CZĘŚĆ TRZECIA
GARTHIANIE
Ewolucja gatunku ludzkiego nie dokona się w ciągu dziesięciu tysięcy lat życia domowych zwierząt, lecz w ciągu miliona lat egzystencji zwierząt dzikich, ponieważ człowiek jest i zawsze pozostanie dzikim zwierzęciem.
Naturalna selekcja wkrótce nie będzie już odgrywać roli, a przynajmniej będzie znacznie mniej ważna niż selekcja świadoma. Ucywilizujemy i odmienimy siebie zgodnie z naszymi wyobrażeniami o tym, czym możemy się stać. W ciągu życia następnego ludzkiego pokolenia przekształcimy siebie samych nie do poznania.
43. Uthacalthing
Ciemne jak atrament plamy szpeciły moczary nie opodal miejsca, gdzie runął na ziemię jacht. Płyny wyciekały powoli z popękanych, zatopionych zbiorników do wód rozległego, płaskiego ujścia rzeki. Wszędzie, dokąd dotarły gładkie smugi, ginęło wszystko — owady, małe zwierzęta oraz wytrzymałe trawy ze słonych bagien.
Spadając na ziemię, mały statek kosmiczny odbijał się od niej i podskakiwał. Pozostawił za sobą kręty ślad zniszczenia, zanim wreszcie zarył się nosem w bagniste ujście rzeki. Później przez całe dni wrak leżał tam, gdzie upadł, nabierając powoli wody i pogrążając się w błocie.
Ani deszcz, ani wzbierający przypływ nie mogły zmyć blizn, które walka wytrawiła w jego nadpalonych bokach. Powłoka jachtu, ongiś ładna i kusząca, była teraz osmalona i pokrywały ją ślady jednego bliskiego chybienia za drugim. Rozbicie się było jedynie ostatnią obelgą.
Wielki Thennanianin, który wydawał się nie na miejscu na rufie prowizorycznie wykonanej łodzi, przypatrywał się wrakowi, spoglądając ponad dzielącymi go od niego płaskimi wysepkami. Przestał wiosłować, by zastanowić się nad swą nieprzyjemną sytuacją.
Było jasne, że zniszczony statek nigdy już nie wystartuje. Co gorsze, jego katastrofa narobiła na tym obszarze bagien rozpaczliwego bałaganu. Thennanianin nadął swój grzebień — przypominający koguci, lecz zakończony szarymi, kolczastymi wachlarzami.
Uthacalthing uniósł wiosło i zaczekał uprzejmie, aż jego współrozbitek zakończy swą pełną godności kontemplację. Miał nadzieję, że thennański dyplomata nie ma zamiaru uraczyć go jeszcze jednym wykładem na temat ekologicznej odpowiedzialności i ciężarów statusu opiekuna. Rzecz jasna, jednak Kault to był Kault.
— Obrażono ducha tego miejsca — oświadczyło wielkie stworzenie z ciężkim chrapaniem szczelin oddechowych. — My, istoty rozumne, nie powinniśmy sprowadzać naszych mało ważnych wojen na wylęgarnie takie jak ta ani zanieczyszczać ich kosmicznymi truciznami.
— Nic nie może uniknąć śmierci, Kault. A ewolucja posuwa się naprzód dzięki tragediom.
Miała to być ironia, lecz Kault, rzecz jasna, potraktował jego słowa poważnie. Thennanianin wypuścił ciężko powietrze przez szczeliny na gardle. — Wiem o tym, mój tymbrimski kolego. Dlatego właśnie większości światów-wylęgarni pozwala się bez przeszkód przechodzić przez ich naturalne cykle. Epoki lodowe i uderzenia planetoid stanowią część naturalnego porządku rzeczy. Gatunki są w ten sposób hartowane i podnoszą się, by stawić czoła podobnym wyzwaniom. To jednak jest szczególny przypadek. Świat uszkodzony tak poważnie jak Garth może znieść tylko określoną pulę katastrof, zanim wpadnie w szok i stanie się całkowicie jałowy. Minął jedynie krótki okres od czasu, gdy Bururalli dopuścili się i tu swych szaleństw, po których ta planeta zaledwie zaczęła wracać do zdrowia. Teraz nasze bitwy powodują dodatkowy stres… taki jak to świństwo.
Kault wskazał ręką na płyny wyciekające z rozbitego jachtu. Jego obrzydzenie było wyraźnie widoczne.
Uthacalthing postanowił tym razem zachować milczenie. Rzecz jasna każdy gatunek Galaktów należący do klasy opiekunów był oficjalnie zwolennikiem ochrony środowiska. To było najstarsze i najważniejsze z praw. Te gatunki gwiezdnych wędrowców, które przynajmniej nie zadeklarowały wierności Kodeksom Postępowania Ekologicznego, były unicestwiane przez większość celem ochrony przyszłych generacji istot rozumnych.
Przybierało to jednak różne stopnie. Gubru na przykład byli mniej zainteresowani światami-wylęgarniami niż ich produktami, dojrzałymi przedrozumnymi gatunkami, które można było wychować w szczególnej odmianie konserwatywnego fanatyzmu, jaką cechował się ich klan. Spośród innych linii Soranom sprawiała wielką radość manipulacja świeżo powstałymi podopiecznymi gatunkami, zaś Tandu byli po prostu okropni.
Gatunek Kaulta bywał niekiedy irytujący ze względu na swe świętoszkowate dążenie do ekologicznej czystości, lecz przynajmniej ich obsesje Uthacalthing potrafił zrozumieć. Co innego spalić las albo wybudować miasto na zarejestrowanym świecie, gdyż tego typu uszkodzenia mogły się szybko zagoić, a co innego wpuszczać do biosfery nie rozkładające się trucizny, które zostaną wchłonięte i będą się akumulować. Na widok oleistych smug Uthacalthinga ogarnął niesmak jedynie odrobinę mniej intensywny niż odczuwany przez Kaulta. W tej chwili jednak nie można było w tej sprawie nic zrobić.
— Ziemianie mieli na tej planecie dobrą awaryjną ekipę oczyszczania, Kault. Najwyraźniej inwazja wyłączyła ją z akcji. Być może Gubru po jakimś czasie sami uprzątną ten bałagan.
Cała górna część ciała Kaulta wykręciła się, gdy Thennanianin splunął w odruchu przywodzącym na myśl kichnięcie. Fragment plwociny uderzył w jeden z pobliskich długich liści. Uthacalthing wiedział już, że jest to wyraz krańcowego niedowierzania.
— Gubru to próżniacy i heretycy! Uthacalthing, jak możesz być tak naiwnym optymistą?
Grzebień Kaulta zadrżał, a jego skórzaste powieki zamrugały. Tymbrimczyk spojrzał tylko na swego towarzysza niedoli. Jego usta stały się zaciśniętą linią.
— Ach. Aha — powiedział chrapliwym głosem Kault. — Rozumiem! Sprawdzasz moje poczucie humoru za pośrednictwem ironii — Thennanianin nadął na chwilę grzebień na swym grzbiecie. — Zabawne. Rozumiem. W rzeczy samej. Ruszajmy.
Uthacalthing odwrócił się i ponownie podniósł wiosło. Westchnąwszy, ukształtował tu’fluk, glif żałoby nad nie docenionym należycie żartem.
Zapewne to ponure stworzenie wybrano na ambasadora na świecie Ziemian ze względu na to, że ma coś, co Thennanianie uważają za wspaniałe poczucie humoru.
Ten wybór mógł stanowić lustrzane odbicie powodów, dla których Tymbrimczycy wybrali samego Uthacalthinga… biorąc pod uwagę jego stosunkowo poważną naturę, umiar i takt.
Nie — pomyślał Uthacalthing, gdy wiosłowali, przebijając się między kępami trzymającej się uparcie przy życiu trawy ze słonych gleb. — Kault, mój przyjacielu, w najmniejszym stopniu nie zrozumiałeś tego żartu. Ale zrozumiesz.
Podróż z powrotem do ujścia rzeki trwała długo. Garth dokonał ponad dwudziestu obrotów wokół osi od chwili, gdy on i Kault musieli porzucić uszkodzony statek w powietrzu, katapultując się z niego ponad pustkowiem. Pechowi tynniańscy podopieczni Kaulta wpadli w panikę. Ich paralotnie splątały się ze sobą. Obaj spadli na ziemię i się zabili. Od tej chwili dyplomaci stanowili dla siebie jedyne towarzystwo.
Dzięki wiosennej pogodzie przynajmniej nie będą marznąć. Było to zawsze jakieś pocieszenie.
Posuwali się powoli naprzód w swej prymitywnej łodzi wykonanej z odartych z kory gałęzi drzew oraz tkaniny pozostałej z paralotni. Jacht znajdował się w odległości zaledwie kilkuset metrów od miejsca, skąd dostrzegli go po raz pierwszy, lecz przedostanie się przez często wijące się kanały zajęło im prawie cztery godziny. Choć powierzchnia była zupełnie płaska, przez większą część trasy widok przesłaniała wysoka trawa.