Mógł jej powiedzieć, że czuje się pewien, iż Suzeren Kosztów i Rozwagi nie jest bynajmniej tak prawdomówny, jak Suzeren Poprawności. Gdy dowodem było jedynie jej słowo przeciw jego słowu, dlaczego ptak miałby dotrzymać obietnicy, że ich zwolni?
W gruncie rzeczy dzisiejszy atak przeprowadzony przez suzerena na własnego partnera mógł nawet być w myśl standardów najeźdźców nielegalny, a w takim przypadku byłoby głupotą wypuścić na wolność parę szymów, które o nim wiedziały. Znając Gubru, Fiben doszedł do wniosku, że Suzeren Kosztów i Rozwagi najpewniej rzeczywiście ich wypuści — przez śluzę prosto w próżnię.
Czy jednak Sylvie mi uwierzy, gdy jej to powiem?
Nie mógł podjąć takiego ryzyka. Sądził jednak, że zna inny sposób na przyciągnięcie niepodzielnej uwagi szymki.
— Chcę, żebyś wysłuchała mnie uważnie — powiedział. — Nie mam zamiaru spotkać się z twoim suzerenem. Nie pójdę tam z jednego, prostego powodu. Gdybym to zrobił, wiedząc to, co teraz wiem, ty i ja moglibyśmy pocałować się na pożegnanie z moją białą kartą.
Spojrzała mu prosto w oczy. Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegło drżenie.
— Rozumiesz, kochanie, aby zasłużyć na ten zaszczyt muszę się zachowywać jak najznakomitszy przedstawiciel szympansiego rodzaju, a który superszympans wszedłby prosto w coś, o czym by już wiedział, że jest pułapką? Hę? Nie, Sylvie. Najprawdopodobniej i tak nas złapią, musi się to jednak stać w czasie, gdy będziemy ze wszystkich sił starać się uciec. W przeciwnym razie to nic nie da! Rozumiesz, o co mi chodzi?
Zamrugała kilka razy powiekami, aż wreszcie skinęła głową.
— Hej — szepnął z sympatią. — Nie przejmuj się! Powinnaś się cieszyć, że przejrzałem tę sztuczkę. To oznacza, że nasz dzieciak będzie jeszcze sprytniejszym małym skurczybykiem. Zapewne wykombinuje sposób na to, by wysadzić przedszkole w powietrze.
Sylvie mrugnęła i uśmiechnęła się niepewnie.
— Aha — powiedziała cicho. — Myślę, że to prawda.
Fiben opuścił rękę, w której trzymał nóż, i oswobodził gardło Sylvie, po czym wstał na nogi. To była chwila prawdy. Zapewne musiała tylko wydać z siebie krzyk, aby orszak Suzerena Kosztów i Rozwagi schwytał ich w parę chwil.
Nie zrobiła tego jednak, lecz zdjęła zegarek w pierścieni i wręczyła go Fibenowi.
Nadajnik.
Skinął głową i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać. W pierwszej chwili zachwiała się na nogach. Wciąż drżała po przebytym szoku. On jednak objął ramieniem i cofnął się razem z nią o jedną przecznicę, po czym przeszedł kawałek w kierunku południowym.
Teraz tylko ten plan musi się udać — pomyślał.
Gołębnik znajdował się tam, gdzie — jak pamiętał — go widział — za zaniedbanym domem grupowym w rejonie przylegającym do portu. Najwyraźniej wszyscy spali, lecz mimo to Fiben zachowywał się najciszej, jak tylko potrafił. Przeciął kilka drutów i wpełzł do kojca.
Panowała tam wilgoć oraz nieprzyjemny, ptasi zapach, łagodne gruchanie gołębi przywodziło Fibenowi na myśl Kwackoo.
— No chodźcie, dzieciaki — szepnął do nich. — Dziś w nocy pomożecie mi oszukać swoich kuzynów.
Zauważył gołębnik podczas jednego ze swych spacerów. Fakt, że znajdował się on tak blisko, nie tylko był wygodny, lecz zapewne miał kluczowe znaczenie. On i Sylvie nie odważą się opuścić okolicy portu, dopóki nie pozbędą się nadajnika.
Gołębie odsuwały się od niego. Podczas gdy Sylvie stała na straży, Fiben osaczył tłustego ptaka, który wyglądał na silnego, i złapał go. Za pomocą kawałka sznurka przywiązał zegarek w pierścionku do jego łapki.
— Fajna noc na długi lot, nie sądzisz? — szepnął i wyrzucił gołębia w powietrze. Powtórzył ten sam proces z własnym zegarkiem, na wszelki wypadek.
Zostawił drzwi otwarte. Jeśli ptaki wrócą wcześnie, Gubru mogą dotrzeć tutaj podążając za sygnałem nadajnika, a typowe dla nich hałaśliwe zachowanie spowoduje, że całe stadko ponownie odfrunie, zmuszając ich do jeszcze jednej daremnej pogoni.
Fiben gratulował sobie inteligencji, gdy on i Sylvie pędzili na wschód, oddalając się od portu. Wkrótce dotarli do zrujnowanej dzielnicy przemysłowej. Wiedział, gdzie się znajdują. Był tu już przedtem, z łagodnym koniem, Tycho, podczas swego pierwszego wypadu do miasta po inwazji. W jakiejś chwili, zanim dotarli do ogrodzenia, nakazał gestem, by się zatrzymała. Musiał odzyskać oddech, choć Sylvie niemal nie wyglądała na zdyszaną. No jasne, przecież jest tancerką — pomyślał.
— Dobra, teraz się rozbieramy — powiedział.
Trzeba przyznać, że Sylvie nawet nie mrugnęła. Logika tego rozkazu była oczywista. Jej zegarek mógł nie być jedynym nadajnikiem, jaki im podrzucono. Pośpiesznie zrzuciła z siebie ubranie. Uporała się z tym szybciej od niego. Gdy już wszystko leżało zrzucone na stos, Fiben obdarzył ją krótkim, pełnym uznania gwizdem. Sylvie zaczerwieniła się.
— Co teraz? — zapytała.
— Teraz idziemy w stronę ogrodzenia — odparł.
— Ogrodzenia? Ale, Fiben…
— Chodź. Już od jakiegoś czasu chciałem mu się przyjrzeć z bliska.
Musieli przejść zaledwie kilkaset jardów, zanim dotarli do szerokiego, oczyszczonego przez nieziemców pasa ziemi, który otaczał cały Port Helenia. Sylvie zadrżała, gdy zbliżali się do wysokiej bariery, która połyskiwała wilgocią w świetle jasnych kul strażniczych rozmieszczonych w znacznych odstępach od siebie wzdłuż jej długości.
— Fiben — odezwała się Sylvie, gdy wkroczył na pas. — Nie możemy wejść na ten obszar.
— Dlaczego nie? — zapytał. Niemniej zatrzymał się i obejrzał na nią. — Czy znasz kogoś, kto to zrobił?
Potrząsnęła głową.
— Dlaczego ktoś miałby próbować? To oczywiste szaleństwo! Te kule strażnicze…
— Aha — odrzekł Fiben zamyślonym tonem. — Zastanawiam się tylko, ile by ich było trzeba, żeby zabezpieczyć ogrodzenie otaczające całe miasto? Dziesięć tysięcy? Dwadzieścia? Trzydzieści? Przypomniał sobie roboty strażnicze, które pilnowały znacznie krótszego i ważniejszego ogrodzenia otaczającego tymbrimską ambasadę, tego dnia gdy eksplodował budynek biura, a Fiben otrzymał lekcję nieziemskiego humoru. Te urządzenia nie okazały się szczególnie imponujące w porównaniu z „Kazikiem” albo typowym robotem bojowym, którego używali w akcji gubryjscy Żołnierze Szponu.
Ciekawe, jak jest z tymi — pomyślał i postąpił następny krok naprzód.
— Fiben! — Sylvie wydawała się bliska paniki. — Spróbujmy wydostać się przez bramę. Możemy powiedzieć strażnikom… możemy im powiedzieć, że nas obrabowano. Że jesteśmy wsiokami z farm, którzy wybrali się do miasta, i ktoś ukradł nasze ubrania oraz dowody tożsamości. Jeśli zagramy wystarczająco wielkich głąbów, może jak raz nas wypuszczą!
Już to widzę — pomyślał Fiben i zbliżył się do bariery o kolejny krok. Teraz dzieliło go od niej nie więcej niż pół tuzina metrów. Ujrzał, że składa się ona z rzędu wąskich listew połączonych ze sobą drutem na szczycie i u podstawy. Wybrał punkt pomiędzy dwiema jarzącymi się kulami, tak daleko od obu z nich, jak tylko można. Mimo to, gdy się zbliżał, odnosił intensywne wrażenie, że kule go obserwują.
To przekonanie napełniło Fibena rezygnacją. W tej chwili, rzecz jasna, gubryjscy żołnierze byli już w drodze. Mogli przybyć w każdej minucie. Najlepszym pociągnięciem byłoby odwrócić się. Uciec, Natychmiast!