Выбрать главу

Nie chodziło tylko o to, że nie podobał im się obcy smród. Po raz pierwszy same przedmioty stały się podejrzane. Narzędzia i ubrania — symbole rozumności — okazały się zdrajcami, czymś, czemu nie można było ufać.

Ruszyli do domu nago.

Musiało upłynąć trochę czasu, zanim do małej dolinki powróciło życie. Nerwowym stworzeniom z Garthu nigdy nie wyrządziła krzywdy nowa, odrażająca mgła, która ostatnio w pewnych odstępach spływała z warczącego nieba, nie podobała im się ona jednak w równym stopniu, jak hałaśliwe, dwunogie stworzenia.

Niespokojnie, lękliwie, miejscowe zwierzątka przekradały się z powrotem na tereny, gdzie żerowały lub polowały.

Taka ostrożność zaznaczała się szczególnie silnie wśród ocalałych z bururalskiej grozy. Blisko północnego krańca dolinki stworzonka powstrzymały swą powrotną migrację i zaczęły nasłuchiwać, węsząc podejrzliwie.

Wiele z nich wycofało się wtedy. Na ów teren wkroczyło coś innego. Dopóki go nie opuści, nie będzie można powrócić do domu.

Ciemna postać zsunęła się ze skalistego zbocza. Posuwała się ostrożnie pomiędzy głazami, tam gdzie warstwa czarnego jak sadza osadu była najgrubsza. Gramoliła się śmiało na kamienie pośród zapadającego półmroku. Nie czyniła żadnych prób, by się ukryć, gdyż nie było tutaj niczego, co mogłoby jej zagrozić. Zatrzymała się na chwilę i rozejrzała się wkoło, jak gdyby czegoś szukała.

Coś zalśniło słabo w późnopopołudniowym słońcu. Stworzenie podeszło, powłócząc nogami, do błyszczącego przedmiotu — małego łańcuszka z wisiorkiem na wpół ukrytego wśród pokrytych pyłem skał — i podniosło go.

Przez chwilę siedziało wpatrzone w zgubioną pamiątkę. Wzdychało cicho, pogrążone w kontemplacji. Następnie odrzuciło lśniącą błyskotkę tam, gdzie uprzednio leżała, i ruszyło w dalszą drogę.

Dopiero gdy się oddaliło, leśne stworzonka dokończyły wreszcie swej powrotnej odysei, gnając ku sekretnym niszom i kryjówkom. W ciągu kilku minut zapomniały o zakłóceniach, które stały się odpadkami pozostałymi po zużytym dniu.

Pamięć była zresztą bezużytecznym obciążeniem. Zwierzęta miały na głowie ważniejsze sprawy niż zastanawianie się nad tym, co wydarzyło się godzinę temu. Nadchodziła noc, a to była poważna sprawa. Ściganie i uciekinier, jedzenie i pożywienie, życie i umieranie.

36. Fiben

— Musimy uderzyć w nich tak, by nie mogli wpaść na nasz ślad.

Gailet Jones siedziała po turecku na dywanie, zwrócona plecami do węgielków w kominku. Spojrzała w stronę doraźnego komitetu oporu i uniosła w górę palec.

— Ludzie na Ciimarze i innych wyspach nie mają żadnej ochrony przed odwetem. Skoro już o tym mowa, to samo dotyczy szymów mieszkających tu, w mieście. Musimy więc zacząć ostrożnie i skoncentrować się na zbieraniu informacji, zanim spróbujemy naprawdę zaszkodzić nieprzyjacielowi. Nie sposób przewidzieć, co zrobią Gubru, kiedy się zorientują, że mają do czynienia ze zorganizowanym ruchem oporu.

Fiben przyglądał się ze skrytego w cieniu końca pokoju, jak jeden z nowych przywódców komórek organizacyjnych, profesor z college’u, uniósł rękę.

— Ale jak mogą zagrozić zakładnikom, nie popadając w sprzeczność z Galaktycznymi Kodeksami Wojny? Chyba sobie przypominam, że gdzieś czytałem, iż…

— Doktorze Wald, nie możemy liczyć na Galaktyczne Kodeksy — przerwała mu jedna ze starszych szymek. — Po prostu nie znamy wszystkich ich subtelności i brak nam czasu, by je poznać!

— Moglibyśmy to sprawdzić — zasugerował niepewnie postarzały szym. — Miejska Biblioteka jest czynna.

— Aha — Gailet prychnęła pogardliwie. — Z tym, ze kieruje nią gubryjski bibliotekarz. Już widzę, jak proszę jednego z nich o wypis danych na temat wojny partyzanckiej!

— Cóż, teoretycznie…

Dyskusja toczyła się w ten sposób już od dość długiego czasu. Fiben kaszlnął, zakrywając usta pięścią. Wszyscy podnieśli wzrok. Odezwał się po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia spotkania.

— To nieistotne — powiedział cicho. — Nawet gdybyśmy wiedzieli, że zakładnikom nic nie grozi. Gailet ma rację z całkiem innego powodu.

Szymka rzuciła na niego spojrzenie, na wpół podejrzliwa i być może nawet trochę dotknięta jego wsparciem.

Jest inteligentna — pomyślał — ale będziemy mieli trudności z porozumieniem.

— Musimy sprawić, by nasze pierwsze akcje wydały się mniej groźne niż faktycznie będą — ciągnął — ponieważ w tej chwili najeźdźcy są odprężeni, niczego nie podejrzewają i mają nas w całkowitej pogardzie. Z takim nastawieniem spotkamy się u nich tylko raz. Nie możemy tego zmarnować, zanim działań ruchu oporu nie uda się skoordynować i przygotować akcji. To oznacza, że nie możemy przedsięwziąć niczego na większą skalę, zanim nie otrzymamy wiadomości od pani generał.

Uśmiechnął się do Gailet i oparł o ścianę. Szymka spojrzała na nego z zasępioną miną, nie powiedziała jednak nic. Doszło już między nimi do różnicy zdań odnośnie oddania ruchu oporu z Port Helenia pod komendę młodej nieziemki. Tu sytuacja nie uległa zmianie.

W tej chwili jednak Gailet go potrzebowała. Wyczyn Fibena w „Małpim Gronie” przyciągnął tuziny nowych ochotników. Zelektryzował on tę część społeczności, która miała już po dziurki w nosie nachalnej gubryjskiej propagandy.

— No dobrze — odezwała się. — Zacznijmy od czegoś prostego, czegoś, o czym będziesz mógł opowiedzieć swojej pani generał.

Ich oczy spotkały się na chwilę. Fiben uśmiechnął się tylko i wytrzymał jej spojrzenie. Tymczasem rozległy się inne głosy.

— A co gdybyśmy…

— A jeśli by wysadzić…

— Może strajk powszechny…

Fiben wysłuchiwał tej fali pomysłów — sposobów na to, by dopiec starożytnemu, doświadczonemu, aroganckiemu i nadzwyczaj potężnemu gatunkowi Galaktów, a także oszukać go — i miał wrażenie, że wie dokładnie, co myśli Gailet. Co musiała myśleć po ich odbierającej odwagę, odsłaniającej prawdę wycieczce do college’u w Port Helenia.

Czy bez opiekunów naprawdę jesteśmy istotami rozumnymi? Czy odważymy się na użycie nawet najbłyskotliwszych ze swych pomysłów przeciwko mocom, które zaledwie możemy sobie uprzytomnić?

Fiben skinął głową, zgadzając się z Gailet Jones.

Tak, w rzeczy samej. Lepiej niech to będzie proste.

37. Galaktowie

Cała sprawa zaczynała się robić dosyć droga, nie była to jednak jedyna rzecz, która niepokoiła Suzerena Kosztów i Rozwagi. Wszystkie nowe antykosmiczne fortyfikacje, nieustanne naloty przy użyciu gazu zniewalającego na każde wykryte czy przypuszczalne miejsce pobytu Ziemian — to były rzeczy, których żądał Suzeren Wiązki i Szponu, a na tak wczesnym etapie okupacji trudno było odmówić głównodowodzącemu armii czegokolwiek, co uważał za konieczne.

Rachunkowość nie była jednak jedynym zadaniem Suzerena Kosztów i Rozwagi. Drugim była ochrona gatunku Gubru przed skutkami błędu.

Od czasu, gdy Przodkowie rozpoczęli wielki łańcuch Wspomagania, trzy miliardy lat temu, powstało tak wiele gatunków gwiezdnych wędrowców. Wiele z nich rozkwitło i wzniosło się na niebosiężne wyżyny, po to tylko, by powaliła je z hukiem jakaś głupia, możliwa do uniknięcia pomyłka.

To był kolejny powód, dla którego podział władzy pomiędzy Gubru wyglądał tak, jak wyglądał. Występował wśród nich agresywny duch Żołnierza Szponu, który podejmował ryzyko i szukał sposobności dla Grzędy. Istniał też wymagający nadzorca Poprawności, który zapewniał, że będą się trzymać Prawdziwej Drogi. Dodatkowo musieli jednak mieć Rozwagę, skrzeczenie ostrzegające, nieustannie ostrzegające, że ryzyko może się okazać zbyt duże, a nadmiernie sztywna poprawność również może sprawić, że grzęd) upadną.