Выбрать главу

Suzeren Kosztów i Rozwagi chodził po swym gabinecie. Za otaczającymi go ogrodami leżało małe miasto, które ludzie nazywał Port Helenia. W całym budynku biurokraci Gubru i Kwackoo opracowywali szczegóły, obliczali szansę i sporządzali plany.

Wkrótce odbędzie się następne Konklawe Dowództwa z jego partnerami, pozostałymi suzerenami. Naczelny biurokrata wiedział, że postawią oni kolejne żądania.

Szpon zapyta, dlaczego odsyła się większość floty wojennej. Będzie mu trzeba wykazać, że gubryjscy Władcy Gniazda teraz — gdy Garth zdawał się już zabezpieczony — bardziej potrzebują wielkich okrętów liniowych gdzie indziej.

Poprawność ponownie będzie się skarżyć, że Planetarna Biblioteka tego świata jest żałośnie nieadekwatna i sprawia wrażenie w jakiś sposób uszkodzonej przez uciekający rząd Ziemian. A może dokonał w niej sabotażu tymbrimski spryciarz Uthacalthing? Tak czy inaczej dojdzie do uporczywych nalegań, by sprowadzono większą filię, co oznaczałoby straszliwy wydatek.

Suzeren Kosztów i Rozwagi otrzepał puch. Tym razem czuł się całkowicie pewny siebie. Przez pewien czas pozwalał pozostałej dwójce stawiać na swoim, teraz jednak panował już spokój, a sytuacja była pod kontrolą.

Pozostali dwaj byli młodsi i mniej doświadczeni — zdolni, ale stanowczo zbyt nierozważni. Był już czas, by zacząć im pokazywać, jak ułożą się sprawy — jak muszą się ułożyć, jeśli ma się wyłonić rozsądna, trafna linia polityczna.

Podczas tej debaty — zapewnił sam siebie Suzeren Kosztów i Rozwagi — muszę zwyciężyć! Oczyścił szczotką dziób i wyjrzał na zewnątrz. Było spokojne popołudnie. Ogrody wyglądały przepięknie. Znajdowały się w nich przyjemne, rozległe trawniki oraz drzewa importowane z tuzinów światów. Poprzedni właściciel tych budynków nie był już tu obecny, lecz jego upodobania można było wyczuć w otoczeniu.

Jakie to smutne, że istniało tak niewielu Gubru, którzy rozumieli estetykę innych gatunków lub choćby byli nią zainteresowani! Istniało słowo oznaczające zrozumienie inności. W anglicu nazywało się to empatią. Rzecz jasna, niektóre istoty rozumne posuwały się w tym zbyt daleko. Thennanianie i Tymbrimczycy — każdy gatunek na swój sposób — uczynili z siebie niedorzeczność, niszcząc całą czystość swej niepowtarzalności. Niemniej wśród Władców Grzędy istniały stronnictwa, które wierzyły, że mała dawka tego rozumienia inności mogłaby się ukazać użyteczna w nadchodzących latach.

A nawet więcej niż użyteczna. Rozwaga zdawała się teraz wręcz jej wymagać.

Suzeren poczynił plany. Pomysłowe projekty jego partnerów zostaną zjednoczone pod jego przywództwem. Zarysy nowej linii politycznej zaczynały się już klarować.

Życie to taka poważna sprawa — zamyślił się Suzeren Kosztów i Rozwagi. Mimo to jednak od czasu do czasu naprawdę wydawało się całkiem przyjemne.

Przez chwilę nucił do siebie z zadowoleniem.

38. Fiben

— Wszystko już przygotowane.

Wysoki szym wytarł dłonie o kombinezon roboczy. Max nosił strój z długimi rękawami, by nie ubrudzić futra smarem, lecz ten środek zapobiegawczy nie okazał się w pełni skuteczny. Odłożył na bok zestaw narzędzi, przykucnął obok Fibena i za pomocą patyka narysował na piasku orientacyjny szkic.

— Tutaj rury gazowe z wodorem wchodzą na teren ambasady, a tutaj przebiegają pod budynkiem biura. Ja i mój współpracownik doprowadziliśmy połączenie za tymi amerykańskimi topolami. Na sygnał od doktor Jones wlejemy tam pięćdziesiąt kilo D-17. To powinno załatwić sprawę.

Fiben skinął głową, gdy drugi szym zatarł rysunek.

— Brzmi znakomicie, Max.

To był dobry plan. Cechował się prostotą i — co najważniejsze — nadzwyczaj trudno będzie wykryć jego sprawców, bez względu na to, czy zakończy się sukcesem, czy nie. Na to przynajmniej wszyscy liczyli.

Zastanowił się, co pomyślałaby na ten temat Athaclena. Jak u większości szymów, wyobrażenie, jakie żywił Fiben na temat tymbrimskiej osobowości, wywodziło się głównie z wideodramatów oraz przemówień ambasadora. Te źródła wywoływały wrażenie, że główni sojusznicy Ziemi niewątpliwie uwielbiają ironię. Mam taką nadzieję — zadumał się. — Będzie jej potrzebne poczucie humoru, by docenić wartość tego, co mamy zamiar zrobić z tymbrimską ambasadą.

Czuł się dziwnie, siedząc tak na otwartej przestrzeni, nie dalej niż sto metrów od terytorium ambasady, pośród falistych wzgórz Parku Urwiska Nadmorskiego wznoszących się ponad Morzem Ciimarskim. W starych filmach wojennych ludzie zawsze wyruszali na podobne misje nocą, z pomalowanymi na czarno twarzami.

To jednak działo się w ciemnych wiekach, zanim nastały dni zaawansowanej techniki i detektorów podczerwieni. Działalność po zmierzchu przyciągnęłaby tylko uwagę najeźdźców. Sabotażyści poruszali się więc w świetle dnia, wykorzystując jako przykrywkę swych działań rutynowe porządki w parku.

Max wyciągnął ze swego obszernego kombinezonu kanapkę. Zabijał czas oczekiwania, odgryzając z niej potężne kęsy. Wielki szym robił nie mniejsze wrażenie tutaj — siedząc po turecku — niż gdy spotkali się owej nocy w „Małpim Gronie”. Ze względu na jego szerokie barki i wystające kły można by pomyśleć, że jest cofniętym w rozwoju odrzutem genetycznym. W rzeczywistości jednak Urząd Wspomagania mniej obchodziły takie kosmetyczne osobliwości niż spokojna natura tego szyma, którego absolutnie nie sposób było wyprowadzić z równowagi. Już raz przyznano mu ojcostwo, a inna z żon w jego grupie oczekiwała jego drugiego dziecka.

Max był zatrudniony przez rodzinę Gailet od czasów, gdy ich córka była małą dziewczynką i opiekował się nią, gdy wróciła ze szkoły na Ziemi. Jego oddanie dla niej było oczywiste.

Zbyt mało szymów z żółtymi kartami, jak Max, było członkami miejskiego podziemia. Fakt, że Gailet upierała się, by rekrutować wyłącznie tych, którzy mają niebieskie i zielone karty, sprawiał, że Fiben czuł się nieswojo. Rozumiał jednak jej motywy. Skoro wiedziano, że niektóre szymy kolaborują z nieprzyjacielem, najlepiej będzie, jeśli zaczną budować swą sieć komórek organizacyjnych z tych, którzy mieli najwięcej do stracenia pod władzą Gubru.

To jednak nie sprawiało, by zapach dyskryminacji wydawał mu się przyjemniejszy.

— Czujesz się już lepiej?

— Hmm? — Fiben podniósł wzrok.

— Twoje mięśnie — Max wskazał dłonią. — Czy są już mniej obolałe?

Fiben musiał się uśmiechnąć. Max przepraszał go aż nazbyt często, najpierw za to, że nic nie zrobił, gdy nadzorowani zaczęli go napastować w „Małpim Gronie”, a potem za to, że strzelił do niego z ogłuszacza na rozkaz Gailet. Rzecz jasna, patrząc wstecz oba te postępki były zrozumiałe. Z początku ani on, ani Gailet nie wiedzieli, co sądzić o Fibenie i doszli do wniosku, że lepiej zgrzeszyć zbytkiem ostrożności.

— Aha. Znacznie lepiej. Tylko od czasu do czasu mnie strzyka. Dziękuję.

— Hmm, to dobrze. Cieszę się — Max skinął głową, usatysfakcjonowany. W duchu jednak Fiben zauważył, że nigdy nie słyszał, by Gailet wyrażała jakikolwiek żal z powodu tego, przez co musiał przejść.