Выбрать главу

Musiała czuć wielką potrzebę — pomyślał. Po raz pierwszy jego córka spróbowała dokonać rzeczy, do której nie mogłoby jej przygotować żadne z rodziców. Nie było to też coś, czego można było nauczyć się w szkole.

— Wróciłeś — stwierdził rzeczowo Kault.

Thennanianin, który już od tylu miesięcy był towarzyszem Uthacalthinga, wspierał się na mocnym kiju, obserwując Tymbrimczyka z odległości kilku metrów. Stali w samym środku morza brązowej, porastającej sawannę trawy. Ich długie cienie stopniowo stawały się coraz krótsze, w miarę jak słońce wznosiło się w górę.

— Czy odebrałeś jakiś rodzaj wiadomości? — zapytał Kault. Cechowała go charakterystyczna dla wielu całkowicie pozbawionych zdolności parapsychicznych istot ciekawość spraw, które musiały mu się wydawać całkowicie nienaturalne.

— No więc… — Uthacalthing zwilżył wargi. Jak mógł wytłumaczyć Thennanianinowi, że niczego właściwie nie „odebrał”? Nie, wydarzyło się coś innego. Jego córka skorzystała z propozycji, jaką przedstawił, zostawiając w jej rękach swą witkę wraz z witką zmarłej żony. Zażądała spłaty długu, który rodzice zaciągają u dziecka przez to, że przywołują je, nie pytając go o zdanie, na nieznany świat.

Nigdy nie powinno się składać żadnych propozycji, nie widząc w pełni, co się stanie, jeśli zostaną one przyjęte.

Doprawdy, zostawiła ze mnie łupinę.

Czuł się tak, jakby nic w nim nie zostało. I, po tym wszystkim, nadal nie było gwarancji, że Athaclena w ogóle przeżyła to doświadczenie. Albo czy pozostawiło ją ono przy zdrowych zmysłach.

Czy więc mam położyć się na ziemi i umrzeć?

Uthacalthing zadrżał.

Nie sądzę. Jeszcze nie w tej chwili.

— Doświadczyłem pewnego rodzaju komunii — odpowiedział Kaultowi.

— Czy Gubru będą w stanie wykryć to, co uczyniłeś? Uthacalthing nie potrafił nawet ukształtować polaną — wzruszenia ramion.

— Nie przypuszczam. Być może — jego witki leżały płasko niczym ludzkie włosy. — Nie wiem. Thennanianin westchnął, trzepocząc szczelinami oddechowymi.

— Chciałbym, byś był ze mną szczery, kolego. Boli mnie, że jestem zmuszony uwierzyć, iż ukrywasz coś przede mną.

Jak wiele razy Uthacalthing próbował skłonić Kaulta do wypowiedzenia tych słów! Teraz jednak nie potrafił wzbudzić w sobie zainteresowania.

— Co masz na myśli? — zapytał. Thennanianin sapnął z rozdrażnienia.

— To, że zacząłem podejrzewać, iż wiesz więcej, niż chcesz mi powiedzieć o owym fascynującym stworzeniu, którego ślady widziałem. Ostrzegam cię, Uthacalthing. Buduję urządzenie, które rozwiąże dla mnie tę zagadkę. Lepiej na tym wyjdziesz, jeśli porozmawiasz ze mną szczerze, zanim odkryję prawdę na własną rękę!

Uthacalthing skinął głową.

— Rozumiem twoje ostrzeżenie. Teraz jednak, może lepiej podejmijmy marsz. Jeśli Gubru rzeczywiście wykryli to, co przed chwilą się stało, i zjawią się tu zbadać sprawę, to powinniśmy się postarać znaleźć daleko od tego miejsca, zanim przybędą.

Wciąż jeszcze był winien Athaclenie przynajmniej tyle, by nie dać się złapać, zanim będzie ona mogła zrobić użytek z tego, co od niego wzięła.

— Niech będzie i tak — odparł Kault. — Porozmawiamy o tym później.

Bez większego zainteresowania, raczej z przyzwyczajenia niż z jakiegokolwiek innego powodu, Uthacalthing poprowadził w stronę gór. Również z przyzwyczajenia wybrał kierunek wskazany przez słabe, błękitne, migoczące światełko, które jedynie jego oczy były w stanie dostrzec.

74. Gailet

Nowa Planetarna Filia Biblioteki była wspaniała. Ściany budowli połyskiwały beżowo w niedawno przygotowanym miejscu na szczycie Parku Urwiska Nadmorskiego, kilometr na południe od tymbrimskiej ambasady.

Jej architektura nie wtapiała się tak dobrze jak stara filia w neofulleriański motyw Port Helenia. Mimo to gmach wyglądał fantastycznie — pozbawiony okien sześcian, którego pastelowe odcienie przyjemnie kontrastowały z pobliskimi wychodniami kredowych pokładów.

Gailet wyszła na zewnątrz w obłok suchego pyłu, gdy autolot usiadł na płycie lotniskowej. Podążyła za eskortującymi ją Kwackoo po wyłożonym płytami chodniku w stronę wejścia do wyniosłego gmachu.

Większość mieszkańców Port Helenia zjawiła się tu kilka tygodni temu, by przyglądać się, jak potężny frachtowiec wielkości gubryjskiego okrętu liniowego wyłonił się leniwie z rdzawego nieba i opuścił budowlę na miejsce. Przez większą część popołudnia przesłaniała ona słońce, gdy technicy z Instytutu Bibliotecznego ustawiali pewnie sanktuarium wiedzy na miejscu w jego nowym domu.

Gailet zastanawiała się, czy nowa Biblioteka kiedykolwiek naprawdę przyniesie pożytek mieszkańcom Port Helenia. Ze wszystkich stron znajdowały się stanowiska do lądowania, nie uczyniono jednak nic, by umożliwić dostęp do tych urwisk pojazdom naziemnym, rowerom lub pieszym z pobliskiego miasta. Gdy mijała ozdobną, wyposażoną w kolumny bramę, Gailet zdała sobie sprawę, że jest zapewne pierwszym szymem, który wszedł do tego budynku.

Wewnątrz, sklepiony sufit rzucał łagodne światło, które zdawało się dochodzić ze wszystkich kierunków jednocześnie. Nad centrum sali górował wielki, czerwonawy sześcian. Gailet natychmiast zrozumiała, że rzeczywiście jest to kosztowna struktura. Główna jednostka pamięci była wielokrotnie większa od starej, znajdującej się w odległości kilku mil stąd. Mogła być nawet większa niż Główna Biblioteka Ziemi w La Paź, gdzie niegdyś prowadziła poszukiwania.

Ten bezmiar wydawał się jednak niemal pusty w porównaniu z nieustanną, trwającą dwadzieścia cztery godziny na dobę krzątaniną, do której była przyzwyczajona. Znajdowali się tam, rzecz jasna, Gubru i Kwackoo. Stali przy stanowiskach bibliotecznych rozproszonych po obszernej sali. Tu i ówdzie ptaszyska zbierały się w małe grupki. Gailet widziała, że, gdy się spierały, ich dzioby poruszały się w nagłych szarpnięciach, zaś nogi pozostawały w nieustannym ruchu. Z wyciszonych stref prywatności nie wydostawał się jednak żaden dźwięk.

Wśród wstążek, kapturów oraz farb do piór dostrzegała barwy Poprawności, Księgowości oraz Wojskowości. Z reguły każde ze stronnictw trzymało się z daleka od innych, pozostając na własnym obszarze. Gdy członkowie świty dwóch różnych suzerenów zbliżali się zanadto do siebie, dochodziło do jeżenia się i stroszenia piór.

W jednym miejscu wielobarwne stadko trzepoczących skrzydłami Gubru świadczyło jednak, że nadal istnieje pewna komunikacja pomiędzy stronnictwami. Widać tam było wiele kiwania głowami, muskania piór oraz wskazywania gestami na unoszące się w powietrzu holograficzne obrazy. Zachowanie to miało najwyraźniej charakter w równym stopniu rytualny, jak rzeczowy i wyrozumowany.

Gdy Gailet mijała ich w pośpiechu, kilka podskakujących, świergoczących ptaszydeł odwróciło się i wbiło w nią wzrok. Wskazujące ją gesty szponów i dziobów sprawiły, że Gailet domyśliła się, że ptaki wiedzą dokładnie, kim ona jest i co jej obecność tutaj ma podobno reprezentować.

Nie wahała się ani nie zwlekała. Poczuła ciepło na policzkach.

— Czy mógłbym w czymś pani pomóc?

W pierwszej chwili Gailet sądziła, że to, co stoi na podium bezpośrednio pod przeszytą promieniami spiralą Pięciu Galaktyk, jest jakiegoś rodzaju dekoracją roślinną. Gdy przemówiło do niej, podskoczyła lekko w górę.