Выбрать главу

— Anomalie i mutacje! — westchnął, odkładając swe brzemię. — Dobrze chociaż, że Prathachulthorn nie jest jednym z tych wysokich. Nie dałbym sobie rady, gdyby jego ręce i stopy cały czas wlokły się po ziemi.

Powąchał powietrze. Księżyców nie było, lecz opar, który wylał się ponad pobliskie urwiska niczym mglisty potop, emitował z siebie łagodny blask. Obejrzał się na Athaclenę.

— No i jak? Co teraz, szefowo? Za kilka godzin zrobi się tu gorąco jak w gnieździe szerszeni, zwłaszcza kiedy wrócą Robert i ta porucznik McCue. Czy uważasz, że lepiej będzie, jeśli pójdę po Tycho i zabiorę stąd ten zły przykład dla ziemskich podopiecznych? To by oznaczało dezercję, ale co tam, u diabła, chyba nigdy nie byłem zbyt dobrym żołnierzem.

Athaclena potrząsnęła głową. Sięgnęła koroną i znalazła ślady, których szukała.

— Nie, Fibenie. Nie mogłabym tego od ciebie wymagać. Poza tym, czeka cię inne zadanie. Uciekłeś z Port Helenia, by przynieść nam wiadomość o gubryjskiej propozycji. Teraz musisz tam wrócić i stawić czoła swemu przeznaczeniu.

Fiben zmarszczył brwi.

— Czy jesteś tego pewna? Nie potrzebujesz mnie? Athaclena zakryła usta dłońmi i wydała z siebie cichy tryl — okrzyk nocnego ptaka. Z ciemności zalegającej w dole zbocza dobiegła niewyraźna odpowiedź. Tymbrimka z powrotem zwróciła się w stronę Fibena.

— Oczywiście, że potrzebuję. Wszyscy cię potrzebujemy. Najwięcej dobrego możesz jednak zrobić nad morzem. Wyczuwam też, że chcesz tam wrócić.

Fiben pociągnął się za kciuki.

— Musiałem, kurde, zwariować.

Uśmiechnęła się.

— Nie. To tylko kolejna wskazówka, że Suzeren Poprawności wiedział co robi, wybierając ciebie… choć mógłby woleć, byś okazał swoim opiekunom trochę więcej respektu.

Fiben zesztywniał, potem jednak najwyraźniej wyczuł część jej ironii. Uśmiechnął się. Na ścieżce pod nimi dał się słyszeć cichy stukot końskich kopyt.

— Dobra — powiedział, nachylając się by dźwignąć bezwładną postać majora Prathachulthorna. — No chodź, tatuśku. Tym razem będę tak delikatny, jakbym miał do czynienia z moją ciotką, starą panną.

Cmoknął wargami skryty w cieniu policzek komandosa i spojrzał na Athaclenę.

— Tak lepiej, proszę pani?

Coś, co wzięła od ojca, sprawiło, że jej zmęczone witki zamusowały.

— Tak, Fiben — roześmiała się. — Tak jest znacznie lepiej.

Lydia i Robert żywili pewne podejrzenia, gdy wrócili o świcie i stwierdzili, że ich prawowity dowódca zniknął. Pozostali żołnierze Terrageńskiej Piechoty Morskiej spoglądali spode łba na Athaclenę z jawnym brakiem zaufania. Mała grupa szymów zajęła się pokojem Prathachulthorna, usuwając wszelkie ślady walki, zanim dotarł tam ktokolwiek z ludzi, nie mogły jednak ukryć faktu, że zniknął on, nie pozostawiając notatki ani żadnego śladu.

Robert zabronił nawet — na czas gdy prowadzili śledztwo — Athaclenie opuszczania pokoju i postawił przed nim na straży jednego z żołnierzy. Ulga, jaką czuł z powodu prawdopodobnego odroczenia planowanego ataku, szybko ustąpiła pola pełnemu oburzeniu poczuciu obowiązku. W porównaniu z nim, porucznik McCue stanowiła wzór spokoju. Na pozór wydawało się, że nie przejmuje się całą sprawą, zupełnie jakby major po prostu wyszedł sobie na chwilę. Jedynie Athaclena potrafiła wyczuć niepewność i walkę wewnętrzną Ziemianki.

Tak czy inaczej, nie było nic, co mogliby w tej sprawie zrobić. Wysłano ekipy poszukiwawcze, które dopędziły grupę szymów Athacleny wracającą na koniach do schroniska goryli. W tej chwili Prathachulthorna już jednak z nimi nie było. Znajdował się wysoko wśród koron drzew, przekazywany z jednego leśnego olbrzyma na drugi, przytomny już i wściekły, lecz bezradny i związany jak mumia.

Był to przykład na to, jak ludzie musieli płacić za swój „liberalizm”. Wychowali swych podopiecznych na indywidualistów i obywateli, było więc możliwe, by szymy wytłumaczyły sobie, że należy uwięzić jednego człowieka dla dobra wszystkich. Na swój sposób sam Prathachulthorn przyczynił się do tego swym lekceważącym, pełnym dezaprobaty zachowaniem. Niemniej Athaclena czuła pewność, że oficer będzie traktowany delikatnie i ostrożnie.

Tego wieczoru Robert przewodniczył nowej naradzie wojennej. Niejasny status zamkniętej w areszcie domowym Athacleny został zmodyfikowany tak, by mogła się na nią stawić. Obecni byli Fiben oraz szymscy tytularni porucznicy, podobnie jak podoficerowie piechoty morskiej.

Ani Lydia, ani Robert nie proponowali realizacji planu Prathachulthorna. Przyjęto po cichu, że major nie chciałby, by wprowadzono go w życie pod jego nieobecność.

— Może udał się na osobistą akcję wywiadowczą albo nie zapowiedzianą inspekcję którejś z placówek. Możliwe, że wróci w nocy albo jutro — zasugerowała z kompletną niewinnością Elayne Soo.

— To możliwe. Lepiej jednak załóżmy najgorsze — odparł Robert, który unikał spoglądania na Athaclenę. — Na wszelki wypadek lepiej wyślijmy wiadomość do kryjówki. Przypuszczam, że upłynie jakieś dziesięć dni, zanim otrzymamy od Rady nowe rozkazy i przyślą nam zmiennika.

Najwyraźniej przyjął założenie, że Megan Oneagle w żadnym wypadku nie pozostawi dowództwa w jego rękach.

— No więc, ja chcę wrócić do Port Helenia — oznajmił po prostu Fiben. — Tam będę się mógł znaleźć blisko centrum wydarzeń. Ponadto Gailet mnie potrzebuje.

— Dlaczego uważasz, że Gubru przyjmą cię z powrotem po twojej ucieczce? — zapytała Lydia McCue. — Czemu nie mieliby cię po prostu zastrzelić?

Fiben wzruszył ramionami.

— Jeżeli trafię na niewłaściwych Gubru, to właśnie zapewne zrobią.

Zapadła długa cisza. Gdy Robert zwrócił się do nich o inne sugestie, ludzie i pozostałe szymy zachowali milczenie. Kiedy Prathachulthorn był z nimi, dominując nad dyskusją i nastrojem, mieli przynajmniej jego arogancką pewność siebie, która przezwyciężała ich wątpliwości. Teraz ponownie zdali sobie sprawę ze swej sytuacji. Byli maleńką armią, posiadającą jedynie ograniczoną liczbę opcji. Ponadto nieprzyjaciel miał zamiar wprawić w ruch serię wydarzeń, których nie mogli nawet zrozumieć, a co dopiero im zapobiec.

Athaclena odczekała, aż atmosfera zrobiła się gęsta od przygnębienia, po czym wypowiedziała cztery słowa:

— Potrzebny nam mój ojciec.

Ku jej zaskoczeniu zarówno Robert, jak i Lydia skinęli głowami. Nawet gdy wreszcie nadejdą rozkazy od Rady na wygnaniu, jej instrukcje będą zapewne równie sprzeczne i niejasne jak zawsze. Było oczywiste, że przyda im się doradztwo, zwłaszcza że w grę wchodziły sprawy galaktycznej dyplomacji.

Przynajmniej ta McCue nie podziela ksenofobii Prathachulthorna — pomyślała Athaclena. Musiała przyznać, że podoba jej się to, co kennowała w aurze ziemskiej kobiety.

— Robert mówił mi, że jesteś pewna, iż twój ojciec żyje — odezwała się Lydia. — To świetnie. Ale gdzie on się znajduje? Jak możemy go odnaleźć?

Athaclena pochyliła się do przodu, utrzymując koronę w bezruchu.

— Wiem, gdzie on jest.

— Wiesz? — Robert zamrugał powiekami. — Ale… — jego głos umilkł, gdy człowiek sięgnął na zewnątrz, by dotknąć jej swym wewnętrznym zmysłem, po raz pierwszy od wczoraj. Athaclena przypomniała sobie, jak poczuła się wtedy, gdy ujrzała, że trzyma on Lydię za rękę. Przez chwilę opierała się jego wysiłkom, po czym, czując się głupio, ustąpiła.