Выбрать главу

Prathachulthorn zaklął.

— Cholera, sama przyznałaś, że nasz atak byłby legalny, gdybyśmy dokonali go w odpowiednim czasie! Skinęła głową.

— Być może byłby legalny. Mimo to jednak dobrze posłużyłby się nieprzyjacielowi, gdyż byłaby to ostatnia akcja przed nastaniem rozejmu!

— A co to za różnica?

Cierpliwie próbowała mu to wytłumaczyć.

— Gubru ogłosili rozejm w chwili, gdy ich siły wciąż mają przemożną przewagę, majorze. Jest to uważane za czyn honorowy. Można powiedzieć, że w ten sposób „zdobywają punkty”. Ich zyski uległyby jednak zwielokrotnieniu, gdyby postąpili tak natychmiast po poniesieniu strat. Gdyby okazali umiar i powstrzymali się od odwetu, byłby to akt wyrozumiałości. Przypadłby im zaszczyt…

— Ha! — Prathachulthorn roześmiał się. — Guzik by im to dało, jeśli ich ceremonialny obiekt ległby w gruzach!

Athaclena pochyliła głowę. Doprawdy nie miała na to czasu. Jeśli będzie go spędzać w tym rejonie zbyt wiele, porucznik McCue może zacząć podejrzewać, że tu właśnie trzyma się w ukryciu jej zaginionego dowódcę. Żołnierze piechoty morskiej dokonali już nalotu na kilka możliwych kryjówek.

— Skutek mógłby być taki, że Ziemia zostałaby zmuszona do sfinansowania budowy nowego obiektu — oznajmiła. Prathachulthorn wbił w nią wzrok.

— Ale… ale trwa wojna!

Skinęła głową, nie rozumiejąc go.

— No właśnie. Nie można pozwolić na wojnę bez reguł i potężnych neutralnych sił, które wymuszą ich przestrzeganie. Alternatywą byłoby barbarzyństwo.

Skwaszona mina mężczyzny była jedyną odpowiedzią.

— Poza tym zniszczenie obiektu sugerowałoby, że ludzie nie chcą, by ich podopiecznych osądzono i przetestowano celem promocji! W tej chwili to Gubru muszą płacić za ten rozejm uszczerbkiem na honorze. Wasz klan zyskał odrobinę statusu przez to, że jest pokrzywdzoną i nie pomszczoną stroną. Ten skrawek poprawności może się okazać decydujący podczas nadchodzących dni.

Prathachulthorn zmarszczył brwi. Przez chwilę wydawało się, że się koncentruje, jak gdyby wątek jej logiki wisiał niemal w jego zasięgu. Poczuła, jak jego uwaga zamigotała, gdy spróbował… wkrótce jednak to znikło. Major skrzywił twarz i ponownie splunął.

— Co za kupa pierdoł. Pokaż mi zabite ptaki. To jest waluta, którą potrafię liczyć. Zgromadź ich tyle, żeby sięgały do tej klatki, ambasadorska córeczko, a może, ale tylko może, daruję ci życie, kiedy wreszcie się stąd wydostanę.

Athaclena zadrżała. Wiedziała, jak jałowe były próby utrzymania w zamknięciu kogoś takiego, jak ten człowiek. Powinno się go trzymać pod narkozą. Powinno się go zabić. Nie potrafiła się jednak zdobyć na uczynienie żadnej z tych rzeczy ani też na dalsze zaszkodzenie losowi szymów zamieszanych w jej spisek przez wplątanie ich w podobne zbrodnie.

— Życzę dobrego dnia, majorze — powiedziała i odwróciła się, by odejść.

Nie krzyczał, gdy się oddalała. W pewnym sensie fakt, że używał gróźb tak oszczędnie, sprawiał, że te nieliczne, które padały, brzmiały tym groźniej i wiarygodniej.

Ruszyła naprzód ukrytą ścieżką prowadzącą z sekretnej polany ponad grzbietem góry, obok ciepłych źródeł, które syczały i parowały niepewnie. Na szczycie grani Athaclena musiała wciągnąć witki, by uchronić je przed sponiewieraniem przez jesienny wiatr. Na niebie widać było niewiele obłoków, lecz w powietrzu wisiała mgiełka wywodząca się z pyłu nawiewanego z odległych pustyń.

Natknęła się na zwisający z pobliskiej gałęzi spadochronopodobny latawiec będący zarazem strąkiem z zarodnikami. Wiatr przyniósł go tu z jakiegoś pola bluszczu talerzowego. Jesienny wysiew trwał już na całego. Na szczęście zaczął się na dobre wcześniej niż dwa dni temu, gdy Gubru ogłosili swój rozejm. Ten fakt mógł się okazać naprawdę bardzo istotny.

Dzisiejszy dzień wydawał się jej osobliwy, w większym stopniu niż jakikolwiek od czasu owej nocy straszliwych snów, na krótko zanim wspięła się na tę górę, by stoczyć bój z okrutnym dziedzictwem swych rodziców.

Być może Gubru znowu rozgrzewają swój hiperprzestrzenny bocznik.

Dowiedziała się, że atak koszmarów sennych, jaki przeżyła owej fatalnej nocy, zbiegł się z pierwszą próbą nowego, olbrzymiego urządzenia najeźdźców. Ich eksperymenty wyemitowały we wszystkich kierunkach fale nieprzydzielonego prawdopodobieństwa i ci, którzy posiadali wrażliwość parapsychiczną, meldowali o dziwacznej mieszance śmiertelnego lęku i wesołości.

Tego rodzaju błąd nie pasował do z reguły skrupulatnych Gubru. Wyglądało na to, że potwierdza to raport Fibena Bolgera mówiący, że nieprzyjaciel ma poważne problemy z przywództwem.

Czy to dlatego tutsunucann zapadło się tak nagle i gwałtownie tego wieczoru? Czy to cała ta pozostająca na swobodzie energia była odpowiedzialna za straszliwą moc jej kontaktu s’ustm’thoon z Uthacalthingiem?

Czy ten i następne testy owych potężnych silników mogły tłumaczyć, dlaczego goryle zaczęły się zachowywać tak bardzo dziwnie?

Athaclena wiedziała na pewno tylko jedno — to, że czuła zdenerwowanie i lęk.

Wkrótce — pomyślała. — Wszystko wkrótce osiągnie punkt kulminacyjny.

Pokonała już połowę drogi do swego namiotu, gdy z lasu wypadła para zdyszanych szymów gnających ku niej w górę ścieżki.

— Miss… miss… — wydyszał jeden z nich. Drugi trzymał się za bok, sapiąc głośno.

Początkowy odczyt ich paniki wywołał u niej krótki wypływ hormonów, który zmniejszył się nieco dopiero wtedy, gdy prześledziła powody ich strachu i wykennowała, że nie wywołał go atak nieprzyjaciela. Coś innego wystraszyło je tak, że na wpół odebrało im rozum.

— Miss Ath… Athacleno — wydyszał pierwszy szym. — Musi pani szybko tam pójść!

— O co chodzi, Petri? Co się dzieje? Szym przełknął ślinę.

— To gorki. Nie możemy już nad nimi zapanować! No tak — pomyślała. Już od ponad tygodnia niska, atonalna muzyka goryli doprowadzała ich szymskich strażników do paroksyzmów.

— Co robią tym razem?

— Odchodzą! — zajęczał drugi z posłańców płaczliwym tonem. Athaclena mrugnęła.

— Co powiedziałeś?

Brązowe oczy Petriego pełne były oszołomienia.

— Odchodzą. Po prostu wstały i sobie poszły! Skierowały się w stronę Sindu i wygląda na to, że nie możemy zrobić nic, by je powstrzymać!

82. Uthacalthing

Tempo ich posuwania się w stronę gór spadło ostatnio wyraźnie. Kault zdawał się spędzać coraz więcej czasu nad wykonanymi przez siebie prowizorycznymi instrumentami… oraz na sporach ze swym tymbrimskim towarzyszem.

Jak szybko zmieniła się sytuacja — pomyślał Uthacalthing. Pracował długo i ciężko, by przywieść Kaulta do tego gorączkowego stopnia podejrzliwości i podniecenia. Teraz łapał się na tym, że miło wspominał ich dawne, spokojne koleżeństwo — długie, leniwe dni wypełnione plotkami i wspomnieniami oraz wspólnotą losu wygnańców — jakkolwiek frustrujące wydawało się ono wówczas.