Nagle ujrzeli roztrzaskane szczątki, które ongiś były małym, lśniącym statkiem kosmicznym.
— Nadal nie rozumiem, po co musieliśmy wracać do wraku — odezwał się chrapliwym głosem Kault. — Udało nam się zabrać ze sobą wystarczającą ilość dodatków dietetycznych, byśmy byli w stanie żyć tym, co znajdziemy. Gdy się już uspokoi, będziemy się mogli internować…
— Zaczekaj tutaj — odrzekł Uthacalthing, nie zważając na to, że przerywa rozmówcy. Dzięki Ifni Thennanianie nie byli fanatykami na punkcie tego szczegółu etykiety. Prześliznął się nad brzegiem łódki i wszedł do wody.
— Nie ma potrzeby, byśmy obaj ryzykowali podejście bliżej. Dalej ruszę sam.
Uthacalthing znał swego towarzysza niedoli wystarczająco dobrze, by wyczuć jego skrępowanie. Kultura Thennanian przywiązywała wielką wagę do osobistej odwagi — zwłaszcza ze względu na to, że podróże kosmiczne tak bardzo ich przerażały.
— Będę ci towarzyszył, Uthacalthing — Kault podźwignął się, by odłożyć na bok wiosło. — Możesz tam spotkać coś niebezpiecznego.
Uthacalthing powstrzymał go, podnosząc rękę.
— Nie ma potrzeby, kolego i przyjacielu. Twoja fizyczna postać nie jest przystosowana do warunków tego bagna. Poza tym mógłbyś przewrócić łódkę. Odpocznij sobie. Wrócę za kilka minut.
— Niech i tak będzie — Kault odczuł widoczną ulgę. — Będę ciebie oczekiwał tutaj.
Uthacalthing brodził przez płycizny, stawiając ostrożnie stopy w podstępnym błocie. Omijał rozlewiska wyciekającej ze statku cieczy i kierował się w stronę brzegu, gdzie roztrzaskany grzbiet jachtu wznosił się łukiem ponad trzęsawiskiem.
To był poważny wysiłek. Poczuł, że jego ciało próbuje się zmienić, by lepiej sobie poradzić z trudem brodzenia przez błoto. Uthacalthing stłumił jednak tę reakcję. Glif nutumnow pomógł mu ograniczyć adaptacje do minimum. Pokonanie tej odległości po prostu nie było warte ceny, jaką kosztowałyby go zmiany.
Kołnierz Tymbrimczyka rozszerzył się po części, aby podtrzymać nutumnow, a po części dlatego, że jego korona poszukiwała wśród zielska i trawy znaków obecności jakichś istot. Było wątpliwe, by cokolwiek tutaj mogło wyrządzić mu krzywdę. Zadbali o to Bururalli. Mimo to brodząc sondował otaczający go teren i pieścił sieć empatyczną tego bagiennego życia.
Ze wszystkich stron otaczały go małe stworzonka. Były tu wszystkie podstawowe, standardowe formy: opływowe, wrzecionowate ptaki, pokryte łuskami istoty gadopodobne o zrogowaciałych pyskach oraz zaopatrzone we włosy czy futro formy, które umykały przed nim wśród trzcin. Od dawna było wiadomo, że istnieją trzy klasyczne sposoby, na które tlenodyszne zwierzęta mogą pokrywać swą skórę. Jeśli jej komórki wypiętrzyły się na zewnątrz, kształtowały się pióra, jeśli do wewnątrz, powstawały włosy. Jeśli zaś grubiały, stawały się płaskie i twarde, zwierzę miało łuski.
Wszystkie te trzy formy rozwinęły się tutaj, w typowy sposób. Pióra były idealne dla ptaków, które potrzebowały maksimum izolacji przy minimum ciężaru. Futro pokrywało ciepłokrwiste stworzenia, nie mogące sobie pozwolić na utratę ciepła.
Rzecz jasna, to dotyczyło tylko powierzchni. Wewnątrz istniała niemal nieskończona liczba sposobów podejścia do problemu, jakim było życie. Każde stworzenie było niepowtarzalne, każdy świat stanowił cudowny eksperyment w dziedzinie różnorodności. Planeta miała za zadanie być wielką wylęgarnią i ze względu na tę rolę zasługiwała na ochronę. Uthacalthing dzielił to przekonanie ze swym towarzyszem.
Ludy jego i Kaulta były wrogami — rzecz jasna nie w ten sposób, w jaki Gubru byli wrogami ludzi z Garthu, lecz w pewnym, swoistym sensie — zarejestrowani w Instytucie Sztuki Wojennej. Istniało wiele rodzajów konfliktu, większość z nich niebezpieczna i dosyć poważna. Niemniej Uthacalthing na swój sposób lubił tego Thennanianina. Taka sytuacja mu odpowiadała, gdyż z reguły łatwiej było spłatać figla komuś, kogo się lubiło.
Mazista woda skapywała z jego gładkich getrów, gdy Uthacalthing wgramolił się ciężko na błotnisty brzeg. Tymbrimczyk sprawdził, czy nie ma tu promieniowania, po czym ruszył lekkimi krokami w stronę roztrzaskanego jachtu.
Kault przyglądał się Uthacalthingowi, gdy ten zniknął za burtą rozbitego statku. Siedział nieruchomo, jak mu polecono, od czasu do czasu uderzając wiosłem, by przeciwstawić się leniwemu prądowi i utrzymać z dala od wyciekających powoli strumieni płynu. Śluz wydobywał się z bulgotaniem z jego szczelin oddechowych, by zagłuszyć fetor.
W całych Pięciu Galaktykach Thennanianie byli znani jako twardzi wojownicy i dzielni gwiezdni wędrowcy. Jednakże Kault i jego ziomkowie mogli się czuć swobodnie jedynie na żywej, oddychającej planecie. Dlatego właśnie ich statki tak bardzo przypominały światy — mocne i trwałe. Statek wywiadowczy sporządzony przez jego rasę nie zostałby strącony z nieba — tak jak ten — przez byle terawatowy laser. Tymbrimczycy przedkładali prędkość i zdolność manewrowania ponad ochronę pancerza, lecz katastrofy takie jak ich zdawały się potwierdzać thennański punkt widzenia.
Rozbicie się statku pozostawiło im niewiele opcji. Próba przedarcia się przez gubryjską blokadę byłaby w najlepszym razie ryzykowna, zaś alternatywą było ukrywanie się z ocalałymi przedstawicielami ludzkiego rzędu. Nie były to zbyt pociągające perspektywy.
Być może katastrofa była jednak najlepszym rozgałęzieniem, w jakie mogła skierować się rzeczywistość. Tutaj przynajmniej była gleba, woda i znajdowali się pośród życia.
Kault podniósł wzrok, gdy Uthacalthing ponownie wyłonił się zza narożnika wraku, dźwigając mały tornister. Gdy tymbrimski poseł wszedł do wody, jego futrzany kołnierz był w pełni rozwinięty. Kault wiedział już, że nie rozprasza on nadmiaru ciepła tak skutecznie, jak thennański grzebień.
Niektóre grupy wewnątrz jego klanu uważały podobne fakty za dowód przyrodzonej wyższości Thennanian, Kault należał jednak do stronnictwa o bardziej tolerancyjnych poglądach, wierzącego, że każda forma życia ma swoje miejsce w ewoluującej Całości. Nawet niecywilizowane i nieobliczalne ludzkie dzikusy. Nawet heretycy.
Korona Uthacalthinga zmierzwiła się, gdy kierował się z powrotem do łódki, nie dlatego jednak, że był przegrzany. Formował specjalny glif.
Lurmnanu zawisło w powietrzu w jasnych promieniach słońca. Skupiło się w polu jego korony, narosło, naprężyło ochoczo ku przodowi, po czym wykatapultowało się w stronę Kaulta i zatańczyło nad grzebieniem potężnego Thennanianina, jak gdyby w pełnej zachwytu ciekawości.
Galakt wydawał się nie zwracać na nie uwagi. Nic nie zauważył. Nie można było jednak mieć o to do niego pretensji. Ostatecznie glif to było nic. Nic rzeczywistego.
Kault pomógł Uthacalthingowi wdrapać się z powrotem na pokład. Złapał go za pas i wciągnął na chwiejną łódkę głową do przodu.
— Odnalazłem trochę dodatkowych uzupełnień dietetycznych, a także kilka narzędzi, których możemy potrzebować — powiedział Tymbrimczyk w siódmym galaktycznym, gdy wtoczył się na łódkę. Kault podtrzymał go.
Tornister otworzył się i na tworzącą dno szalupy tkaninę wysypały się butelki. Lurmnanu wciąż unosiło się ponad Thennanianinem, oczekując na odpowiedni moment. Gdy Kault pochylił się, by pomóc pozbierać rozrzucone przedmioty, wirujący glif opadł na dół!