Выбрать главу

Wyrąbywali lasy, by uprawiać na ich miejscu opium.

Tak, inteligencja w ręku nieświadomych dzieci była niebezpieczną bronią. Robert jednak znał pewien sekret.

Właściwie nie potrzebowaliśmy aż tyle rozumu, by zawładnąć naszym światem.

Ponownie zbliżył się do stada. Choć gnał go głód, podziwiał również piękno tych miejscowych stworzeń. Niewątpliwie ich rozmiary rosły szybko z pokolenia na pokolenie. Już w tej chwili zwierzęta te były znacznie większe niż ich przodkowie, w czasach gdy Bururalli pozabijali wszystkie wielkokopytne, które wędrowały ongiś po tych równinach. Któregoś dnia mogą wypełnić niektóre z pustych nisz. Już w tej chwili były znacznie szybsze niż człowiek.

Szybkość była jednak jednym, a wytrzymałość czymś całkiem innym. Gdy stado odwróciło się, by ponownie rzucić się do ucieczki, Robert dostrzegł, że zwierzęta zaczynają wyglądać na lekko spanikowane. Wokół pysków pseudo jeleni pojawiły się skrawki piany. Wywiesiły języki, a ich klatki piersiowe poruszały się w szybkim tempie.

Słońce wciąż prażyło. Pot perlił się i pokrywał skórę cieniutką warstewką, która parowała, zapewniając mu chłód. Robert kontrolował szybkość biegu.

Narzędzia, ogień i mowa dały nam dodatkową przewagę. Zapewniły nam to, czego potrzebowaliśmy, by stworzyć kulturę. Czy jednak były one wszystkim, co mieliśmy?

Pieśń rozpoczęła się w sieci delikatnych zatok za oczyma, w miękkim galaretowatym płynie, który amortyzował jego mózg, chroniąc go przed gwałtownymi wstrząsami wywoływanymi każdym kolejnym krokiem. Pulsujące bicie serca niosło go ze sobą niczym wierny, basowy rytm. Ścięgna jego nóg przypominały napięte, brzęczące cięciwy… struny skrzypiec.

Czuł już woń ściganych zwierząt. Głód wzmacniał przeszywający go atawistyczny dreszcz. Robert identyfikował się z wybraną ofiarą.

W dziwny sposób poczuł spełnienie, którego nigdy dotąd nie zaznał. Był żywy.

Niemal nie zauważył, kiedy zaczął prześcigać jelenie, które padały na ziemię. Matki z młodymi spoglądały na niego z pełnym otępienia zaskoczeniem, gdy mijał je bez jednego spojrzenia. Robert dostrzegł swój cel i wyemitował prosty glif, by kazać pozostałym odprężyć się i odsunąć na bok, podczas gdy będzie ścigał wielkiego kozła biegnącego na czele stada.

Wybieram ciebie — pomyślał. — Przeżyłeś dobre życie. Przekazałeś swe geny. Twój gatunek już cię nie potrzebuje. Nie w tym stopniu, co ja.

Być może jego przodkowie rzeczywiście używali zmysłu empatycznego nieco częściej niż człowiek współczesny. Teraz Robert dostrzegł prawdziwe płynące z niego pożytki. Kennował rosnące przerażenie kozła, gdy — jeden za drugim — jego przegrzani towarzysze zaczęli zostawać z tyłu. Jeleń przyśpieszył rozpaczliwie i uciekł daleko do przodu. Potem jednak musiał odpocząć. Dyszał z wysiłkiem, starając się ochłodzić. Jego boki falowały, gdy obserwował zbliżającego się Roberta.

Spieniony, odwrócił się, by umykać dalej.

Teraz zostało już tylko ich dwóch.

Gimelhai gorzała. Robert parł naprzód.

W chwilę później, nie przerywając biegu, sięgnął lewą ręką do pasa i odpiął pochwę noża. Nawet po to narzędzie sięgnął z pewnym oporem. Do tego, by użyć go zamiast gołych rąk, skłoniła Roberta empatia z ofiarą oraz poczucie miłosierdzia.

W kilka godzin później, gdy w żołądku nie burczało mu już niecierpliwie, wyczuł pierwsze przebłyski wskazówki. Zaczął zmierzać na południowy-zachód, w kierunku, który — zgodnie z nadziejami Athacleny — miał go zaprowadzić do celu. Gdy zrobiło się później, osłonił dłonią oczy przed popołudniowym blaskiem. Potem zamknął je i sięgnął na zewnątrz innymi zmysłami.

Tak jest, coś znajdowało się wystarczająco blisko, by mógł to wykennować. Gdyby pomyślał o tym w sposób przenośny, mógłby stwierdzić, że ma to bardzo znajomy smak.

Ruszył naprzód truchtem, podążając za śladami, które pojawiały się i znikały — czasem chłodne i rozumne, a czasem równie dzikie jak kozioł, który tak niedawno podzielił się z Robertem swym życiem.

Gdy ślady stały się już całkiem wyraźne, młodzieniec znalazł się blisko rozległego gąszczu brzydkich, ciernistych krzewów. Wkrótce miał nadejść zachód słońca i nie było żadnego sposobu, by zdołał doścignąć stworzenie emanujące owe wibracje, nie w tym gęstym, sprawiającym ból podszyciu. Zresztą nie chciał „upolować” owej istoty. Chciał z nią porozmawiać.

Był pewien, że zdaje już ona sobie sprawę z jego obecności. Robert zatrzymał się. Ponownie zamknął oczy i wyrzucił przed siebie prosty glif. Pognał on na lewo, na prawo, po czym zagłębił się w roślinność. Rozległ się szelest.

Robert otworzył oczy. Dwie ciemne, lśniące kałuże zamrugały do niego w odpowiedzi.

— Dobra — powiedział cicho. — Proszę cię, wyjdź teraz. Lepiej będzie, jak porozmawiamy.

Nastała kolejna chwila wahania. Następnie z zarośli wyszedł, powłócząc nogami, długoręki szym, bardziej owłosiony niż większość, o gęstych brwiach i masywnej żuchwie. Był brudny i całkowicie nagi.

Robert nie wątpił, że niektóre z plam stanowiła zakrzepła krew nie pochodząca z drobnych zadrapań samego szyma.

Cóż, ostatecznie jesteśmy kuzynami. A na stepie wegetarianie nie żyją długo.

Gdy wyczuł, że włochaty szym z niechęcią spogląda mu w oczy, Robert odwrócił wzrok.

— Cześć, Jo-jo — powiedział cicho, ze szczerą delikatnością. — Przeszedłem długą drogę, by przekazać wiadomość twemu pracodawcy.

81. Athaclena

Klatka składała się z grubych, drewnianych listew połączonych drutem. Zwisała z gałęzi drzewa w osłoniętej dolinie, pod zawietrznym stokiem burzącego się wulkanu. Mimo to utrzymujące ją na miejscu liny odciągowe drżały od czasu do czasu pod wpływem porywów wichru, a sama klatka kołysała się.

Jej mieszkaniec — nagi, nie ogolony i wyglądem bardzo przypominający dzikusa — spoglądał z góry na Athaclenę z miną, która paliłaby nawet bez wypromieniowywanej przez niego odrazy. Tymbrimce wydawało się, że polanka przesiąknięta jest nienawiścią więźnia. Miała zamiar uczynić swą wizytę tak krótką, jak to tylko było możliwe.

— Sądziłam, że zechce się pan o tym dowiedzieć. Gubryjski triumwirat ogłosił protokolarny rozejm, zgodnie z Zasadami Wojny — powiedziała. — Obiekt ceremonialny jest teraz nietykalny i żadne siły zbrojne na Garthu nie mogą podejmować działań, chyba że w samoobronie.

Prathachulthorn splunął przez kraty.

— I co z tego? Gdybyśmy dokonali ataku zgodnie z moim planem, zdążylibyśmy przed terminem.

— Wydaje mi się to wątpliwe. Nawet najlepsze plany rzadko są wykonywane w sposób bezbłędny, zaś gdybyśmy byli zmuszeni do zatrzymania akcji w ostatniej chwili, wszystkie nasze tajemnice wyszłyby na jaw bez żadnego pożytku dla nas.

— To ty tak sądzisz — żachnął się Prathachulthorn. Athaclena potrząsnęła głową.

— Nie jest to jednak jedyny ani nawet najważniejszy powód — zmęczyło ją już bezowocne wyjaśnianie niuansów galaktycznej etykiety oficerowi piechoty morskiej, w jakiś jednak sposób znalazła w sobie wolę, by spróbować raz jeszcze. — Mówiłam to już panu, majorze. Jak wiadomo, podczas wojen często występują cykle tego, co wy ludzie niekiedy nazywacie „wet za wet”. Jedna strona karze drugą za ostatni afront, po czym druga strona dokonuje odwetu. Gdyby pozostawić to bez kontroli, mogłoby dojść do niekończącej się eskalacji! Już od dni Przodków rozwijano zasady, które pomagają powstrzymać podobne wymiany, zanim rozrosną się poza wszelkie granice.