Выбрать главу

Centrum trawnika ambasady, gdzie przedtem znajdował się gmach biura, wypełniała wyniosła kolumna dymu. Rozwalone ściany spowijały języki płomieni. W miejscach, gdzie przegrzany gaz eksplodował we wszystkich kierunkach, widoczne były smugi sadzy.

Fiben zamrugał powiekami.

— Kurczę pieczone w cieście! — mruknął. Nie wstydził się ani trochę, że była to pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy. Było tam wystarczająco wiele smażonych ptaków, by nakarmić połowę Port Helenia. Część mięsa była — rzecz jasna — raczej niedopieczona. Część ruszała się jeszcze.

Fiben oblizał wargi, choć usta miał spierzchnięte na kość.

— Sos barbecue — westchnął. — Tyle tego, a nigdzie nie widać żadnej ciężarówki z sosem barbecue.

Wdrapał się z powrotem na gałąź, między postrzępione liście. Spojrzał na zegarek. Minęła prawie minuta, zanim syreny zawyły ponownie, i kolejna, zanim wystartował śmigacz, który zachwiał się, jak gdyby walczył z prądem konwekcyjnym przegrzanego powietrza bijącym od ognia.

Fiben spojrzał w stronę ogrodzenia, by sprawdzić, co zrobiły stojące tam szymy. Poprzez rozprzestrzeniający się obłok dymu dostrzegł, że tłum nie uciekł. Chyba nawet się zwiększył. Szymy wypadały z pobliskich budynków, by przyjrzeć się temu wszystkiemu. Słychać było pohukiwania i krzyki, a widać morze podekscytowanych, brązowych oczu.

Chrząknął z zadowoleniem. To było korzystne, dopóki nikt nie wykona jakichś agresywnych posunięć.

Potem zauważył jeszcze coś innego. Przeszył go elektryzujący dreszcz, gdy dostrzegł, że wszystkie dyski obserwacyjne pospadały w dół! Wszędzie wokół ogrodzenia boje strażnicze leżały na ziemi.

— W dupę z nimi! — mruknął. — Te głupie kuraki oszczędzają na inteligentnych robotach. Wszystkie maszyny obronne były zdalnie sterowane!

Gdyby gmach biura eksplodował — z jakiegokolwiek nieprawdopodobnego powodu — musiało wraz z nim ulec zniszczeniu centralne urządzenie kontrolne! Gdyby tylko ktoś miał tyle przytomności umysłu, żeby zgarnąć trochę tych boi…

Ujrzał jak Max, w odległości stu metrów na lewo od niego, podbiegł do jednego z leżących na ziemi dysków i dźgnął go patykiem.

Świetnie — pomyślał Fiben, po czym zapomniał o sprawie. Wstał na nogi i zrzucał sandały, opierając się o pień drzewa. Zgiął nogi, sprawdzając oparcie.

Skok w pustkę — westchnął.

Wystartował raźnym cwałem, biegnąc wzdłuż wąskiej gałęzi. W ostatniej chwili odbił się z kołyszącego się koniuszka niczym z trampoliny i wyskoczył w powietrze.

Ogrodzenie było nieco oddalone od strumienia. Gdy Fiben przelatywał nad nim, jeden z palców jego nogi otarł się o drut. Szym wylądował na trawniku za płotem, wywijając niezgrabnego koziołka.

— Uch — poskarżył się. Na szczęście nie uderzył się w swą wciąż obolałą kostkę. Żebra go jednak bolały, a dysząc wciągnął w płuca dym z rozprzestrzeniającego się pożaru. Zakaszlał, wyciągnął z kombinezonu chusteczkę i owinął nią sobie nos, po czym pobiegł w kierunku zgliszcz.

Martwi najeźdźcy leżeli porozrzucam po niegdyś nieskazitelnym trawniku. Fiben przeskoczył ponad rozciągniętym trupem Kwackoo — czworonożnym i pokrytym sadzą — po czym przemknął przez wypustkę kłębiącego się dymu. Z trudem uniknął zderzenia z żywym Gubru. Stworzenie uciekło ze skrzekiem.

Wśród najeźdźczych biurokratów zapanowało kompletne zamieszanie. Biegali w kółko i trzepotali ramionami w całkowitym chaosie. Produkowany przez nich hałas zbijał z nóg.

Donośne gromy dźwiękowe, które rozległy się w górze, oznajmiły o powrocie żołnierzy. Fiben zapanował nad atakiem kaszlu. Błogosławił dym. Nikt nie dostrzeże go z góry, a Cubru na powierzchni nie byli w stanie zauważyć zbyt wiele. Przeskakiwał nad przypalonymi ptakami. Zaduch bijący od ognia powstrzymał nawet jego najbardziej atawistyczne apetyty.

W gruncie rzeczy obawiał się, że może zwymiotować.

Przebiegając obok płonącego biura, tylko o włos uniknął niebezpieczeństwa. Cały budynek ogarnęły płomienie. Włosy na jego prawej ręce zwinęły się pod wpływem gorąca.

Wpadł prosto na grupkę ptaków skupionych w cieniu sąsiedniego budynku. Zbiły się w lamentującą gromadkę wokół jednego, wybranego trupa. Szczątki jego ongiś jasnego upierzenia były teraz poplamione i zniszczone. Gdy Fiben pojawił się tak nagle, Gubru rozbiegli się, ćwierkając z przerażenia.

Czy zabłądziłem?

Wszędzie było pełno dymu. Fiben obrócił się wkoło, szukając znaku, który wskazałby mu właściwy kierunek.

Tam! Dostrzegł bladą, niebieską poświatę przebijającą się przez czarną mgłę. Ruszył naprzód biegiem, choć płuca już mu płonęły. Zostawił za sobą najgorszy hałas i żar i pognał przez mały zagajnik drzew rosnących wzdłuż szczytu urwiska.

Źle ocenił odległość. Omal się nie przewrócił, gdy zahamował nagle przed tymbrimskim schowkiem dyplomatycznym. Pochylił się, zdyszany, by odzyskać dech w piersiach.

Po chwili zdał sobie sprawę, że dobrze zrobił, zatrzymując się w tym miejscu. Błękitna kula na szczycie kopca wydała mu się nagle mniej przyjazna. Migała do niego, pulsując płynnie.

Jak dotąd Fiben działał pod wpływem serii błyskawicznych decyzji. Eksplozja dostarczyła mu nieoczekiwanej sposobności. Trzeba ją było wykorzystać.

No dobra, jestem na miejscu. I co teraz?

Błękitna kula mogła stanowić część oryginalnego, tymbrimskiego wyposażenia, mogli też jednak umieścić ją tu najeźdźcy.

Za nim wyły syreny. Śmigacze zaczęły się zlatywać z ciągłym, nieregularnym jękiem. Wokół niego kłębił się dym, chłostany chaotycznymi przelotami wielkich maszyn. Fiben miał nadzieję, że obserwatorzy, umieszczeni przez Gailet na dachach pobliskich budynków, zapisują wszystko. Jeśli znał swoich ziomków, to większość z nich gapiła się na to z opuszczoną z wrażenia żuchwą, lub podskakiwała w górę z podniecenia. Niemniej dzięki szczęśliwemu trafowi, jaki spotkał ich dziś po południu, mogli się wiele nauczyć.

Postąpił krok naprzód w stronę kopca. Błękitna kula zamigotała ku niemu. Uniósł lewą stopę.

Z kuli wytrysnęła wiązka jasnoniebieskiego światła, która uderzyła w ziemię w miejscu, w którym miał zamiar postawić nogę.

Podskoczył w górę przynajmniej na metr. Ledwie zdążył wylądować, gdy wiązka uderzyła po raz drugi, mijając jego prawą stopę o milimetry. Z tlących się gałązek wzbił się w górę dym, który połączył się z większym całunem pochodzącym z płonącego biura.

Fiben próbował wycofać się szybko, lecz ta cholerna kula nie miała ochoty mu na to pozwolić! Błękitny piorun przypiekł grunt za nim i Fiben musiał uskoczyć na bok. Potem stwierdził, że jest zaganiany w przeciwną stronę!

Skok, impuls! Hop, przekleństwo i znowu impuls!

Wiązka była zbyt dokładnie wymierzona, by mógł to być jedynie przypadek. Kula nie próbowała go zabić. Najwyraźniej jednak nie była też zainteresowana w tym, by pozwolić mu odejść!

Pomiędzy uderzeniami Fiben gorączkowo próbował wymyślić jakiś sposób na wydostanie się z tej pułapki… z tego piekielnego dowcipu…

Strzelił palcami, uskakując z kolejnego tlącego się miejsca. Oczywiście!

Gubru nie manipulowali przy tymbrimskim schowku. Błękitna kula nie zachowywała się jak narzędzie ptaków. To było dokładnie coś takiego, co pozostawiłby za sobą Uthacalthing!

Fiben zaklął, gdy szczególnie bliskie chybienie przypaliło lekko jeden z palców u jego nogi. Niech szlag trafi nieziemniaków! Nawet ci dobrzy byli niemal niemożliwi do zniesienia! Zazgrzytał zębami i zmusił się do postawienia jednego kroku naprzód.