Выбрать главу

— …s’ah brannitsun… — westchnęła dziewczyna, wznosząc przez sen rozpaczliwe błagania.

Nocne wiatry ruszały klapami namiotu. Jej śniący umysł ukształtował skrzydła olbrzymich ptaków, które — pełne wrogości — przelatywały tuż nad wierzchołkami drzew. Ich błyszczące oczy szukały, szukały…

Słaby wstrząs pochodzenia wulkanicznego poruszył ziemią pod jej posłaniem. Athaclena zadrżała w synkopowym rytmie. Wyobraziła sobie kryjące się w norach stworzenia — martwe — niepomszczony, zmarnowany Potencjał tego świata, zrujnowany i zniszczony przez Bururallich tak dawno temu. Wiły się one tuż pod niepokojoną wstrząsami ziemią, szukając…

— S’ah brannitsun, tutsunucann…

Dotknięcie własnych falujących witek przyniosło jej na myśl pajęczyny i łapki maleńkich pająków. Przypływ gheer sprawił, że pod jej skórą zaczęły się wić niewielkie gnomy, z wigorem przeprowadzające nie chciane zmiany.

Athaclena jęknęła, gdy glif straszliwego, wyczekującego śmiechu zbliżył się do niej, unosząc się w powietrzu, przyjrzał się jej, nachylił nad nią, sięgnął ku niej…

— Pani generał? Mizz Athacleno. Przepraszam, czy pani nie śpi? Przykro mi, że zakłócam pani spoczynek, ser, ale…

Szym przerwał. Odsunął klapę namiotu, by wejść do środka, lecz zatoczył się do tyłu, przerażony, gdy Athaclena usiadła nagle z szeroko rozstawionymi oczyma o rozszerzonych, kocich tęczówkach oraz wargami skrzywionymi w grymasie sennego strachu.

Nie wydawało się, by zdawała sobie sprawę z jego obecności. Szym wbił wzrok, mrugając, w tętnienie, które przebiegało powoli, niczym fale solitonowe, po jej szyi i barkach. Ponad jej pobudzonymi witkami dostrzegł przez chwilę coś straszliwego.

Omal wtedy nie uciekł. Wymagało to mobilizacji całej odwagi, by przełknąć ślinę, nachylić się i wykrztusić z siebie słowa.

— Pproszę ppani. To ja… Ssammy…

Powoli, jakby przyciągnięty maksymalnym natężeniem woli, blask świadomości powrócił do jej usianych złotymi cętkami oczu, które zamknęły się i otworzyły na nowo. Z drżącym westchnieniem Athaclena zadygotała, po czym osunęła się do przodu.

Sammy stał bez ruchu, podtrzymując ją, gdy łkała. W owym momencie, oszołomiony, przerażony i zdumiony, mógł pomyśleć jedynie o tym, jak lekka i krucha wydawała się w jego ramionach.

— …wtedy właśnie Gailet nabrała przekonania, że próba oszustwa — jeśli ceremonia w ogóle miała być oszustwem — będzie musiała mieć subtelny charakter. Rozumiecie, Suzeren Poprawności najwyraźniej dokonał zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni, jeśli chodzi o jego stosunek do Wspomagania szymów. Na początku był przekonany, że uda mu się znaleźć dowody niewłaściwego przewodnictwa, a może nawet doprowadzić do tego, że neoszympansy zostaną odebrane ludziom. Teraz jednak wydawało się, że szczerze pragnie odnaleźć… odnaleźć odpowiednich reprezentantów gatunku…

Głos Fibena Bolgera dobiegał z małego urządzenia odtwarzającego, które spoczywało na grubo ociosanych kłodach stołu Athacleny. Słuchała ona nagrania, które nadesłał Robert. Raport złożony przez tego szyma w jaskiniach miał swe zabawne momenty. Niepohamowana dobra natura Fibena oraz jego spokojny, ironiczny humor pomogły podnieść osłabionego ducha Tymbrimki. Teraz jednak, gdy szym przekazywał przypuszczenia doktor Gailet Jones odnośnie intencji Gubru, jego głos przycichł. Fiben sprawiał wrażenie powściągliwego, niemal zawstydzonego.

Athaclena wyczuwała jego skrępowanie poprzez wibrację powietrza. Czasami obecność drugiej osoby nie była potrzebna, by określić jej esencję.

Uśmiechnęła się pod wpływem zawartej w tym ironii.

Zaczyna rozumieć, kim oraz czym jest, i to go przeraża — pomyślała ze współczuciem. Zdrowa na umyśle istota pragnęła pokoju i równowagi ducha i nie chciała być moździerzem, w którym miele się na drobny proszek składniki przeznaczenia.

W dłoni trzymała medalionik zawierający pozostawioną przez matkę w spadku witkę wraz z drugą, pochodzącą od ojca. Na chwilę przynajmniej udało się jej oddalić od siebie tutsunucann. Athaclena wiedziała jednak skądś, że glif powrócił na dobre. Nie zazna teraz snu ani odpoczynku, dopóki tutsunucann nie zmieni się w coś innego. Taki glif stanowił jedną z największych znanych manifestacji mechaniki kwantowej — amplitudę prawdopodobieństwa, która brzęczała i pulsowała w chmurze niepewności, brzemienna tysiącem milionów możliwości. Gdy tylko funkcja falowa zapadnie się, jedynym, co pozostanie, będzie przeznaczenie.

— …subtelne manewry polityczne na tak wielu poziomach — pomiędzy miejscowymi dowódcami sił inwazyjnych, stronnictwami na ojczystym świecie Gubru, samymi Gubru i ich wrogami oraz ewentualnymi sojusznikami, a także Ziemią i wreszcie między różnymi Instytutami Galaktycznymi…

Athaclena pogłaskała medalionik. Czasami obecność drugiej osoby nie jest potrzebna, by określić jej esencję.

Było w tym zbyt wiele komplikacji. Co Robert zamierzał osiągnąć, wysyłając jej to nagranie? Czy miała zagłębić się w jakimś potężnym składzie nieomylnej galaktycznej mądrości — albo odprawić jakieś czary — i w ten sposób stworzyć linię polityczną, która byłaby dla nich przewodnictwem w tej sytuacji? W tej sytuacji?

Westchnęła.

Och, ojcze, jak wielkim rozczarowaniem muszę być dla ciebie!

Odniosła wrażenie, że medalionik zawibrował pod jej drżącymi palcami. Przez jakiś czas wydawało jej się, że nadciąga następny trans, który ściągnie ją w dół, ku rozpaczy.

— …Na Darwina, Goodall i Greenpeace! To głos majora Prathachulthorna wyrwał ją z tego nastroju. Wsłuchiwała się jeszcze przez chwilę.

— …cel!…

Athaclena zadrżała. No tak. Sytuacja była rzeczywiście bardzo poważna. Wszystko zostało teraz wyjaśnione. Zwłaszcza nagłe, brzemienne naleganie niecierpliwego glifu. Gdy nagranie na kapsułce dobiegło końca, Tymbrimka zwróciła się ku swym pomocnikom — Elayne Soo, Sammy’emu i doktor de Shriver. Szymy przyglądały się jej niecierpliwie.

— Udam się teraz na wyżej położony teren — oznajmiła.

— Ale… ale burza, proszę pani. Nie jesteśmy pewni, czy już się skończyła. Jest też wulkan. Rozmawialiśmy o ewakuacji. Athaclena wstała.

— Nie spodziewam się, by trwało to długo. Nie wysyłajcie, proszę, nikogo, by mnie pilnował, czy odszukał. To by mi tylko przeszkadzało i utrudniało wykonanie zadania.

Zatrzymała się przy klapie namiotu, czując wiatr napierający na tkaninę, jak gdyby szukał jakiejś szczeliny, przez którą mógłby się wcisnąć do środka.

Bądź cierpliwy. Nadchodzę.

Gdy ponownie odezwała się do szymów, mówiła cichym głosem.

— Proszę, przygotujcie konie na chwilę mojego powrotu. Klapa opadła za nią. Szymy spojrzały na siebie, po czym w milczeniu zabrały się do przygotowań do następnego dnia.

Z Mount Fossey biła gdzieniegdzie para, której nie można było w pełni przypisać unoszącym się w górę oparom rosy. Kropelki wilgoci wciąż opadały z liści kołyszących się na wietrze. Wiatr słabł teraz, lecz od czasu do czasu wciąż powracał w nagłych, gwałtownych porywach.

Athaclena wspinała się uparcie w górę wąską, wydeptaną przez zwierzynę ścieżką. Była w stanie stwierdzić, że uszanowano jej życzenia. Szymy pozostały w obozie, nie zakłócając spokoju.

Zaczął się dzień. Nisko wiszące chmury przesłaniały szczyty niczym straż przednia jakiejś powietrznej inwazji. Pomiędzy nimi Athaclena dostrzegła fragmenty ciemnoniebieskiego nieba. Ludzkie oko mogłoby tam zapewne nawet rozróżnić kilka nieustępliwych gwiazd.