Выбрать главу

Ścisnął kolejny sworzeń na maszynie do pielęgnacji trawników, którą naprawiał. Była, rzecz jasna, naprawdę zepsuta, na wypadek, gdyby napatoczył się gubryjski patrol. Jak dotąd jednak sprzyjało im szczęście. Zresztą większość najeźdźców najwyraźniej przebywała na południe od Zatoki Aspinal, gdzie nadzorowali kolejny ze swych tajemniczych projektów budowlanych.

Wyciągnął zza pasa jednookularową lunetę i nastawił ją na ambasadę. Jej teren otaczał niski płot z tworzywa sztucznego, nad którym przebiegał lśniący drut. Od czasu do czasu przerywały go maleńkie, wirujące boje obserwacyjne. Niewielkie, kręcące się wokół osi dyski sprawiały wrażenie dekoracji, Fiben jednak nie dał się na to nabrać. Te urządzenia obronne uniemożliwiały jakikolwiek bezpośredni atak w wykonaniu nieregularnych sił.

Na terenie ambasady znajdowało się pięć budynków. Największy z nich — biuro — wyposażono w pełny zestaw nowoczesnych anten — radiowych, psionicznych i do odbioru fal kwantowych. To, rzecz jasna, było powodem, dla którego Gubru wprowadzili się tam w miejsce poprzednich lokatorów.

Przed inwazją personel ambasady składał się głównie z wynajętych ludzi i szymów. Jedynymi Tymbrimczykami naprawdę skierowanymi na tę maleńką placówkę byli ambasador, jego asystent pełniący też funkcję pilota, oraz córka.

Najeźdźcy nie wzięli z nich przykładu. W ambasadzie roiło się od ptasich postaci. Tylko jeden mały budynek — na szczycie odległego wzgórza po przeciwległej stronie ambasady, ponad oceanem — był wolny od pełnego kontyngentu Gubru i Kwackoo nieustannie kręcących się we wszystkie strony. Pozbawiona okien konstrukcja w kształcie piramidy przypominała raczej kopiec niż budynek. Żaden z nieziemców nie podchodził do niej bliżej niż na dwieście metrów.

Fiben przypomniał sobie coś, co powiedziała mu pani generał, zanim opuścił góry.

— Jeśli będziesz miał okazję, Fiben, zbadaj, proszę, schowek dyplomatyczny przy ambasadzie. Jeśli przypadkiem Gubru pozostawili jej teren nietknięty, może tam być wiadomość od mojego ojca.

Kołnierz Athacleny nastroszył się na chwilę.

— A jeśli Gubru pogwałcili schowek, również muszę się o tym dowiedzieć. To jest informacja, którą będziemy mogli wykorzystać.

Nie wydawało się prawdopodobne, by miał szansę spełnienia jej prośby, bez względu na to, czy nieziemcy przestrzegali Kodeksów, czy też nie. Pani generał będzie się musiała zadowolić opisem widoku z dużej odległości.

— Co widzisz? — zapytał Max. Chrupał spokojnie swą kanapkę, jakby rozpoczynanie partyzanckiej insurekcji było czymś, co robi się codziennie.

— Minutkę — Fiben wzmocnił powiększenie. Żałował, że nie ma lepszej lunety. O ile mógł to stąd ocenić, wydawało się, że kopiec na wierzchołku wzgórza jest nienaruszony. Na szczycie niewielkiej budowli mrugało słabe, błękitne światełko.

Czy umieścili je tam Gubru? — zastanowił się.

— Nie jestem pewien — powiedział — ale myślę…

Zabrzęczał telefon u jego pasa — kolejny element normalnego życia, który może zniknąć, gdy tylko wybuchną walki. Sieć komercyjna nadal działała, choć z pewnością podsłuchiwały ją gubryjskie komputery językowe. Fiben odebrał telefon.

— To ty, kochanie? Zaczynam się robić głodny. Mam nadzieję, że zabrałaś dla mnie obiad.

Nastąpiła przerwa. Gdy Gailet Jones przemówiła, w jej głosie brzmiał ostry ton.

— Tak, najdroższy — trzymała się ich uzgodnionego z góry kodu, najwyraźniej jednak nie sprawiało jej to przyjemności. — Grupa małżeńska Pelego ma dzisiaj wolne, zaprosiłam ich więc, by wybrali się z nami na piknik.

Fiben nie mógł oprzeć się pokusie lekkiego sarkazmu — rzecz jasna chciał tylko zadbać o autentyczność.

— To fajnie, kochanie. Może ty i ja znajdziemy chwilkę, żeby wymknąć się do lasu na trochę, no wiesz, uk-uk.

Zanim zdążyła zrobić coś więcej niż wciągnąć powietrze, Fiben zakończył rozmowę.

— Zobaczymy się za chwilę, słodziutka — gdy odkładał telefon ujrzał, że Max patrzy na niego z jednym policzkiem pełnym jedzenia. Fiben uniósł brwi i Max wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć: — To nie mój interes.

— Lepiej pójdę dopilnować, żeby Dwayne niczego nie spieprzył — powiedział Max. Wstał i otrzepał piasek ze swego kombinezonu. — Instrumenty w górę, Fiben.

— Filtry w górę, Max.

Wielki szym skinął głową i ruszył powolnym krokiem w dół wzgórza, jak gdyby życie toczyło się zupełnie normalnie.

Fiben ponownie nakrył silnik maską i uruchomił maszynę. Jej silnik zagwizdał z cichym jękiem wodorowej katalizy. Fiben wskoczył na siodełko i zaczął powoli zjeżdżać ze wzgórza.

W parku było dosyć tłoczno, zważywszy, że było to popołudnie dnia powszedniego. To stanowiło część planu. Ptaszyska miały się przyzwyczaić do niezwykłego zachowania szymów. W ciągu ostatnich dni te ostatnie odwiedzały okolicę ambasady coraz częściej.

To był pomysł Athacleny. Fiben nie miał pewności, czy mu się on podoba. Co jednak dziwne, na tę jedną sugestię Tymbrimki Gailet zgodziła się bez zastrzeżeń. Gambit antopologa. Fiben prychnął pogardliwie.

Podjechał do zagajnika wierzb rosnących przy strumieniu niedaleko od terenu ambasady, obok płotu i małych, wirujących urządzeń obserwacyjnych. Wyłączył silnik i zszedł z maszyny. Zbliżywszy się do brzegu strumienia, po kilku zamaszystych krokach wskoczył na pień drzewa. Następnie wdrapał się na wygodną gałąź, z której mógł obserwować teren po drugiej stronie ogrodzenia. Wydobył torbę orzeszków ziemnych i zaczął je rozłupywać jeden po drugim.

Wydawało się, że najbliższy dysk obserwacyjny zamarł na chwilę bez ruchu. Niewątpliwie zbadał już go on za pośrednictwem wszystkiego — od promieni rentgenowskich, aż po radar. Rzecz jasna, urządzenie stwierdziło, że Fiben jest nieuzbrojony i nieszkodliwy. W ciągu ostatniego tygodnia każdego dnia inny szym urządzał sobie w tym miejscu przerwę obiadową mniej więcej o tej samej porze nią.

Fiben przypomniał sobie wieczór w „Małpim Gronie”. Być może Athaclena i Gailet mają trochę racji, pomyślał. Jeśli ptaszyska starają się nas uwarunkować, dlaczego nie moglibyśmy odwrócić ról i zrobić tego samego z nimi?

Jego telefon zadzwonił ponownie.

— Słucham?

— Hmm, obawiam się, że Donaldowi dolega lekkie wzdęcie. Może nie być w stanie dotrzeć na piknik.

— Oj, to fatalnie — mruknął i odłożył słuchawkę. Jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem. Fiben rozłupał kolejny orzeszek. D-17 wprowadzono już do rur doprowadzających wodór do ambasady. Upłynie jednak jeszcze kilka minut zanim cokolwiek będzie się mogło zdarzyć.

Był to prosty pomysł, nawet jeśli Fiben miał co do niego pewne wątpliwości. Sabotaż miał sprawiać wrażenie wypadku. Trzeba było wybrać taką chwilę, by nieuzbrojony oddział Gailet mógł znaleźć się na miejscu. Ten atak miał na celu nie tyle wyrządzenie szkód, co wywołanie zamieszania. Zarówno Gailet, jak i Athaclena pragnęły zdobyć dane na temat gubryjskich procedur postępowania w nagłych wypadkach.

Fiben miał być oczami i uszami pani generał.

Na terenie ambasady widział ptaszyska wchodzące i wychodzące z biura oraz pozostałych budynków. Błękitne światełko na szczycie schowka dyplomatycznego migało na tle jasnych, unoszących się nad morzem chmur. Gubryjski śmigacz przeleciał nad Fibenem i obniżył lot, kierując się ku szerokim trawnikom ambasady. Fiben przyglądał się z zainteresowaniem. Czekał, aż zacznie się zamieszanie.

D-17 stawał się potężnym środkiem korozyjnym, jeśli przez dłuższy czas pozostawał w kontakcie z wodorem. Wkrótce przeżre się przez rury. Potem, gdy zetknie się z powietrzem, zacznie wywierać jeszcze inne działanie.