Выбрать главу

— Sugerowałem już majorowi, że rozwalenie obiektu ceremonialnego może w rezultacie okazać się przysługą dla nieprzyjaciela. Ostatecznie wybudował go on z myślą o Garthianach. Bez względu na to, co Gubru wykombinowali dla nas, szymów, zapewne jest to rozpaczliwa próba odbicia sobie części strat. A co, jeśli obiekt jest ubezpieczony? My go rozwalimy, a oni obciążą nas winą i zgarną odszkodowanie?

— Major Prathachulthorn wspomniał, że o tym mówiłeś — odparła Athaclena. — Ja sądzę, że to wnikliwy domysł, obawiam się jednak, że jemu nie wydał się zbyt prawdopodobny.

— Chcesz powiedzieć, że uznał go za pochrzanione, małpie piep…, Przerwał, gdy usłyszeli kroki na chłodnej skale na zewnątrz.

— Puk puk! — rozległ się kobiecy głos zza zasłony. — Czy mogę wejść?

— Bardzo proszę, porucznik McCue — odrzekła Athaclena. — Zresztą już prawie skończyliśmy.

Ludzka kobieta o smagłej skórze weszła do środka i usiadła na jednej ze skrzyń kratowych obok Roberta. Ten obdarzył ją bladym uśmiechem, wkrótce jednak znowu zaczął się gapić na własne dłonie. Mięśnie jego ramion napinały się, gdy na przemian zaciskał i rozluźniał pięści.

Athaclena poczuła ukłucie zazdrości, gdy McCue położyła dłoń na kolanie Roberta i przemówiła do niego.

— Jego znakomitość pragnie odbyć następną naradę wojenną, zanim wszyscy pójdziemy spać — odwróciła się, by spojrzeć na Athaclenę. Uśmiechnęła się i nachyliła głowę. — Ty również możesz wziąć w niej udział, jeśli chcesz. Jesteś naszym szanowanym gościem, Athacleno.

Tymbrimka przypomniała sobie czas, gdy była władczynią tych jaskiń i dowodziła armią.

Nie mogę pozwolić, by to na mnie wpływało — pomyślała. Jedyne, co się teraz liczyło, to dopilnowanie, by te istoty zaszkodziły sobie w nadchodzących dniach w jak najmniejszym stopniu.

Ponadto, jeśli okaże się to możliwe, była zdecydowana dopomóc w wykonaniu pewnego żartu, który — choć wciąż ledwie go rozumiała — zaczął się jej ostatnio podobać.

— Nie, dziękuję, pani porucznik. Myślę, że pójdę powiedzieć „cześć” kilku moim szymskim przyjaciołom, a potem udam się na spoczynek. Mam za sobą długą, trwającą kilka dni jazdę.

Robert obrzucił ją przelotnym spojrzeniem, gdy wychodził ze swą ludzką kochanką. Wydawało się, że nad jego głową zawisła metaforyczna chmura rozświetlana iskierkami błyskawic.

Nie wiedziałam, że za pomocą glifów można zrobić coś takiego — zdziwiła się Athaclena. Wyglądało na to, że każdego dnia uczyła się czegoś nowego.

Niedbały, swobodny uśmiech, jakim obdarzył ją Fiben, wychodząc w ślad za ludźmi, podniósł ją na duchu. Czy odebrała od niego jakiś przekaz? Konfidencjonalne mrugnięcie?

Gdy odeszli, Athaclena zaczęła grzebać w swej apteczce.

Nie wiążą mnie ich obowiązki — powtórzyła sobie. — Ani ich prawa.

W jaskiniach potrafiło się zrobić całkiem ciemno, zwłaszcza gdy zgasiło się jedyną żarówkę oświetlającą cały odcinek korytarza. Tu na dole lepszy wzrok nie dawał korzyści, za to tymbrimska korona zapewniała sporą przewagę.

Athaclena uformowała mały szwadron prostych, lecz szczególnych glifów. Jedynym celem pierwszego było poruszać się przed nią, skręcając na boki, by odszukać dla niej drogę w ciemności. Ponieważ zimna, twarda materia parzyła to, czego nie było, łatwo było stwierdzić, gdzie znajdują się ściany i przeszkody. Mały kosmyk nicości omijał je zgrabnie.

Następny glif popędził naprzód, sięgając przed siebie, by się upewnić, że nikt nie odkrył obecności intruza na dolnych poziomach. Na tym odcinku korytarza nie spały żadne szymy. Zarezerwowano go dla ludzkich oficerów.

Lydia i Robert wyruszyli na patrol. To spowodowało, że w tej części jaskini pozostała tylko jedna aura poza jej własną. Athaclena posuwała się ostrożnie w jej stronę.

Trzeci glif nabierał w milczeniu sił, oczekując na swą kolej.

Powoli, po cichu, kroczyła po nagromadzonym łajnie tysiąca pokoleń latających owadożernych stworzeń, które mieszkały tutaj aż do chwili, gdy wygnali je Ziemianie czynionym przez siebie hałasem. Oddychała miarowo, licząc po cichu na ludzki sposób, by pomóc sobie w zachowaniu dyscypliny myśli.

Utrzymywanie w powietrzu trzech czujnych glifów jednocześnie było czymś, czego jeszcze kilka dni temu nie próbowałaby dokonać. Teraz wydawało się to jej łatwe i naturalne, jak gdyby robiła to już setki razy.

Wyrwała tę umiejętność — wraz z wieloma innymi — od Uthacalthinga przy użyciu metody, o której Tymbrimczycy rzadko mówili, a jeszcze rzadziej ją stosowali.

Stałam się leśną bojowniczką, flirtowałam z człowiekiem, a teraz zrobiłam to. Och, moi koledzy ze szkoły byliby zdumieni.

Zastanowiła się, czy jej ojciec zachował cokolwiek z umiejętności, które tak po grubiańsku od niego przejęła.

Ojcze, i ty matko, zaplanowaliście to już dawno. Przygotowywaliście mnie do tego, choć o niczym nie wiedziałam. Czy już wtedy wiedzieliście, że pewnego dnia okaże się to niezbędne?

Podejrzewała, zasmucona, że wzięła sobie więcej niż Uthacalthing mógł jej bez uszczerbku odstąpić.

Niemniej to i tak za mało.

Pozostały wielkie luki. W głębi serca wiedziała, że realizowany plan, obejmujący sobą światy i gatunki, nie będzie mógł wydać owoców bez obecności ojca.

Glif zwiadowczy zatrzymał się nad wiszącym skrawkiem tkaniny. Athaclena podeszła bliżej. Nie mogła dostrzec zasłony, nawet gdy dotknęła jej koniuszkami palców. Zwiadowca rozplatał się i wtopił z powrotem w falujące witki jej korony.

Odsunęła tkaninę na bok z rozmyślną powolnością i wcisnęła się do małej, bocznej komory. Glif obserwacyjny nie wyczuł wewnątrz znaków obecności nikogo świadomego. Kennowała jedynie miarowe rytmy ludzkiej drzemki.

Major Prathachulthorn, rzecz jasna, nie chrapał. Jego sen był lekki i czujny. Pogłaskała krawędzie nigdy nie znikającej osłony psi chroniącej myśli, sny i wiedzę wojskową oficera.

Ich żołnierze są dobrzy i stają się coraz lepsi — pomyślała. Przez wiele lat tymbrimscy doradcy pracowali ciężko, by nauczyć swych sojuszników, dzikusów, jak być srogimi galaktycznymi wojownikami. Szczerze mówiąc, sami często uczyli się od nich fascynujących trików, pomysłów, które nigdy nie przyszłyby do głowy członkom gatunku wychowanego w kulturze galaktycznej.

Ze wszystkich jednak formacji ziemskiej armii, tylko Terrageńska Piechota Morska nie korzystała z obcych doradców. Jej żołnierze byli anachronizmem, prawdziwymi dzikusami.

Glif z’schutan ostrożnie zbliżył się do drzemiącego człowieka. Opuścił się niżej i Athaclena dostrzegła go metaforycznie jako kulę płynnego metalu. Dotknął osłony psi Prathachulthorn i opłynął ją, tworząc złote rzeczułki i szybko pokrywając ją delikatnym blaskiem.

Athaclena odetchnęła odrobinę swobodniej. Jej ręka wśliznęła się do kieszeni i wyciągnęła z niej szklistą ampułkę. Podeszła bliżej i uklękła ostrożnie obok łóżka. Podsunęła fiolkę anestetycznego gazu pod twarz śpiącego mężczyzny. Jej palce naprężyły się.

— Nie radzę — powiedział Prathachulthorn od niechcenia. Athaclena wciągnęła powietrze. Zanim zdążyła się poruszyć, dłonie człowieka wystrzeliły naprzód, łapiąc ją za nadgarstki! W słabym świetle dostrzegała jedynie białka jego oczu. Choć nie spał, jego osłona psi pozostała niezaburzona, wciąż wypromieniowując fale drzemki. Athaclena zdała sobie sprawę, że od początku było to urojenie, starannie przygotowana pułapka!

— Wy, nieziemniacy, po prostu musicie ciągle nas nie doceniać, prawda? Nawet wam, tymbrimskim mądralom, nigdy jakoś nie dociera to do łba.