Выбрать главу

Watson nie wiedział, co się stało. Ostatnią rzeczą, jaką przesłał jego MózGość była mieszanina emocji, którą można opisać jako pełne dezorientacji zakłopotanie, plus rodzaj dość powściągliwego zdziwienia kogoś, kto widzi coś, czego nie spodziewał się zobaczyć — przy czym jeszcze nie wie, czym to jest. Potem połączenie z nim zostało przerwane, jakby nagle urwała się transmisja danych.

Consu, który zastrzelił Watsona śpiewał, kiedy naciskał spust. Wciąż miałem włączony obieg translatora, więc zobaczyłem śmierć Watsona z dodanymi na dole ekranu napisami. W pieśni wciąż powtarzało się słowo „odkupiony”, podczas gdy resztki głowy Watsona spływały po pancerzu śpiewaka. Krzyknąłem i zacząłem strzelać. Consu został odrzucony do tyłu, po czym jego ciało eksplodowało; posyłałem w jego stronę kulę za kulą, a każda z nich wybuchała pod powierzchnią jego pokrywy piersiowej. W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że zmarnowałem trzydzieści ładunków, strzelając do od dawna martwego ciała Consu. Dopiero wtedy przestałem strzelać.

— Perry — powiedziała Viveros; mówiła na głos, żeby wyrwać mnie z dziwnego morderczego transu, w którym byłem pogrążony. — Jest ich tam więcej. Musimy zmienić pozycję. Chodźmy.

— A co z Watsonem? — zapytałem.

— Zostawmy go — odpowiedziała Viveros. — On jest już martwy a ty nie, i nikt tu teraz nie będzie go opłakiwać. Przyjdziemy po ciało później. Chodźmy stąd. My musimy przeżyć.

* * *

Wygraliśmy. Technika podwójnego strzału przerzedziła szeregi Consu zanim zmądrzeli i zaczęli zmieniać taktykę, wracając do ostrzału rakietowego zamiast bezpośredniego starcia w polu. Po paru godzinach Consu wycofali się i podnieśli swoją tarczę osłonową, zostawiając na polu bitwy oddział, który dokonał rytualnego samobójstwa, sygnalizując pogodzenie się Consu z przegraną. Po tym jak zatopili swoje ceremonialne noże w swoich otworach mózgowych, pozostało nam tylko pozbierać z bola bitwy ciała naszych rannych i zabitych.

Tego dnia Drugi Pluton wypadł całkiem dobrze; mieliśmy dwóch zabitych (jednym z nich był Watson), i czterech rannych, w tym tylko jedną ciężko ranną kobietę. Miała ona spędzić następny miesiąc czekając, aż odrośnie jej dolna część układu pokarmowego, podczas gdy pozostała trójka rannych miała stanąć na nogi i wrócić na służbę w ciągu paru dni. Biorąc pod uwagę cały przebieg zdarzeń, mogło być znacznie gorzej. Załadowany materiałami wybuchowymi wahadłowiec Consu przedarł się na pozycje zajmowane przez Czwarty Pluton Kompanii C i detonował, zabijając szesnastu naszych żołnierzy, wśród których znalazł się dowódca plutonu i dwóch dowódców oddziałów i ciężko raniąc wielu innych. Jeśli porucznik dowodzący czwartym plutonem przeżyłby ten atak, to po takim krwawym rozpierdolu nie chciałby już dalej żyć.

Kiedy porucznik Keyes ogłosił koniec zagrożenia i zezwolił na dalsze działania, wróciłem po Watsona. Wokół ciała krzątało się stado ośmionogich padlinożerców; zastrzeliłem jednego, co odstraszyło pozostałe. W tak krótkim czasie wykonały kawał dobrej roboty; ponurym zaskoczeniem dla mnie było to, jak mało waży ciało człowieka, jeśli pozbawi się je głowy i większej części tkanek miękkich. Włożyłem to, co z niego zostało do strażackiego nosidła i ruszyłem do oddalonej o kilka kilometrów tymczasowej kostnicy. Tylko raz musiałem zatrzymać się, żeby zwymiotować.

Po drodze przydybał mnie Alan.

— Pomóc ci? — zapytał, dołączając do mnie.

— Nie trzeba — powiedziałem. — On już nie jest ciężki.

— Kto to?

— Watson.

— A, Watson — powiedział Alan i skrzywił się. — No cóż, jestem pewien, że ktoś gdzieś tam będzie za nim tęsknił.

— Nie musisz strzelać takich płaczliwych tekstów — powiedziałem. — Jak ci dzisiaj poszło?

— Całkiem nieźle — odpowiedział Alan. — Przez większość czasu nie wychylałem się, czasem wystawiałem karabin i parę razy wystrzeliłem; ogólnie raczej w kierunku, w którym znajdował się wróg. Mogłem któregoś trafić. Nie jestem pewien.

— Słuchałeś tej pieśni śmierci przed bitwą?

— Oczywiście — odparł Alan. — To brzmiało jak dwa pociągi towarowe w czasie godów. Nie można było tego nie usłyszeć.

— Nie o to pytam — powiedziałem. — Chodzi mi o to, czy włączyłeś tłumaczenie? Słuchałeś tego o czym śpiewał?

— Tak — odpowiedział Alan. — Nie wiem, czy podoba mi się ich plan nawrócenia mnie na ich religię, biorąc pod uwagę, że muszą nas przy tym zabić i tak dalej.

— KSO uważa, że to tylko rytuał. Tak jak recytowanie modlitw przed bitwą tylko dlatego, bo zawsze się tak robi — powiedziałem.

— A ty co o tym myślisz? — zapytał Alan.

Wskazałem ruchem głowy ciało Watsona.

— Consu, który go zabił ryczał na całe gardło: „Odkupiony, odkupiony!”. Jestem pewien, że robiłby tak samo, gdyby udało mu się wypruć mi flaki. Myślę, że KSO niewłaściwie ocenia to, co się tu dzieje. Myślę, że Consu po przegranej bitwie nie wracają wcale nie dlatego, że ją przegrali. Moim zdaniem tu wcale nie chodzi o przegraną albo wygraną bitwę. W ich pojęciu ta planeta jest teraz uświęcona krwią. Dlatego uważają, że należy do nich.

— To dlaczego jej nie okupują?

— Może jeszcze nie nadszedł na to czas — powiedziałem. — Być może muszą poczekać na coś w rodzaju Armagedonu. Ale chodzi mi o to, że moim zdaniem KSO nie ma pojęcia, czy Consu uważają teraz tę planetę za swoją własność, czy nie. I za jakiś czas KSO może się nieźle zdziwić.

— Okay, to brzmi sensownie — stwierdził Alan. — Każde wojsko o jakim słyszałem miało w swojej historii etap nieuzasadnionego zadowolenia z siebie. Ale co proponowałbyś z tym zrobić?

— Cholera, Alan, nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko tyle, że wtedy zamierzam już od dawna nie żyć.

— Zmieniając temat na mniej przygnębiający — powiedział Alan. — Odwaliłeś kawał dobrej roboty wymyślając ten sposób prowadzenia ognia. Byliśmy nieźle wkurzeni, że ci dranie w chwilę po trafieniu wstają i jak gdyby nigdy nic idą dalej. Przez najbliższych parę tygodni wszyscy będą ci stawiać drinki.

— Przecież nie płacimy za drinki — powiedziałem. — Na naszej wycieczce do piekła wszystko jest z góry opłacone.

— No to gdybyśmy płacili, to ty byś nie musiał — powiedział Alan.

— Chyba nie zrobią z tego jakiejś wielkiej sprawy — powiedziałem i zauważyłem, że Alan zatrzymał się i stanął na baczność. W naszą stronę szła Viveros z porucznikiem Keyesem i jakimś nieznanym mi oficerem.

— Perry — powiedział porucznik Keyes.

— Panie poruczniku — powiedziałem. — Proszę mi wybaczyć, że nie salutuję, ale właśnie niosę ciało do kostnicy.

— Tam właśnie trzeba je zanieść — powiedział Keyes i wskazał na trupa. — Kto to jest?

— Watson, sir.

— A, to on — powiedział Keyes. — Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu.

— Trochę zbyt łatwo się ekscytował, sir — powiedziałem.