Выбрать главу

— Nigdy wcześniej nie zgadzałaś się z Benderem — powiedziałem.

— Nieprawda — powiedziała Viveros. — Powiedziałam, że gówno wie, bo takie są wymagania tej służby. Ale wcale nie mówiłam, że nie ma racji. Powinien się mnie posłuchać. Gdyby wykonywał pieprzone rozkazy, teraz by żył. Zamiast tego, teraz zeskrobuję go sobie z podeszew moich butów.

— On prawdopodobnie powiedziałby, że umarł za coś, w co wierzył — powiedziałem.

Viveros wzruszyła ramionami.

— Proszę cię — powiedziała. — Bender umarł za Bendera. Kurwa mać. Podszedł do grupy kolesi, których planetę właśnie zniszczyliśmy i zachowywał się, jakby był ich przyjacielem. Co za dupek. Gdybym była jedną z nich, też bym do niego strzelała.

— Cholerni prawdziwi, żywi ludzie, którzy wchodzą w drogę pacyfistycznym ideałom — powiedziałem.

Viveros uśmiechnęła się.

— Gdyby Bender naprawdę interesował się pokojem, a nie swoim własnym ego, zrobiłby to, co ja robię, i co powinieneś zrobić ty, Perry — powiedziała. — Wykonywać rozkazy. Pozostać przy życiu. Przetrwać okres naszej służby w piechocie. Zacząć szkolenie oficerskie i wspinać się w górę stopień po stopniu. Zostać jednym z tych ludzi, którzy wydają rozkazy, zamiast tylko je wykonywać. My jedynie w taki sposób możemy czynić pokój. Właśnie dlatego mogę żyć „tylko wykonując rozkazy”. Ponieważ wiem, że któregoś dnia będę mogła te rozkazy zmienić. — Oparła się wygodnie, zamknęła oczy i przespała resztę drogi na „Modesto”.

Luisa Viveros zginęła dwa miesiące później, na błotnistym zadupiu nazywanym Głębokie Wody. Nasz oddział wszedł w pułapkę, zastawioną w naturalnych katakumbach, pod kolonią rasy Hann’i, którą mieliśmy „oczyścić”. W czasie bitwy zostaliśmy zagnani do jaskini, do której prowadziły cztery dodatkowe tunele, wszystkie obsadzone przez piechotę Hann’i. Viveros rozkazała nam wycofać się do naszego tunelu i zaczęła strzelać w jego nasadę, powodując jego zawalenie się, które odcięło go od głównej komory. Dane z MózGościa pokazują, że potem odwróciła się i zaczęła zdejmować poszczególnych Hann’i. Nie pożyła długo. Reszta oddziału przedarła się na powierzchnię, co nie było łatwą sprawą, biorąc pod uwagę, jak głęboko zapędziliśmy się na początku — jednak lepsze to niż umrzeć w zasadzce.

Viveros została pośmiertnie odznaczona medalem za odwagę; ja dostałem awans na kaprala i przejąłem jej oddział. Koję i szafkę Viveros przejął nowy koleś o nazwisku Whitford, który od samego początku wydawał się dość przyzwoity.

Urzędnicy wymienili pionki na planszy. A mi brakowało Viveros.

Jedenasty

Thomas umarł z powodu czegoś, co zjadł.

To, co połknął było dla KSO czymś na tyle nowym, że nawet nie nadano temu jeszcze nazwy; istniał jedynie oficjalny opis: Kolonia 622, 47 Wielka Niedźwiedzica (w KSO w dalszym ciągu używano ziemskich nazw gwiazdozbiorów, z tych samych powodów, dla których wciąż posługiwano się dwudziestoczterogodzinną dobą i rokiem składającym się z 365 dni — ponieważ tak było wygodniej). Według standardowych procedur operacyjnych, nowe kolonie codziennie transmitowały zbiór wszystkich danych koloni i za pomocą skokowego statku bezzałogowego, dzięki czemu Kolonialni na Feniksie mogli na bieżąco kontrolować sytuację.

Kolonia 622 przesyłała bezzałogowe statki skokowe od chwili jej założenia sześć miesięcy wcześniej; poza zwykłymi sporami i narzekaniami, które towarzyszą zakładaniu każdej nowej kolonii, nie doniesiono o niczym szczególnym — poza faktem, że rodzaj miejscowej śluzowatej pleśni przylepia się prawie do wszystkiego, wciska się do wnętrza maszyn, komputerów, zagród ze zwierzętami, a nawet do kwater mieszkalnych kolonistów. Na Feniksa przesłano analizę genetyczną tej materii organicznej, z prośbą o stworzenie środka grzybobójczego, który mógłby pomóc kolonistom pozbyć się ohydnej mazi. Zaraz potem na Feniksa zaczęły przybywać puste, bezzałogowe statki skokowe, na których nie umieszczono żadnych wiadomości z kolonii.

Thomas i Susan stacjonowali na „Tucsonie”, który został wysłany na miejsce, żeby zbadać sprawę. „Tucson” najpierw próbował nawiązać z kolonią kontakt z orbity — bez powodzenia. Wizualne namierzenie budynków kolonii nie wykazało między nimi żadnego ruchu — nie było widać ludzi, zwierząt, niczego. Same budynki jednak wydawały się być nienaruszone. Pluton Thomasa dostał rozkaz wykonania rekonesansu.

Cała kolonia pokryta była lepką mazią, pokrywa śluzowatej pleśni w niektórych miejscach miała kilka centymetrów grubości. Skapywała z linii wysokiego napięcia, pokrywała sprzęt komunikacyjny. To mogła być dobra wiadomość — możliwe, że pleśń po prostu zagłuszyła zdolność transmisyjną sprzętu. Ten chwilowy wybuch optymizmu minął, kiedy oddział Thomasa dotarł do zagród dla zwierząt — wszystkie były martwe, ich ciała były zniekształcone pod wpływem pracowitego działania pleśni. Wkrótce potem znaleźli samych kolonistów; ich ciała były w podobnym stanie. Prawie wszyscy spośród nich (a raczej to, co z nich zostało) znajdowali się we własnych łóżkach lub w ich pobliżu. Wyjątek stanowili członkowie rodzin, których ciała często znajdowano w dziecięcych pokojach albo prowadzących do nich korytarzach, a także ci spośród kolonistów, którym właśnie przypadła zmiana cmentarna — tych znaleziono na ich stanowiskach pracy. Cokolwiek uderzyło w kolonię, uderzyło późno w nocy i na tyle szybko, że koloniści nie mieli czasu na ten atak zareagować.

Thomas zasugerował, żeby wziąć jedno z ciał do ośrodka medycznego kolonii, gdzie mógłby przeprowadzić szybką autopsję, dzięki której być może dowiedzą się, co zabiło kolonistów. Dowódca jego oddziału wyraził zgodę. Thomas i jego kolega z oddziału przykucnęli nad jednym z mniej naruszonych ciał. Thomas chwycił je pod ramiona, a jego kolega za nogi. Thomas powiedział koledze, że podniosą ciało na trzy; doszedł do dwóch, kiedy śluzowata pleśń oderwała się od zwłok i z mokrym plaśnięciem uderzyła go w twarz. W odruchu zdziwienia nabrał powietrza; śluzowata pleśń wślizgnęła mu się do ust i dalej, w dół, do gardła.

Pozostali członkowie oddziału Thomasa natychmiast rozkazali swoim kostiumom zakryć twarze — jak się okazało w ostatniej chwili, ponieważ po paru sekundach śluzowata pleśń zaczęła nadlatywać w ich stronę ze wszystkich szczelin i otworów w okolicy. W całej kolonii w tym samym momencie doszło do identycznych ataków. Sześciu członkom plutonu Thomasa śluzowata pleśń także dostała się do ust.

Thomas próbował wypluć maź, która wypełniała mu usta, ale ta wcisnęła się głębiej do jego gardła, zablokowała drogi oddechowe, wślizgnęła się do płuc i przez przełyk do wnętrza brzucha. Za pomocą swojego MózGościa Thomas przekazał swoim kolegom, żeby zanieśli go do ośrodka medycznego, gdzie będzie można odessać maź z wnętrza jego ciała i przywrócić mu oddech; dzięki SprytnejKrwi mieli prawie piętnaście minut do chwili, w której mózg Thomasa ulegnie nieodwracalnemu uszkodzeniu. To był świetny pomysł i prawdopodobnie zadziałałby, gdyby pleśń nie zaczęła wydzielać stężonych kwasów trawiennych do wnętrza płuc Thomasa, żywcem pożerając go od środka. Płuca Thomasa natychmiast zaczęły się rozpuszczać; umarł pod wpływem szoku i uduszenia w parę minut potem. Sześciu pozostałych członków plutonu podzieliło jego los — a także, z czym wszyscy się zgodzili, los kolonistów.