Выбрать главу

Atak wściekłości trwał tylko przez kilka chwil, gdy jednak minął, Fiben poczuł się lepiej. Ochrypł, skórę miał pozdzieraną, a dłonie bolały go od walenia w twardy kamień, przynajmniej jednak dał ujście części swojej frustracji.

Najwyraźniej czas było stąd znikać. Fiben ujrzał, że tuż za gęstą wstęgą unoszącego się w powietrzu dymu wylądował wielki śmigacz. Rampa opuściła się i na przypalony trawnik wypadł oddział gubryjskich żołnierzy wyposażony w pancerze. Każdemu z nich towarzyszyła para maleńkich, unoszących się w powietrzu kul.

Aha, pora zmiatać.

Miał już zamiar złazić w dół, lecz zajrzał raz jeszcze do maleńkiej wnęki w tymbrimskim kopcu. W tej samej chwili rozpraszający się dym rozstąpił się na chwilę pod wpływem wzmagającego się wiatru. Na stok urwiska padło światło słońca.

Jego wzrok przyciągnął drobny błysk srebrzystej poświaty. Fiben sięgnął ręką do wnęki i pociągnął za wątłą nitkę, cienką i delikatną jak pajęczyna, która leżała wzdłuż rysy z tyłu niewielkiej szczeliny.

W tej samej chwili rozległ się wzmocniony skrzek. Fiben odwrócił się i zobaczył drużynę gubryjskich Żołnierzy Szponu zmierzającą w jego stronę. Oficer manipulował przy generatorze głosu u swej szyi, dokonując wyboru pomiędzy autotranslacyjnymi opcjami.

— …Cathtoo-psh’v’chim’ph…

— Kah-jkoo-kee, k’keee! EeeEeEE! k…

— Sssyk puknięcie *trzask! *…

— Puna bliv’t mannennering…

— …co ty tu robisz! Dobrzy podopieczni nie bawią się rzeczami, których nie rozumieją!

Nagle oficer zauważył otwartą wnękę — i rękę Fibena wpychającą coś do kieszeni kombinezonu.

— Stój! Pokaż nam, co…

Fiben nie czekał, aż żołnierz skończy mówić. Wdrapał się na kopiec. Błękitna kula zapulsowała, gdy przechodził obok niej, i przerażenie w jego umyśle ustąpiło na chwilę miejsca potężnemu, kostycznemu śmiechowi. Przeskoczył nad wierzchołkiem i ześliznął się w dół po drugiej stronie. Wiązki z laserów zaskwierczały mu nad głową, odłupując fragmenty z kamiennej konstrukcji. Fiben wylądował na ziemi z głuchym łoskotem.

Niech diabli wezmą tymbrimskie poczucie humoru — brzmiała jego jedyna myśl, gdy dźwignął się na nogi i pognał w jedynym dostępnym kierunku, wzdłuż chroniącego go cienia kopca, prosto ku ornemu urwisku.

39. Gailet

Max wysypał ładunek uszkodzonych gubryjskich dysków strażniczych na dach tuż obok Gailet Jones.

— Wyrwaliśmy z nich odbiorniki — zameldował. — Mimo to będziemy musieli obchodzić się z tym cholernie ostrożnie.

Stojący w pobliżu profesor Oakes zatrzymał swój stoper. Postarzały szym chrząknął z zadowoleniem.

— Ich wsparcie powietrzne znowu wycofano. Najwyraźniej uznali, że to jednak był wypadek.

Raporty wciąż napływały. Gailet chodziła nerwowo w kółko, od czasu do czasu spoglądając przez balustradę na pożar i zamieszanie panujące w Parku Urwiska Nadmorskiego.

Nie planowaliśmy niczego w tym rodzaju! — pomyślała. — Być może bardzo nam się poszczęściło. Dowiedzieliśmy się tak wiele.

A być może to katastrofa. Trudno to na razie ocenić.

Byle tylko nieprzyjaciel nie odkrył naszego udziału.

Młody, nie mający więcej niż dwanaście lat szen, odłożył lornetkę i zwrócił się w stronę Gailet.

— Sygnalizator melduje, że wrócili wszyscy nasi wysunięci obserwatorzy poza jednym, proszę pani. O nim nie mamy na razie wiadomości.

— Kto to taki? — zapytała Gailet.

— Hmm, ten oficer milicji z gór. Fiben Bolger, proszę pani.

— Mogłam to przewidzieć! — Gailet westchnęła.

Max uniósł wzrok znad stosu swych nieziemskich trofeów. Na jego twarzy pojawił się grymas trwogi.

— Widziałem go. Kiedy ogrodzenie nawaliło, przeskoczył ponad nim i pognał przed siebie w stronę ognia. Hmm, jak sądzę, powinienem był pójść za nim, żeby mieć na niego oko.

— Nie musiałeś robić nic takiego, Max. Postąpiłeś dokładnie tak, jak trzeba. Kto by wykręcił taki głupi numer! — westchnęła. — Mogłam się domyślić, że zrobi coś w tym rodzaju. Jeśli go złapią i nas wyda… — przerwała. Nie było sensu niepokoić pozostałych ponad potrzebę.

A zresztą — pomyślała z lekkim poczuciem winy — być może ten arogancki szen został tylko zabity.

Przygryzła jednak wargę i podeszła do balustrady, by spojrzeć ponad nią w kierunku popołudniowego słońca.

40. Fiben

Za Fibenem rozległo się znajome „zip zip”. Błękitna kula ponownie otworzyła ogień. Gubru skrzeczeli mniej niż można było tego oczekiwać. Ostatecznie byli to żołnierze. Niemniej narobili całkiem sporo harmideru, a ich uwaga została odwrócona. Fiben nie był w stanie odgadnąć, czy obrońca schowka chciał osłaniali jego odwrót, czy też jedynie nękał najeźdźców dla zasady. Po chwili był już zbyt zajęty, by w ogóle o tym myśleć.

Jedno spojrzenie ponad krawędzią wystarczyło, by ścisnęło go w gardle. Powierzchnia urwiska nie była gładka jak szkło, nie prezentowała też jednak trasy, którą wybrałby ktoś udający się na piknik, aby zejść nią ku połyskującym na dole piaskom.

Gubru zaczęli teraz strzelać do błękitnej kuli. Nie mogło to jednakże trwać długo. Fiben przypatrzył się stromej ścianie. Po zastanowieniu uznał, że wolałby przeżyć długie, spokojne życie jako wiejski ekolog, dostarczać próbek spermy, kiedy tylko tego od mego zażądają, może przyłączyć się do jakiejś naprawdę fajnej grupy rodzinnej i zająć się grą w scrabbie.

— Uch! — wyraził komentarz w ludzkim dialekcie i przeszedł ponad krawędzią porośniętą trawą.

Niewątpliwie było to zadanie dla czwororęcznego. Złapał za jakąś wyniosłość nogopalcami i kciuchem lewej stopy, zakołysał się i znalazł drugi punkt oparcia, po czym zdołał opuścić się na niższy poziom. Krótki odcinek pokonał łatwo, potem jednak zaczęło wyglądać na to, że potrzebny mu silny uchwyt we wszystkich kończynach. Dzięki Goodall Wspomaganie pozostawiło jego rasie tę zdolność. Gdyby miał takie stopy jak człowiek, z pewnością w tej chwili już by spadł!

Spocony Fiben macał wkoło stopą w poszukiwaniu oparcia, które musiało gdzieś tam być, gdy nagle odniósł wrażenie, że ściana urwiska podskoczyła w górę i uderzyła w niego. Eksplozja sprawiła, że skała się zatrzęsła. Twarz Fibena wcisnęła się w piaszczystą powierzchnię. Trzymał się ze wszystkich sił, kopiąc zwisającymi w powietrzu nogami.

Cóż za cholerne… — kaszlał i pluł, gdy pióropusz pyłu spływał w dół z krawędzi stoku. Kątem oka dostrzegł jasne odłamki rozżarzonego kamienia przelatujące przez niebo i opadające ku grobom syczącym w morzu na dole.

Ten wykopujący korzonki kopiec musiał eksplodować!

Nagle coś przemknęło ze świstem obok jego głowy. Uchylił się, zdołał jednak dostrzec błysk błękitu i usłyszeć, wewnątrz głowy, zduszony, nieziemski chichot. Owa wesołość osiągnęła crescendo, gdy wydało mu się, że coś otarło się o tył jego głowy, a potem opadła, gdy błękitne światło oddaliło się ze świstem, obniżając lot, by umknąć na południe, tuż ponad falami.

Fiben, sapiąc, poszukiwał rozpaczliwie oparcia dla nogi. Wreszcie znalazł je i był w stanie opuścić się na kolejną, w miarę bezpieczną półkę. Wcisnął się w wąską rozpadlinę, w której był niewidoczny ze szczytu urwiska. Dopiero wtedy znalazł dodatkową energię na przekleństwa.