— Ja tęsknię za pływaniem — powiedział Greg Ridley. — Najczęściej pływałem w rzece płynącej obok mojej posiadłości w Tennessee. Przez większość roku woda była zimna jak diabli, ale strasznie lubiłem tam pływać.
— Tęsknię za kolejką górską — powiedział Keyes. — Na tych dużych czujesz, jakby flaki miały ci wypaść przez nogawki.
— A mnie brakuje książek — powiedział Alan. — Dużej, grubej książki w twardej okładce w niedzielny poranek.
— A ty, Perry? — powiedziała Weber. — Czy jest coś, za czym teraz tęsknisz?
Wzruszyłem ramionami.
— Tęsknię tylko za jedną rzeczą — powiedziałem.
— To nie może być głupsze niż tęsknota za kolejką górską — powiedział Keyes. — Wyduś to z siebie. To rozkaz.
— Jedyną rzeczą za jaką tęsknię jest bycie żonatym — powiedziałem. — Tęsknię za siedzeniem z moją żoną, zwykłymi rozmowami, wspólnym czytaniem, i tak dalej.
Po mojej wypowiedzi zapadła cisza.
— To dla mnie coś nowego — w końcu odezwał się Ridley.
— Cholera, ja w ogóle za tym nie tęsknię — powiedział Jensen. — Całe ostatnie dwadzieścia lat mojego małżeństwa było jednym wielkim nieporozumieniem.
Rozejrzałem się dookoła.
— Czy nie macie współmałżonków, którzy się zaciągnęli? Nie utrzymujecie z nimi kontaktu?
— Mój mąż zaciągnął się przede mną — powiedziała Weber. — Kiedy dostałam pierwszy przydział już nie żył.
— Moja żona stacjonuje na „Boise” — powiedział Keyes. — Czasem coś do mnie skrobnie. Naprawdę nie sądzę, żeby jakoś strasznie za mną tęskniła. Chyba wystarczyło jej trzydzieści osiem lat życia ze mną.
— Ludzie, kiedy tu przybywają, nie chcą już żyć swoim dawnym życiem — powiedział Jensen. — Pewnie, że tęsknimy za niektórymi drobiazgami; jak powiedziała Aime; to jedna z rzeczy, która utrzymuje nas przy zdrowych zmysłach. Ale z drugiej strony to jakby podróż w czasie, jakby cofnąć się do momentu przed podjęciem wszystkich decyzji, które spowodowały, że twoje życie było takie, jakie było. Jeśli mógłbyś się cofnąć w czasie, to czy dokonałbyś tych samych wyborów? Tamto życie już przeżyłeś. Na marginesie mówiąc, nie żałuję wyborów, których dokonałem. Ale nie spieszy mi się znowu tak bardzo, żeby dokonać ich jeszcze raz. Moja żona gdzieś tu jest, to prawda. Ale jest szczęśliwa żyjąc swoim własnym życiem beze mnie. A ja, muszę przyznać, także nie mam wielkiej ochoty zaciągać się do tamtej służby jeszcze raz.
— Wiecie co, wcale nie poprawiliście mi nastroju — powiedziałem.
— Więc za czym konkretnie tęsknisz? — zapytał Alan.
— No wiecie, tęsknię za swoją żoną — powiedziałem. — Ale tęsknię też za uczuciem, no wiecie, komfortu. Poczuciem, że jesteś tam, gdzie powinieneś być — z tym kimś, z kim być powinieneś. Jest jasne jak diabli, że tutaj tego nie czuję. Udajemy się do miejsc, do których musimy się udawać, żeby walczyć u boku ludzi, którzy mogą umrzeć choćby jutro albo pojutrze. Bez obrazy.
— Nikt się nie obraża — powiedział Keyes.
— Tutaj nie ma się stałego gruntu pod nogami — powiedziałem. — Nie ma się poczucia bezpieczeństwa. Moje małżeństwo, jak wszystkie, miało swoje wzloty i upadki. Ale kiedy dochodziło co do czego, wiedziałem, że jest czymś trwałym. Tęsknię za tym rodzajem poczucia bezpieczeństwa i za tym rodzajem związku z kimś. Po części czyni nas ludźmi to, czym jesteśmy dla innych i czym inni są dla nas. Tęsknię za byciem kimś ważnym dla kogoś innego, za tą częścią człowieczeństwa. Za tym właśnie tęsknię w małżeństwie.
Znowu zapadła cisza.
— Do diabła, Perry — w końcu odezwał się Ridley. — Kiedy tak to przedstawiasz, ja także zaczynam tęsknić za małżeństwem.
Jensen wzruszył ramionami:
— Ja nie. Ty sobie tęsknij za byciem żonatym, Perry. Ja dalej będę tęsknił za ciasteczkami mojej córki.
— Z melasą — powiedział Keyes. — To obrzydliwe.
— Proszę znów nie zaczynać, sir — powiedział Jensen. — Bo pójdę po swój Wuzet.
Śmierć Susan była jakby lustrzanym odbiciem śmierci Thomasa. Strajk wiertaczy na Elysium znacznie ograniczył wydobycie ropy naftowej. „Tucson” został wyznaczony do przetransportowania wiertaczy-łamistrajków i chronienia ich w czasie, kiedy będą dokonywać odwiertów. Susan była na jednej z platform, którą strajkujący wiertacze zaatakowali za pomocą prowizorycznej artylerii; eksplozja zepchnęła Susan i dwóch innych żołnierzy z platformy kilkadziesiąt metrów w dół, do morza. Pozostali dwaj żołnierze już nie żyli w chwili uderzenia o powierzchnię wody, ale Susan ciężko poparzona i półprzytomna, pozostała jednak przy życiu.
Została wyciągnięta z morza przez strajkujących wiertaczy, którzy dokonali ataku; po naradzie wiertacze uznali, że posłuży jako przykład dla innych. W morzach Elysium żyje olbrzymi padlinożerca nazywany ziewaczem, którego zawiasowe szczęki z łatwością połykają człowieka w całości. Ziewacze często żerują w pobliżu platform wiertniczych, ponieważ odżywiają się wyrzucanymi do morza odpadkami. Wiertacze wyciągnęli Susan z wody, ocucili ją, klepiąc po twarzy, po czym wyrecytowali jej naprędce zredagowane oświadczenie; wiedząc, że za pomocą jej MózGościa jego treść dotrze do dowództwa KSO. Potem uznali Susan za winną kolaboracji z wrogiem, skazali ją na śmierć i zepchnęli z powrotem do morza, dokładnie pod zsypem na śmieci platformy.
Ziewacz nie kazał długo na siebie czekać; otworzył paszczę i Susan znalazła się w jego wnętrzu. W tym momencie Susan wciąż żyła i starała się wydostać tym samym otworem, którym dostała się do środka. Jednak zanim udało jej się tego dokonać, jeden ze strajkujących wiertaczy trafił ziewacza dokładnie poniżej płetwy grzbietowej — w miejsce, w którym znajduje się jego mózg. Zabity ziewacz natychmiast zatonął, zabierając Susan ze sobą na dno oceanu. Susan zginęła nie dlatego, że została zjedzona, nie utopiła się — zabiło ją olbrzymie ciśnienie wody w otchłani, w której zatonęła razem z rybą, która ją połknęła.
Strajkujący wiertacze nie świętowali zbyt długo tego wątpliwego zwycięstwa. Z „Tucsona” przybyło wsparcie, żołnierze otoczyli kilkudziesięciu prowodyrów, zastrzelili ich i nakarmili nimi ziewacze. Ci, którzy zabili Susan, zostali połknięci żywcem — nie strzelano do nich przedtem. Strajk skończył się wkrótce potem.
Śmierć Susan rozjaśniła mi w głowie. Przypomniała mi, że ludzie mogą być tak samo nieludzcy jak inne, obce rasy. Gdybym to ja był na pokładzie „Tucsona”, także karmiłbym ziewacze tymi łajdakami, którzy zabili Susan, nie czując przy tym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie wiem, czy stałem się lepszy czy gorszy — jednak stałem się tym, czym obawiałem się być w czasie bitwy z Covandu. Ale nie martwiło mnie już to, że staję się coraz bardziej nieludzki.
Dwanaście
Ci, spośród nas, którzy brali udział w bitwie o Koral, doskonale pamiętają, kiedy po raz pierwszy usłyszeli o tym, że planeta została zdobyta. Słuchałem właśnie Alana, który wyjaśniał dlaczego wszechświat, który znałem, odszedł bezpowrotnie.
— Opuściliśmy go, kiedy dokonaliśmy pierwszego skoku — powiedział. — W tym momencie przeskoczyliśmy do sąsiedniego wszechświata. Tak właśnie działa napęd skokowy.
Te słowa wywołały długą chwilę milczenia. Milczałem ja i Ed McGuire, z którym siedzieliśmy w świetlicy batalionu Alana. W końcu Ed, który przejął oddział po Aime Weber, wydał z siebie nieśmiały pisk: