Выбрать главу

Suzeren Poprawności zadrżał, opierając się zmianom. Byli teraz całkowicie zjednoczeni w opozycji do niego. Suzeren Kosztów i Rozwagi wyrzekł się nadziei na osiągnięcie czołowej pozycji i popierał teraz Suzerena Wiązki i Szponu w jego dążeniu do dominacji. Celem Rozwagi była obecnie druga lokata — status pierzeniowy samca.

A więc dwóch z trzech osiągnęło zgodę. Aby jednak zrealizować swe dążenia — zarówno seksualne, jak i odnoszące się do linii politycznej — musieli ściągnąć Suzerena Poprawności z jego grzędy. Musieli go zmusić, by postawił stopę na glebie Garthu.

Suzeren Poprawności opierał się im, skrzecząc w dobrze zsynchronizowanym kontrapunkcie, by zakłócić ich rytm, i wtrącając oświadczenia z zakresu logiki, aby zbić ich argumenty.

Prawidłowe pierzenie nie powinno odbywać się w ten sposób. To był przymus, nie prawdziwy consensus. To był gwałt.

Nie po to Władcy Grzędy zainwestowali tak wielkie nadzieje w ich triumwirat. Potrzebna im była linia polityczna. Mądrość. Wydawało się, że pozostała dwójka o tym zapomniała. Chcieli w łatwy sposób rozwiązać problem Wspomaganiowej Ceremonii. Zamierzali podjąć straszliwe ryzyko i pogwałcić Kodeksy.

Gdyby tylko poprzedni Suzeren Kosztów i Rozwagi żył jeszcze! Kapłana ogarnęła żałoba. Czasami poznawało się prawdziwą wartość drugiego dopiero wtedy, gdy go zabrakło. Zabrakło.

— Zejdź na dół, zejdź na dół, Zejdź ze swej grzędy.

Było, rzecz jasna, jedynie kwestią czasu, kiedy ulegnie ich połączonym głosom. Ich unisono przeszywało mur honoru i stanowczości, którym otoczył się kapłan, i docierało w głąb, do królestwa hormonów i instynktu. Pierzenie pozostawało w zawieszeniu, powstrzymywane przez krnąbrność jednego z członków, nie można go jednak było powstrzymać na stałe.

— Zejdź na dół i połącz się z nami. Połącz się z nami w consensusie!

Suzeren Poprawności zadrżał, lecz nie puścił grzędy. Nie miał pojęcia, jak długo jeszcze wytrzyma.

76. Jaskinie

— Clennie! — krzyknął radośnie Robert. Gdy ujrzał postacie na koniach wynurzające się zza zakrętu ścieżki, omal nie upuścił końca pocisku, który wynosił z jaskiń na spółkę z jednym z szymów.

— Hej! Uważaj no z tym, ty… panie kapitanie — jeden z kaprali piechoty morskiej Prathachulthorna poprawił się w ostatniej sekundzie. Od kilku tygodni zaczęli go traktować z większym szacunkiem — zasłużył sobie na to — lecz od czasu do czasu podoficerowie wciąż okazywali swą fundamentalną pogardę dla każdego spoza korpusu.

Do Roberta podbiegł inny szymski robotnik, który z łatwością wyjął stożek ochronny z jego rąk. Na twarzy szyma malował się niesmak wywołany myślą, że człowiek w ogóle próbuje cokolwiek dźwigać.

Robert zignorował obie obelgi. Podbiegł do miejsca, gdzie zaczyniała się ścieżka, dokładnie w tej samej chwili, gdy przybyła grupa wędrowców. Złapał kantar konia Athacleny. Jego druga ręka sięgnęła ku niej.

— Clennie, cieszę się, że… — jego głos zadrżał przez chwilę. Gdy uścisnęła jego dłoń, Robert zamrugał powiekami i spróbował zatuszować swe zmieszanie. — …hm, cieszę się, że mogłaś się zjawić.

Uśmiech Athacleny nie przypominał żadnego z tych, które — jak pamiętał — widywał u niej przedtem. Jej aura przesycona była smutkiem, jakiego nigdy dotąd nie kennował.

— Oczywiście, że się zjawiłam, Robercie — uśmiechnęła się. — Czy kiedykolwiek wątpiłeś, że tak się stanie?

Pomógł jej zsiąść z konia. Czuł, że pod powierzchowną aurą opanowania drży cała.

Kochanie, zaszło w tobie trochę zmian.

Jak gdyby wyczuła jego myśl, wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.

— Istnieje kilka idei znanych zarówno w galaktycznym społeczeństwie, jak i w waszym, Robercie. W obu mędrcy mawiali, że życie jest czymś w rodzaju koła.

— Koła?

— Tak jest — jej oczy lśniły. — Obraca się. Posuwa się naprzód. A mimo to wciąż jest takie samo.

Z ulgą poczuł ją na nowo. Pod powierzchnią zmian wciąż była Athacleną.

— Tęskniłem za tobą — wyznał.

— A ja za tobą — uśmiechnęła się. — Teraz opowiedz mi o tym majorze i jego planach.

Robert chodził w kółko po maleńkim magazynie zapchanym zapasami aż po zwisające ze stropu stalaktyty.

— Mogę się z nim spierać. Mogę spróbować perswazji. Do diabła, on nawet nie ma nic przeciwko temu, kiedy na niego wrzeszczę, pod warunkiem, że odbywa się to bez świadków i gdy cała debata jest już skończona i tak podskoczę na dwa metry w górę, kiedy rozkaże: „skacz!” — Robert potrząsnął głową. — Nie mogę jednak czynnie mu się sprzeciwić, Clennie. Nie proś mnie o złamanie przysięgi.

Najwyraźniej Roberta dręczył konflikt dwóch lojalności. Athaclena wyczuwała jego napięcie.

Fiben Bolger — z ręką wciąż na temblaku — przysłuchiwał się ich sporowi, na razie jednak zachowywał milczenie.

Athaclena potrząsnęła głową.

— Robercie, tłumaczyłam ci już, iż jest prawdopodobne, że to, co planuje major Prathachulthorn, przyniesie katastrofalne skutki.

— Więc powiedz to jemu!

Rzecz jasna, próbowała to zrobić, przy kolacji tego samego wieczoru. Prathachulthorn wysłuchał uprzejmie, jak cierpliwie tłumaczyła mu, jakie mogą być konsekwencje ataku na gubryjski obiekt ceremonialny. Wyraz jego twarzy był pobłażliwy. Gdy skończyła, zadał tylko jedno pytanie — czy będzie to uważane za atak przeciw prawnie uznanym wrogom Ziemi, czy też przeciwko samemu Instytutowi Wspomagania.

— Gdy już przybędzie delegacja z Instytutu, obiekt stanie się jego własnością — odparła. — Atak przeprowadzony wtedy byłby dla ludzkości katastrofą.

— Ale przedtem? — zapytał figlarnym tonem major. Athaclena potrząsnęła, poirytowana, głową.

— Do tej chwili właścicielami obiektu są Gubru. Ale on nie ma charakteru militarnego! Zbudowano go dla celów, które można nazwać świętymi. Poprawność tego czynu, jeśli nie dokona się go w odpowiedni sposób…

Trwało to przez pewien czas, aż wreszcie stało się oczywiste, że żadne argumenty nie dadzą rezultatu. Prathachulthorn obiecał, że weźmie jej opinię pod uwagę, co zakończyło dyskusję. Wszyscy wiedzieli, co oficer piechoty morskiej sądził o korzystaniu z rad „nieziemskich dzieci”.

— Prześlemy wiadomość do Megan — zaproponował Robert.

— Myślę, że już to zrobiłeś — odrzekła Athaclena.

Skrzywił twarz, potwierdzając jej domysł. Rzecz jasna, pominięcie w ten sposób Prathachulthorna stanowiło pogwałcenie wszelkich zasad protokołu. W najlepszym razie mogło się wydawać, że rozpieszczony chłoptaś wzywa na pomoc mamę. Mogło to się nawet skończyć dla niego sądem wojennym.

Fakt, że tak postąpił, dowodził, że Robert miał opory przed bezpośrednim przeciwstawieniem się swemu dowódcy nie ze strachu o siebie, lecz ze względu na wierność złożonej przysiędze.

W istocie, miał rację. Athaclena czuła szacunek dla jego poczucia honoru.

Mną jednak nie włada ten sam obowiązek — pomyślała. Fiben, który do tej pory milczał, skierował na nią oczy i zatoczył nimi wyraziście. Jeśli chodziło o Roberta, zgadzał się całkowicie z Athacleną.