Выбрать главу

Wytrysnęły hormony gheer. Athaclena spróbowała się podźwignąć. Szarpnęła się, chcąc się wyrwać, z równym jednak skutkiem mogłaby próbować się uwolnić z metalowego imadła. Jej szponiaste paznokcie usiłowały drapać, lecz Prathachulthorn zręcznie trzymał swe pokryte stwardniałą skórą dłonie poza zasięgiem jej palców. Gdy spróbowała przetoczyć się na bok, by zadać kopniaka, zwinnie poddał jej ramiona lekkiemu naciskowi, używając ich jako dźwigni, by uniemożliwić jej wstanie z kolan. Jego siła sprawiła, że Athaclena jęknęła głośno. Kapsułka z gazem wypadła z jej odrętwiałej dłoni.

— Widzisz — ciągnął Prathachulthorn przyjaznym głosem — są wśród nas tacy, którzy uważają, że jest błędem w ogóle dążyć do kompromisu. Cóż możemy osiągnąć, starając się przekształcić w dobrych galaktycznych obywateli? — uśmiechnął się szyderczo. — Nawet gdyby to się udało, zamienilibyśmy się tylko w monstra, okropne stwory całkowicie pozbawione tego, co oznacza bycie człowiekiem. Zresztą ta opcja nie jest nawet dla nas otwarta. Nie pozwolą nam zostać obywatelami. Karty są znaczone. Kości są fałszywe. Oboje o tym wiemy, prawda?

Athaclena oddychała nierówno i z wysiłkiem. Jeszcze długo po tym, gdy stało się jasne, że jest to bezużyteczne, przypływ gheer kazał jej szarpać się i opierać niewiarygodnej sile majora. Zwinność i szybkość nie zdawały się na nic przeciwko jego odruchom i wyszkoleniu.

— Wiesz, mamy pewne tajemnice — wyznał Prathachulthorn. — Rzeczy, o których nie mówimy naszym tymbrimskim przyjaciołom ani nawet większości naszych własnych obywateli. Czy chciałabyś je poznać. Chciałabyś?

Athaclena nie mogła złapać tchu, by odpowiedzieć. W oczach Prathachulthorna lśniło coś dzikiego, niemal po zwierzęcemu gwałtownego.

— Cóż, jeśli zdradziłbym ci niektóre z nich, byłoby to dla ciebie wyrokiem śmierci — wyznał — a w tej chwili nie jestem jeszcze gotów, by podjąć taką decyzję. Powiem ci więc jedną rzecz, o której niektórzy z twoich ziomków już wiedzą.

Błyskawicznie przełożył oba jej nadgarstki do jednej ręki. Druga poszukała jej gardła i znalazła je.

— Widzisz, nas, żołnierzy piechoty morskiej, uczą, jak obezwładnić, a nawet zabić członków zaprzyjaźnionego nieziemniackiego gatunku. Czy chciałabyś się dowiedzieć, ile czasu bym potrzebował, by pozbawić cię przytomności, panienko? Wiesz, co ci powiem? Możesz zacząć liczyć.

Athaclena opierała się i próbowała podźwignąć, nie przyniosło to jednak żadnego skutku. Bolesny ucisk zamknął się wokół gardła. Zaczynało jej brakować powietrza. Z oddali usłyszała, jak Prathachulthorn mruknął do siebie.

— Ten wszechświat to cholernie paskudne miejsce.

Choć nigdy nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że może się stać jeszcze ciemniej, otaczający ją mrok pogłębił się. Zastanowiła się, czy kiedykolwiek się obudzi.

Przykro mi, ojcze.

Spodziewała się, że będzie to jej ostatnia myśl.

Fakt, że nie straciła przytomności, stał się dla niej czymś w rodzaju niespodzianki. Ucisk wokół jej gardła, wciąż bolesny, osłabł leciutko. Wciągnęła w płuca wąską strużkę powietrza i spróbowała odgadnąć, co się dzieje. Ramiona Prathachulthorna drżały. Wyczuwała, że major wytęża się mocno, lecz z jakichś przyczyn siła go opuściła!

Przegrzana korona w niczym jej nie pomagała. Gdy uścisk Prathachulthorna rozluźnił się, nieświadoma sytuacji i zdumiona Athaclena osunęła się na podłogę.

To człowiek oddychał teraz ciężko. Dały się słyszeć chrząknięcia wywołane wysiłkiem, a potem trzask przewracanego łóżka. Stłukł się dzbanek z wodą. Rozległ się też dźwięk, jaki wydałaby rozbijana studnia danych.

Athaclena poczuła coś pod dłonią.

Ampułka — zdała sobie sprawę. Co jednak działo się z Prathachulthornem?

Walcząc z enzymatycznym wyczerpaniem, poczołgała się w wybranym na oślep kierunku, aż wreszcie jej ręka natrafiła na rozbitą studnię danych. Palce, przez przypadek, nacisnęły wyłącznik i ekran uszkodzonej maszyny rozbłysł bladą poświatą.

W tym świetle Athaclena ujrzała zastygły w bezruchu obraz… ludzki mel, który walczył — naprężając potężne, wydatne mięśnie — z dwoma długimi, brązowymi ramionami trzymającymi go od tyłu.

Prathachulthorn wierzgał i syczał. Rzucał cały swój ciężar w lewo i w prawo, lecz żadna z prób uwolnienia się nie dawała rezultatu. Athaclena ujrzała nad ramieniem mężczyzny parę brązowych oczu. Zawahała się tylko przez chwilę, po czym pognała naprzód z ampułką w ręku.

Teraz Prathachulthorn nie miał już osłony psi. Jego nienawiść mogliby wykennować wszyscy, którzy posiadali taką moc. Rozpaczliwie spróbował się podźwignąć, gdy Athaclena wyciągnęła rękę z małym cylindrem i otworzyła go pod jego nosem.

— On wstrzymuje oddech — mruknął neoszympans, gdy obłok niebieskiego oparu zawisł wokół nozdrzy mężczyzny, po czym powoli opadł w dół.

— Nic nie szkodzi — odparła Athaclena. Z kieszeni wyciągnęła dziesięć dalszych ampułek.

Ujrzawszy je, Prathachulthorn westchnął słabo. Zdwoił wysiłki, by się uwolnić, lecz jedynym tego skutkiem było przyśpieszenie nadejścia chwili, w której musiał wreszcie zaczerpnąć oddechu. Był uparty. Zajęło to z pięć minut, a nawet wtedy Athaclena podejrzewała, że zemdlał z powodu anoksji, zanim w ogóle poczuł działanie narkotyku.

— Ale z niego facet — stwierdził Fiben, gdy go wreszcie wypuścił. — Goodall, ale im dają siłę w tej piechocie morskiej.

Zadrżał i osunął się na ziemię obok nieprzytomnego mężczyzny. Athaclena usiadła bezwładnie po jego drugiej stronie.

— Dziękuję ci, Fiben — powiedziała cicho. Wzruszył ramionami.

— Do diabła, cóż w tym wielkiego? Zdrada i atak na opiekuna. I to wszystko w ciągu jednego dnia.

Wskazała palcem na temblak, na którym lewa ręka szyma spoczywała od wieczoru jego ucieczki z Port Helenia.

— Och, to? — Fiben uśmiechnął się. — No więc, chyba chciałem wyłudzić odrobinę współczucia. Proszę, nie mów nikomu, dobra? — Następnie, poważniejąc, spojrzał w dół, na Prathachulthorna. — Może nie jestem w tym ekspertem, ale idę o zakład, że nie zdobyłem dzisiaj ani punkcika u naszego drogiego Urzędu Wspomagania.

Podniósł wzrok i spojrzał na Athaclenę, po czym uśmiechnął się blado. Mimo wszystkiego, przez co przeszła, Tymbrimka stwierdziła, że nie może nic poradzić na to, iż cała ta sytuacja wydała się jej nagle zabawna.

Złapała się na tym, że się śmieje — cicho, lecz głębokim tonem jej ojca. Z jakiegoś powodu wcale jej to nie zaskoczyło.

Robota nie była jeszcze skończona. Zmęczona Athaclena musiała podążyć za Fibenem, który wlókł nieprzytomnego człowieka przez ciemne tunele. Gdy przechodzili na palcach obok drzemiącego kaprala piechoty morskiej, Athaclena sięgnęła ku niemu obolałymi, niemal bezwładnymi witkami i uspokoiła sen podoficera. Ten wymamrotał coś i przetoczył się na łóżku na drugi bok. Athaclena była teraz szczególnie ostrożna i upewniła się w dwójnasób, że jego osłona psi nie jest fortelem i mężczyzna naprawdę śpi głęboko.

Fiben sapał. Jego wargi skrzywiły się w grymasie wysiłku, gdy At-haciena poprowadziła go po pochyłym, bezładnym rumowisku od pradawnego osypiska do bocznego przejścia, które niemal na pewno nie było znane żołnierzom piechoty morskiej. W każdym razie nie znajdowało się ono na mapie jaskiń, do której uzyskała wcześniej dostęp z buntowniczej bazy danych.

Aura Fibena nabierała ostrego posmaku za każdym razem, gdy uderzał się w palce u nóg podczas krętej wspinaczki w półmroku. Niewątpliwie miał ochotę przeklinać pod nosem nabity ciężar Prathachulthorna, zachowywał jednak swe komentarze dla siebie, dopóki nie wyszli wreszcie w wilgotną, cichą noc.