Выбрать главу

79. Gailet

…Nawet wśród tych rzadkich, tragicznych przypadków — gatunków dzikusów — istniały proste wersje owych metod. Choć byty one prymitywne, w ich skład również wchodziły rytuały „honorowej walki”. W ten sposób narzucały one agresywności i wojnie pewne ograniczenia.

Weźmy, na przykład, najnowszy klan dzikusów — „ludzi” z Soi III. Zanim zostali odkryci przez galaktyczną kulturę, ich prymitywne „plemiona” często używały rytuału celem utrzymania w ryzach cyklów nieustannie narastającej przemocy, których normalnie można oczekiwać po takim pozbawionym przewodnictwa gatunku. (Niewątpliwie te tradycje wywodziły się ze zniekształconych wspomnień o dawno utraconych opiekunach).

Wśród prostych, lecz skutecznych metod używanych przez przedkontaktowych ludzi (zob. cytaty) byty: honorowy symboliczny cios stosowany przez „Indian amerykańskich”, pojedynek reprezentantów wśród „średniowiecznych europejczyków” oraz odstraszanie przez wzajemne zniszczenie wśród „kontynentalnych państw plemiennych”.

Rzecz jasna, tym metodom brak było subtelności, delikatnej równowagi i homeostazy współczesnych zasad postępowania ustalanych przez Instytut Sztuki Wojennej…

— Dobra. Czas na przerwę. Koniec i kropka. Wystarczy. Gailet mrugnęła. Jej spojrzenie utraciło ostrość, gdy grubiański głos wyrwał ją z transu nauki. Moduł biblioteczny wyczuł to i zamroził tekst na ekranie.

Spojrzała w lewą stronę. Rozciągnięty na worku z fasolą, jej nowy „partner” odrzucił na bok swą studnię danych i ziewnął, przeciągając potężne, żylaste ciało.

— Czas się napić — powiedział leniwie.

— Nie przeszedłeś nawet przez pierwsze streszczenie — zauważyła Gailet.

Uśmiechnął się.

— Ech, nie wiem, po co musimy się uczyć tego gówna. Nieziemniacy zdziwią się, jeśli będziemy pamiętać, by się pokłonić, i wyrecytujemy nazwę własnego gatunku. No wiesz, nie oczekują, by neoszympansy były geniuszami.

— Najwyraźniej nie. A twoje wyniki w testach rozumienia z pewnością pogłębią to wrażenie.

To sprawiło, że na moment zmarszczył brwi. Ponownie zmusił się do uśmiechu.

— Ty, z drugiej strony, starasz się wręcz wyjątkowo. Jestem pewien, że nieziemniakom wydasz się okropnie zmyślna.

Tu mnie masz — pomyślała Gailet. Nie zajęło im obojgu zbyt wiele czasu, by nauczyć się, gdzie zadawać bolesne ciosy.

Może to jest kolejny test. Sprawdzają, ile może znieść moja cierpliwość, zanim się nie załamie.

Było to możliwe… ale niezbyt prawdopodobne. Nie widziała Suzerena Poprawności już od ponad tygodnia. Miała jedynie do czynienia z komitetem złożonym z trzech Gubru o pastelowych odcieniach — po jednym z każdej frakcji. Ponadto zabarwiony na niebiesko Żołnierz Szponu kroczył dumnie przed pozostałymi podczas tych spotkań.

Wczoraj wszyscy udali się na obiekt ceremonialny celem odbycia „próby”. Choć Gailet wciąż nie była zdecydowana, czy zgodzi się z nimi współpracować podczas samej imprezy, zdała sobie sprawę, że może już być za późno, by zmienić zdanie.

Nadmorskie wzgórze wyrzeźbiono i ukształtowano tak, że olbrzymie elektrownie nie były już widoczne. Tarasy pokrywające zbocza wiodły elegancko pod górę, jeden poziom za drugim, skalane jedynie drobnymi odpadkami nawiewanymi przez silne jesienne wiatry. Już teraz na wschodniej bryzie powiewały jaskrawe sztandary oznaczające stanowiska, na których reprezentantów neoszympansów będzie się prosiło o recytację, odpowiedzi na pytania lub poddanie się intensywnym badaniom.

Tam, na terenie obiektu, gdy Gubru znajdował się tuż obok, Irongrip sprawiał wrażenie pod każdym względem przykładnego ucznia. Być może coś więcej niż pragnienie przypodobania się im czyniło go tak nietypowo pilnym. Ostatecznie chodziło o fakty, które miały bezpośredni wpływ na jego ambicje. Tego popołudnia jego bystra inteligencja błyszczała.

Teraz jednak, gdy byli sami pod olbrzymim sklepieniem Nowej Biblioteki, na pierwszy plan wybijały się inne aspekty jego natury.

— I co ty na to? — zapytał, gdy nachylił się nad jej krzesłem i obdarzył ją lubieżnym uśmiechem. — Chcesz wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem? Moglibyśmy wymknąć się do eukaliptusowego gaju i…

— Są na to dwie szansę — odburknęła. — Marna i kiepska. Roześmiał się.

— A więc zaczekamy do chwili ceremonii, jeśli wolisz robić to publicznie. Będziemy tam tylko we dwoje, malutka, a przyglądać się będzie Pięć Galaktyk.

Uśmiechnął się i zgiął swe potężne dłonie. Ich kostki trzasnęły.

Gailet odwróciła się i zamknęła oczy. Musiała się skupić, aby nie pozwolić, by jej dolna warga zaczęła drżeć.

Uratuj mnie — pomyślała, choć rozsądek mówił jej, że nie ma na to nadziei.

Logika czyniła jej wymówki za to, że w ogóle przyszła jej do głowy podobna myśl. Ostatecznie jej biały rycerz był tylko małpą i niemal na pewno już nie żył.

Mimo to nie mogła nie krzyknąć w głębi duszy: Fiben, potrzebuję cię. Fiben, wróć!

80. Robert

Jego krew śpiewała.

Po miesiącach spędzonych w górach, w czasie których wiódł życie takie, jak jego przodkowie — oparte na sprycie i własnym wysiłku — a jego zgrubiała skóra przyzwyczajała się do słońca i miejscowych, drapiących włókien, Robert wciąż jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze zmian, jakie w nim zaszły — aż do chwili, gdy przebiegł, lekko dysząc, kilka ostatnich metrów wąskiej, skalistej ścieżki i przeszedł, w dziesięciu długich krokach, z jednego zlewiska do drugiego.

Szczyt Przełęczy Rwanda… Wspiąłem się w górę o tysiąc metrów w ciągu godziny i moje serce bije tylko odrobinę szybciej.

Właściwie nie czuł żadnej potrzeby odpoczynku, lecz mimo to zwolnił i przestał biec. Zresztą widok był taki, że warto było poświęcić mu chwilę.

Stał na grzbiecie pasma Mulunu. Za jego plecami, na północy, góry ciągnęły się coraz grubszym pasmem ku wschodowi, a także ku zachodowi, w kierunku morza, gdzie przechodził w archipelag żyznych wysp o wysokich brzegach.

Dotarcie z jaskiń w to miejsce zajęło mu półtora dnia biegu. Teraz widział przed sobą panoramę terenu, przez który będzie jeszcze musiał przejść, by dotrzeć do miejsca przeznaczenia.

Nie jestem nawet pewien, jak znaleźć to, czego szukam!

Instrukcje Athacleny były równie niejasne, jak jej własne wrażenia odnoszące się do tego, gdzie go wysłać.

Przed nim rozciągały się jeszcze góry, które opadały ostro ku ciemnobrązowemu stepowi, częściowo przesłoniętemu przez delikatną mgiełkę. Zanim dotrze do tych równin, czeka go jeszcze długa wędrówka w górę i w dół po wąskich perciach, których nawet w czasie pokoju dotykały jedynie nieliczne stopy. Robert był zapewne pierwszym, który wędrował tędy od chwili wybuchu wojny.

Najtrudniejszy odcinek miał już jednak za sobą. Nie uśmiechał mu się bieg z góry, wiedział jednak, jak poradzić sobie ze wstrząsami i zeskokami w dół tak, by uniknąć uszkodzenia kolan. Ponadto na niższej wysokości znajdzie wodę.

Potrząsnął skórzaną manierką i wypił oszczędny łyk. Zostało tylko kilka decylitrów, był jednak pewien, że to wystarczy.

Osłonił oczy dłonią, by spojrzeć poza najbliższe fioletowe szczyty, na wysoko położone zbocza, gdzie dziś w nocy będzie musiał rozbić obóz. Będą tam oczywiście strumienie, lecz nie będzie bujnych deszczowych lasów takich, jak po wilgotnej, północnej stronie Mulunu. Będzie też musiał wkrótce pomyśleć o upolowaniu czegoś do zjedzenia, zanim zapuści się na suchą sawannę.