Kwackoo mrugnął raz i drugi, słuchając komputerowego tłumaczenia celem potwierdzenia. Wymienił, ćwierkając, uwagi ze swymi pomocnikami, po czym ponownie zwrócił się w jego stronę.
— Nie zrozumiałeś — nie pojąłeś naszych słów. Nie będzie pytań. Nie musisz nic mówić. Twoja współpraca nie jest konieczna.
Pełna samozadowolenia pewność tego stwierdzenia zabrzmiała złowieszczo. Max zadrżał pod wpływem nagłego przeczucia.
Gdy go schwytano, nieprzyjaciel starał się wyciągnąć z niego informację. Uzbroił się w męstwo, by opierać się ze wszystkich sił, naprawdę jednak rozśmieszyło go, gdy jedyną rzeczą, którą wróg wydawał się zainteresowany, okazali się „Garthianie”. O nich właśnie pytali go raz za razem.
— Gdzie są przedrozumne istoty? — dopytywali się.
Garthianie?
Łatwo było wprowadzić ich w błąd, kłamać bez względu na wszystkie narkotyki i psioniczną maszynerię, ze względu na to, że podstawowe założenia przeciwnika były tak absurdalnie głupie. Któż mógłby sobie wyobrazić, że Galaktowie dadzą się nabrać na dziecinną bajeczkę! Max miał wspaniały dzień i nauczył się wielu sztuczek, za pomocą których mógł oszukiwać przesłuchujących.
Na przykład bardzo się wysilał, by nie „przyznać”, że Garthianie istnieją. Przez chwilę wydawało się, że to jeszcze silniej przekonało ich, iż są na właściwym tropie.
Wreszcie dali sobie spokój i zostawili go samego. Być może w końcu połapali się, że zrobiono ich w konia. Zresztą wkrótce potem Maxa skierowano do pracy na jednej z budów i doszedł on do wniosku, że o nim zapomniano.
Najwyraźniej nie zapomniano — zrozumiał teraz. Ponadto zaniepokoiły go słowa Kwackoo.
— Co to znaczy, że nie będziecie zadawać pytań? Tym razem odpowiedzi udzielił dowódca nadzorowanych. Irongrip pogłaskał z zadowoleniem wąsy.
— To, że wszystko, co wiesz, zostanie z ciebie wyciśnięte. Całą tę maszynerię — zamachał ręką wokół — skupimy tylko na tobie, staruszku. Odpowiedzi wyjdą na zewnątrz. Ale ty już nie wyjdziesz.
Max wciągnął ostro powietrze. Poczuł, że serce zabiło mu szybciej. Tym, co pomogło mu się uspokoić, było jedno mocne postanowienie: nie da zdrajcom tej satysfakcji, by ujrzeli, że oniemiał! Skoncentrował się, by uformować słowa.
— To… to jest sprzeczne… z Zasadami Wojny. Irongrip wzruszył ramionami. Pozostawił wyjaśnienia biurokracie Kwackoo.
— Zasady chronią — dbają o gatunki i światy w znacznie większym stopniu niż o jednostki. A poza tym nikt z tych, których tu widzisz, nie jest członkiem świty kapłanów!
No tak — zdał sobie sprawę Max. — Jestem w rękach fanatyków. Powiedział w myślach „żegnajcie” szenom, szymkom i dzieciom ze swej grupowej rodziny, zwłaszcza najstarszej żonie grupy. Wiedział, że już nigdy jej nie ujrzy. Również w myśli, zgiął się w pół i pocałował na pożegnanie we własną tylną część ciała.
— Popełniliście dwa błędy — powiedział do swych strażników. — Pierwszy polegał na tym, że Gailet żyje, a Fiben znowu zrobił z was durniów. Ta wiadomość wynagradza mi wszystko, co możecie ze mną zrobić.
— Ciesz się tą przelotną satysfakcją — warknął Irongrip. — I tak bardzo nam pomożesz w porządnym utarciu nosa twojej byłej pracodawczyni.
— Możliwe — Max skinął głową. — Ale waszym drugim błędem było to, że zostawiliście mnie przytwierdzonego do czegoś takiego…
Dotąd pozwalał, by jego ramiona zwisały luźno. Teraz cofnął je z gwałtownym szarpnięciem i targnął za łańcuch z całej siły. Zbiło to obu nadzorowanych strażników z nóg, zanim ogniwa wyleciały im z rąk.
Max stanął mocno na nogach i trzasnął ciężkim łańcuchem niczym biczem. Jego eskorta padła na ziemię, nie wszystkim jednak udało się to zrobić wystarczająco szybko. Czaszkę jednego z szymskich przedsiębiorców budowlanych roztrzaskał cios, który odbił się od niej rykoszetem. Drugi z nich zatoczył się w desperackiej próbie ucieczki i zwalił na ziemię wszystkich trzech Kwackoo niczym kręgle.
Max krzyknął z radości. Kręcił swą zaimprowizowaną bronią aż wszyscy padli na podłogę lub znaleźli się poza jego zasięgiem. Następnie zaczął zataczać łuki na boki, zmieniając oś rotacji. Kiedy wypuścił łańcuch, poleciał on w górę i nieco w bok, po czym owinął się wokół balustrady przebiegającego nad nim pomostu.
Wdrapanie się w górę po ciężkich ogniwach było łatwym zadaniem. Strażnicy byli zbyt oszołomieni i nie zareagowali na czas, by go powstrzymać. Na szczycie jednak musiał zmarnować cenne sekundy na odwinięcie łańcucha. Ponieważ był przytwierdzony do jego kajdanek, Max był zmuszony zabrać go ze sobą.
Dokąd? — zastanowił się, zbierając ogniwa. Odwrócił się nagle, gdy dojrzał po prawej stronie białe pióra. Pobiegł w przeciwnym kierunku i pognał w górę po schodach, by dotrzeć na następną kondygnację.
Rzecz jasna, pomysł ucieczki byłby wręcz absurdalny. Miał jedynie dwa krótkoterminowe cele: wyrządzenie jak największych szkód, a potem zakończenie własnego życia, zanim uda im się go zmusić, by wbrew własnej woli zdradził Gailet.
Pierwszy z tych celów osiągnął, waląc w czasie ucieczki końcem łańcucha w każdą gałkę, rurę czy delikatnie wyglądający instrument w jego zasięgu. Niektóre z przyrządów były solidniejsze, niż się zdawało, inne jednak rozpryskiwały się z sympatycznym brzękiem. Tace z narzędziami fruwały nad balustradą, spadając na tych, którzy znajdowali się niżej.
Max rozglądał się jednak uważnie w poszukiwaniu innych możliwości. Jeśli żadne inne przydatne narzędzie czy broń nie wpadnie mu w ręce, zanim nadejdzie czas, powinien postarać się wspiąć wystarczająco wysoko, by porządny skok przez balustradę załatwił sprawę.
Zza rogu wyłonił się gubryjski technik w towarzystwie dwóch pomocników Kwackoo. Byli pogrążeni w specjalistycznej dyskusji prowadzonej w ich własnym, ćwierkającym dialekcie. Gdy podnieśli wzrok, Max krzyknął i zakręcił łańcuchem. Jeden z Kwackoo zyskał nowe apterium. Posypały się pióra. Uderzając z lewej strony Max krzyknął: — Buu! — na wpatrzonego w niego Gubru, który poderwał się ze skrzekiem trwogi, pozostawiając za sobą chmury pierza.
— Z wyrazami szacunku — dodał Max, zwracając się do pleców oddalającego się ptaszyska. Nigdy nie było pewne, czy danego wydarzenia nie rejestrują kamery, a Gailet powiedziała mu, że wolno zabijać ptaki, pod warunkiem że robi się to w uprzejmy sposób.
Ze wszystkich stron dobiegały sygnały alarmowe i syreny. Max odepchnął na bok Kwackoo, przeskoczył ponad następnym i wbiegł w górę po następnych schodach. Na wyższym piętrze natrafił na cel, który był po prostu zbyt kuszący, by mógł go ominąć. Wielki wózek, na którym znajdowała się mniej więcej tona delikatnych części fotonicznych, stał porzucony bardzo blisko krawędzi rampy załadowczej. Szybu windy nie zabezpieczała balustrada. Max zignorował krzyki i hałasy zbliżające się ze wszystkich stron i oparł się barkiem o tył wózka.
— No jazda! — chrząknął. Pojazd ruszył naprzód.
— Hej, on jest tam! — usłyszał okrzyk jakiegoś szyma. Max naprężył mięśnie mocniej, żałując że rany tak bardzo go osłabiły. Wózek zaczął się toczyć.
— Hej, ty! Buntownik! Zostaw to!
Rozległy się kroki, Max wiedział jednak, że jest już za późno, by mogli powstrzymać inercję przed dokonaniem jej dzieła. Wóz wraz z zawartością runął przez krawędź.
Teraz w ślad za nim — pomyślał Max.