— My na „Krogulcu” też nie widzieliśmy żadnych mutantów ani dziwadeł — powiedziała Jesse.
— Ale nie mieliśmy też wstępu na wszystkie pokłady okrętu — dodał Harry. — Trzymali nas w jednym miejscu i nie pozwalali na kontakty zewnętrzne i spacery. Widzieliśmy tylko szpital okrętowy i to wszystko.
— Ludzie widują Siły Specjalne w akcji i wciąż chodzą po tym świcie — powiedziała Jesse.
— Oczywiście — powiedział Harry. — Ale to nie znaczy, że widują wszystkich ich członków.
— Twoja paranoja znowu się obudziła, kochanie — powiedziała Jesse i wyciągnęła do Harry’ego frytkę.
— Dziękuję, najdroższa — powiedział Harry, przyjmując poczęstunek. — Ale nawet jeśli odrzucimy plotkę o superzmodyfikowanych Siłach Specjalnych, to wciąż nie można wykluczyć tego, że John widział swoją żonę. Chociaż to właściwie nie była Kathy, tylko ktoś, kto używał jej ciała.
— Kto? — zapytałem.
— No cóż, to właśnie jest pytanie, prawda? — powiedział Harry.
— Twoja żona nie żyje, więc nie mogli umieścić w jej ciele jej osobowości. Albo mają jakiś rodzaj wstępnie sformatowanej osobowości, który umieszczają w ciałach żołnierzy Sił Specjalnych…
— … albo ktoś inny przeszedł do jej nowego ciała, zostawiając swoje stare — powiedziałem.
Jesse wzdrygnęła się:
— Przepraszam, John. Ale to trochę przerażające.
— John? Dobrze się czujesz? — zapytał Harry.
— Co? Aa, tak, nic mi nie jest — powiedziałem. — Po prostu za dużo tego wszystkiego naraz. Pomysł, że moja żona mogłaby żyć — ale nie do końca — że ktoś inny, kto nie jest nią, mógłby chodzić w jej skórze. Lepiej się czułem, kiedy byłem przekonany, że widziałem ją w czasie halucynacji.
Spojrzałem na Harry’ego i na Jesse. Oboje nagle znieruchomieli i zaczęli wpatrywać się w jeden punkt.
— Co z wami? — zapytałem.
— O wilku mowa — powiedział Harry.
— Co? — zapytałem.
— John — powiedziała Jesse. — Ona stoi w kolejce po hamburgera.
Odwróciłem się do tyłu, przy okazji zrzucając swoją tacę na podłogę. A potem poczułem, jakbym wpadł do przerębli.
— O cholera! — powiedziałem.
To była ona. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
Czternasty
Chciałem wstać od stołu. Harry powstrzymał mnie, chwytając za rękę.
— Co chcesz zrobić? — zapytał.
— Chcę z nią porozmawiać — powiedziałem.
— Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? — zapytał.
— O co ci chodzi? — zapytałem. — Oczywiście, że chcę.
— Może lepiej byłoby, gdyby najpierw porozmawiała z nią Jesse albo ja — powiedział Harry. — Żeby zobaczyć, czy ona w ogóle chce się z tobą spotkać.
— Jezu, Harry — powiedziałem. — To nie jest pieprzona szósta klasa. To jest moja żona.
— To nie jest twoja żona, John — powiedział Harry. — To ktoś zupełnie inny. Nie wiesz, czy ona w ogóle będzie chciała z tobą rozmawiać.
— John, nawet jeśli ona będzie z tobą rozmawiać, to i tak będziecie dla siebie parą zupełnie obcych sobie ludzi — powiedziała Jesse. — Jeśli czegoś oczekujesz po tym spotkaniu, to wiedz, że na pewno tego nie dostaniesz.
— Niczego nie oczekuję — powiedziałem.
— My po prostu nie chcemy, żeby stała ci się krzywda — powiedziała Jesse.
— Nic mi nie będzie — powiedziałem i spojrzałem na nich oboje. — Proszę was. Puść mnie, Harry. Nic mi nie będzie.
Harry i Jesse spojrzeli na siebie. Harry puścił moją rękę.
— Dziękuję — powiedziałem.
— Co zamierzasz jej powiedzieć? — chciał wiedzieć Harry. — Zamierzam jej podziękować za uratowanie mi życia — powiedziałem i wstałem od stołu.
W tym czasie kobieta i jej dwaj towarzysze odebrali już swoje zamówienia i doszli do małego stolika, stojącego pod tylną ścianą kantyny. Ruszyłem w tamtą stronę. Cała trójka była zajęta rozmową, która urwała się, kiedy się do nich zbliżyłem. W tym momencie odwrócona była do mnie tyłem, zwróciła się w moją stronę, kiedy jej towarzysze zaczęli się na mnie gapić. Zatrzymałem się dopiero wtedy, kiedy mogłem zobaczyć jej twarz.
Oczywiście, była zupełnie inna. Rzecz jasna miała inną skórę i oczy, była też znacznie młodsza od Kathy — miała jej twarz sprzed pół wieku. Różniła się także pod innymi względami; była szczuplejsza, niż Kathy w którymkolwiek momencie jej życia, zgodnie z generalnie zainstalowaną przez KSO predyspozycją do szczupłości. Włosy Kathy zawsze układały się w trudną do opanowania grzywę, nawet kiedy się postarzała i inne kobiety w jej wieku nosiły bardziej dostojne fryzury; kobieta przede mną miała włosy przylizane do głowy i płasko opadające na kołnierz.
Właśnie jej włosy zrobiły na mnie najbardziej uderzające wrażenie. Od dawna nie widziałem kogoś, kto nie miałby zielonej skóry, więc nie zwracałem już na to uwagi. To właśnie jej włosy i jej fryzura nie zgadzały się z moimi wspomnieniami.
— To niezbyt miło tak się komuś przypatrywać — powiedziała kobieta, używając głosu Kathy. — Zanim zapytasz, musisz wiedzieć, że nie jesteś w moim typie.
Ależ jestem, powiedziała jakaś część mojego mózgu.
— Przepraszam, nie chciałbym przeszkadzać — powiedziałem. — Po prostu zastanawiałem się, czy mnie rozpoznasz.
Zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów:
— Nie rozpoznaję cię. I na pewno nie byliśmy razem na szkoleniu podstawowym.
— Uratowałaś mnie — powiedziałem. — Na Koralu.
Odzyskała animusz:
— Bez jaj. Nic dziwnego, że cię nie poznałam. Kiedy widziałam cię ostatnim razem, brakowało ci dolnej połowy głowy. Bez obrazy. Dziwi mnie, że jednak przeżyłeś; o to też się nie obrażaj. Nie obstawiałabym na ciebie zakładów.
— Miałem powód, żeby żyć — powiedziałem.
— Najwyraźniej — powiedziała.
— Jestem John Perry — powiedziałem i wyciągnąłem do niej rękę. — Obawiam się, że nie znam twojego imienia.
— Jestem Jane Sagan — przedstawiła się, ściskając moją dłoń. Trzymałem jej rękę w swojej dłoni trochę dłużej niż powinienem. Kiedy w końcu ją puściłem, wyglądała na trochę zakłopotaną i zaintrygowaną jednocześnie.
— Kapralu Perry — zaczął jeden z jej współtowarzyszy; najwyraźniej zdążył za pomocą swojego MózGościa zasięgnąć informacji na mój temat. — Trochę się spieszymy i chcielibyśmy szybko zjeść; za pół godziny musimy być z powrotem na naszym statku, więc jeśli nie miałby pan nic przeciwko temu…
— A może rozpoznajesz mnie skądinąd? — zapytałem Jane, przerywając tamtemu.
— Nie — chłodno odrzekła. — Dzięki za pamięć, ale teraz naprawdę chciałabym zjeść.
— Pozwól, że ci coś prześlę — powiedziałem. — Jedno zdjęcie. Na twojego MózGościa.
— To naprawdę nie jest konieczne — powiedziała Jane.
— Tylko jedno zdjęcie — powiedziałem. — Potem sobie pójdę. Proszę.
— No dobrze — odparła. — Tylko szybko.
Wśród paru rzeczy, które wziąłem ze sobą, kiedy opuszczałem ziemię, był cyfrowy album rodzinny. Kiedy po raz pierwszy aktywowałem swojego MózGościa, wgrałem do jego pamięci wszystkie zdjęcia — co okazało się sprytnym posunięciem, ponieważ album wraz z wszystkimi innymi pamiątkami z Ziemi przepadł razem z „Modesto”. Wybrałem jedno zdjęcie i przesłałem jej. Patrzyłem, jak wchodzi do swojego MózGościa i znowu odwraca się w moją stronę.