby się nie poddawać. Skinął głową i usiadł na krześle.

— Jak ludzie to przyjmują? — spytała Sula.

— Myślę, że z obojętnością. — Szczera twarz Macnamary zachmurzyła się. — Tłumaczą sobie, że wszyscy skazani to wojskowi i że sprawa nie dotyczy zwykłych ludzi.

— A zakładnicy?

Po zajęciu miasta Naksydzi pojmali ponad czterystu zakładników i ogłosili, że jeśli ruch oporu natychmiast nie ustanie, zakładnicy zginą.

— Ludzie ciągle są wściekli z powodu zakładników, ale równocześnie zaczynają się bać.

— Nie znamy losu trzynastu Tormineli — powiedziała Sula. — Co najmniej trzy zespoły operacyjne plus dowództwo grupy.

Macnamara słuchał zamyślony.

— Jak ich znajdziemy?

Sula wzruszyła ramionami.

— Może byśmy się pokręcili po dzielnicach Tormineli, aż na coś natrafimy? — Rzuciła tę uwagę dla żartu, ale Macnamara potraktował ją poważnie.

— Aresztowanie prawie murowane. Gliny Tormineli zaczęłyby patrzeć na nas podejrzliwie.

Torminele prowadzili życie nocne i Terranie musieliby przebywać w ich dzielnicach zarówno nocą, gdy Torminele byli aktywni, jak i dniem, gdy odpoczywali.

Sula pomyślała chwilę.

— Chyba lepiej się z nimi nie kontaktować — stwierdziła. — Mają wszelkie środki, by prowadzić wojnę w rejonach, gdzie teraz są. My też. Jeśli nie będzie między naszymi grupami łączności, nie będziemy mogli wzajemnie się sypnąć.

— Czyli nadal walczymy — powiedział, skinąwszy głową.

Zawsze mogli zakończyć walkę. Tkwić tam, gdzie są teraz, i nic nie robić, czekać, aż wojna jakoś się zakończy. Któżby ich za to winił, skoro zwierzchnicy nie żyją?

— Tak, nadal prowadzimy wojnę. — Sula czuła, jak zaciska zęby. — I wiem, od czego zacząć.

— Tak?

— Od lorda Makisha z Sądu Najwyższego. To ten naksydzki sędzia, który skazał naszych przyjaciół na śmierć.

Twarz Macnamary wyrażała satysfakcję.

— Tak jest, milady.

* * *

Sędzia Sądu Najwyższego, Makish, mieszkał w Pałacu Makishów w Górnym Mieście Zanshaa. Kto nie chciał się wspinać po granitowych skałach, miał tylko dwa sposoby dostania się na wzgórze: linową zębatką jako pieszy albo pojazdem po serpentynie. Cały rząd miał swoją siedzibę w Wysokim Mieście, pośród wrogiej ludności, więc — jak przypuszczała Sula — Naksydzi z pewnością starannie kontrolowali dostęp na akropol.

Sula i Macnamara kupili Spence jedzenie na kolację i poszli do dolnej stacji kolejki. Było późne popołudnie i wielu służących i robotników pracujących w Górnym Mieście wracało do domów w Dolnym Mieście. Z szerokiej platformy przed terminalem usunięto przebywających tu zwykle przekupniów i ulicznych artystów. Po drugiej stronie ulicy, na dachu stacji centralnej, Sula dostrzegła naksydzkich strażników, ale poza tym panował tu zwykły ruch, a rząd autobusów i taksówek, choć mniejszy niż normalnie, dodawał otuchy.

— Idź i spróbuj pogadać z kimś na przystanku autobusowym — poleciła Macnamarze. — Ja wejdę do terminalu.

— Na pewno dasz sobie radę?

Macnamara często usiłował chronić ją przed niebezpieczeństwem, co było na swój sposób ujmujące, ale w zbyt dużych dawkach irytowało. Sula odparła, że „na pewno”, i pomaszerowała na drugą stronę ulicy.

W terminalu stanęła przy końcu gładkiej onyksowej poręczy i starała się zachowywać jak osoba, która na kogoś czeka. Wejście do samej kolejki kontrolował pluton zbrojnych Naksydów. Ich centauroidalne, pokryte czarnymi pypciami korpusy osłaniały pancerze. Podoficer przeglądał w ręcznym terminalu jakąś listę, podczas gdy jego podwładni sprawdzali tożsamość osób próbujących dostać się do kolejki.

Tylko pluton, pomyślała Sula, ale wiedziała, że jest ich więcej w pobliskich hotelach i mieszkaniach — prawdopodobnie stacjonowało tam wiele oddziałów.

Prawie połowę pasażerów stanowili Naksydzi. Pędzili po gładkiej podłodze, przepychając się między innymi podróżnymi. Wielu z nich nosiło brązowe mundury służby cywilnej. Najwyraźniej szanse zawodowe Naksydów poprawiły się.

Sula wykonała gest, jakby dostrzegła osobę, z którą się umówiła, i przyłączywszy się do nieznajomego mężczyzny, wyszła razem z nim na zewnątrz, gdzie czekał Macnamara.

— Obecnie Naksydzi posługują się listą tych, którzy mieszkają w Górnym Mieście — powiedział. — Robotnicy muszą przedstawić zaświadczenie, że są niezbędni. Mówi się jednak, że wkrótce wymagany będzie specjalny identyfikator.

Sula zastanowiła się przez chwilę.

— To dobrze — odparła. — Zaświadczenie musiałby wystawić rzeczywisty pracodawca, który już jest na liście, a to Naksydzi mogliby sprawdzić. Łatwiej zmajstrować specjalne identyfikatory.

Sula wiedziała, jak uzyskać fałszywe dokumenty z Biura Akt.

W głowie już jej huczało od pomysłów.

* * *

Tego samego dnia zalogowała się w Biurze Akt i zobaczyła, że bieżące hasło porucznika Rashtaga: brzmi „Przestrzeganie!”. Nowo mianowany szef bezpieczeństwa Biura uwielbiał napuszone biuletyny, które zawsze zawierały pojedynczy okrzyk mający mobilizować personel.

Zobaczyła, że w kartotece jest już kolejny biuletyn z inspirującym słowem „Podległość!”. Przez chwilę Sula miała ochotę zmienić je na „Wywrotowość!”, ale postanowiła zachować to na inną okazję — na dzień, gdy statki lojalistów pojawią się nad Zanshaa i panowanie Naksydów wejdzie w końcową fazę.

Zastanawiała się, jakie słowo wykrzyknąłby Rashtag, gdyby się dowiedział, że Sula buszuje w komputerach Biura Akt, używając jego hasła. Zapanowała nad Biurem jeszcze przed przybyciem Naksydów — poświęciła na to długą noc stymulowanego kofeiną programowania, a sprzyjało jejszczęście i beztroska poprzednich administratorów systemu. Każde hasło stworzone przez szefa bezpieczeństwa było do niej automatycznie przesyłane, więc nawet gdyby zmieniono hasło, ona nadal miałaby nad Biurem całkowitą władzę.

Mogła wejść do dowolnego rekordu osobowego i zmienić go, mogła też tworzyć nowe rekordy. Metryki urodzin i akty zgonów, świadectwa małżeństw i rozwodów, dyplomy szkolne, meldunki, zaświadczenia pracy, podstawowe i specjalne świadectwa tożsamości…