Uderzył w osławiony thennański upór i odbił się od niego. Prostoduszna flegmatyczność Kaulta była zbyt nieustępliwa, by można ją było przebić. Na nalegania Uthacalthinga lurmnanu ponownie skoczyło naprzód i rzuciło się z furią na grzebień pokrytego zrogowaciałą skórą stworzenia w tej samej chwili, gdy Kault podniósł butelkę, która była lżejsza niż pozostałe, i wręczył ją Uthacalthingowi. Zatwardziały sceptycyzm nieziemca sprawił jednak, że glif ponownie zatoczył się do tyłu.
Uthacalthing spróbował po raz ostatni, gdy pogmerał przy butelce i odłożył ją na bok, tym razem jednak lurmnanu po prostu rozbiło się o nieprzenikalną barierę wyobrażeń Thennanianina.
— Nic ci nie jest? — zapytał Kault.
— Och, nic — kołnierz Uthacalthinga opadł. Sfrustrowany Tymbrimczyk wypuścił z płuc powietrze. Będzie musiał znaleźć jakiś sposób na pobudzenie ciekawości Kaulta!
No cóż — pomyślał. — Nigdy się nie spodziewałem, że to będzie łatwe. Czasu nie zabraknie.
Zanim zdołają dotrzeć do Port Helenia, mają do przebycia kilkaset kilometrów pustkowi, potem góry Mulun, a na końcu dolinę Sindu. Gdzieś na tym obszarze czekał cichy wspólnik Uthacalthinga, gotowy pomóc mu w zrobieniu Kaultowi długiego, zawiłego dowcipu.
Bądź cierpliwy — powiedział sobie Tymbrimczyk. — Najlepsze żarty wymagają wiele czasu.
Schował tornister pod swym prowizorycznym siedzeniem i zabezpieczył go za pomocą kawałka sznurka.
— Ruszajmy w drogę. Myślę, że na drugim brzegu ryby będą dobrze brały. Te drzewa zapewnią nam też schronienie przed żarem południa.
Kault zgodził się chrapliwym tonem i złapał za wiosło. Przedzierali się przez bagno wspólnym wysiłkiem, zostawiając za sobą wrak jachtu, by pogrążał się powoli w cierpliwym błocie.
44. Galaktowie
Siły inwazyjne stacjonujące na orbicie ponad planetą rozpoczęcie kolejną fazę operacji.
Na początku był atak, który spotkał się z krótkim, nieoczekiwanie zaciętym, lecz niemal bezcelowym oporem. Potem nastąpiła konsolidacja oraz opracowywanie planów rytuału i oczyszczenia.
Przez cały ten czas główną troską floty pozostawała obrona.
W Pięciu Galaktykach panowało zamieszanie. Każdy z około dwudziestu innych sojuszy mógł również dostrzec dla siebie korzyść w zagarnięciu Garthu. Albo też sojusz terrańsko-tymbrimski — mimo jego ciężkiego położenia w innych rejonach — mógł się decydować na przeprowadzenie kontrataku w tym miejscu. Taktyczne komputery mówiły, że dzikusy postąpiłyby głupio, gdyby tak uczyniły, lecz Ziemianie byli tak nieprzewidywalni, że nie można było być niczego pewnym.
Zbyt wiele już zainwestowano w ten teatr działań wojennych. Klan Gooksyu-Gubru nie mógł sobie pozwolić na porażkę w tym miejscu.
Dlatego też flota wojenna ustawiła się na pozycjach. Statki pełniły straż nad pięcioma lokalnymi poziomami hiperprzestrzeni, pobliskimi punktami transferowymi oraz kometarnymi węzłami skoków czasowych.
Nadeszły wiadomości o opałach, w jakich znalazła się Ziemia, desperacji Tymbrimczyków oraz o trudnościach, jakie mieli spryciarze w pozyskaniu sojuszników między ospałymi umiarkowanymi klanami. W miarę upływu czasu stawało się jasne, że z tej strony nie istnieje żadna groźba.
Część z pozostałych wielkich klanów wzięła się jednak do roboty. Te, które potrafiły szybko zwietrzyć okazję. Niektóre zaangażowały się w jałowe poszukiwania zaginionego statku delfinów. Dla innych panujące zamieszanie stało się wygodnym usprawiedliwieniem dla załatwienia starożytnych porachunków. Liczące sobie tysiąclecia umowy rozwiewały się niczym obłoki gazu pod wpływem nagłych wybuchów supernowych. Płomienie ogarnęły prastarą strukturę społeczną Pięciu Galaktyk. Z Rodzinnej Grzędy Gubru nadeszły nowe rozkazy. Gdy tylko naziemne systemy obronnie zostaną ukończone, większa część floty będzie musiała odlecieć ku innym obowiązkom. Pozostałe siły będą aż nadto wystarczające, aby obronić Garth przed każdą prawdopodobną groźbą.
Władcy Grzędy dołączyli do rozkazu rekompensaty. Suzerenowi Wiązki i Szponu przyznali pochwałę, Suzerenowi Poprawności obiecali zaś udoskonaloną Bibliotekę Planetarną dla potrzeb ekspedycji garthiańskiej.
Nowemu Suzerenowi Kosztów i Rozwagi żadna rekompensata nie była potrzebna. Rozkazy same w sobie stanowiły jego triumf, gdyż w swej esencji były manifestem rozwagi. Główny biurokrata zdobył punkty w walce o pierzenie, których tak bardzo potrzebował w rywalizacji ze swymi bardziej doświadczonymi partnerami.
Jednostki floty wyruszyły w stronę najbliższego punktu transferowego pewne, że siły lądowe na Garthu trzymają sytuację w dziobie i ręku. Te jednak obserwowały odlot wielkich okrętów liniowych z odrobinę mniejszą pewnością siebie. Na powierzchni planety pojawiły się oznaki istnienia słabego ruchu oporu. Jego działalność — która jak dotąd była niewiele więcej niż tylko niedogodnością — rozpoczęła się wśród szympansiej populacji na prowincji. Ponieważ szymy były kuzynami i podopiecznymi ludzi, ich irytujące i niestosowne zachowanie się nie było niespodzianką. Gubryjskie dowództwo naczelne podjęło niezbędne środki ostrożności, poczym zwróciło swą uwagę ku innym sprawom.
Pewne informacje — dane pochodzące od nieprzyjaciela — przyciągnęły uwagę triumwiratu. Dotyczyły one samej planety Garth. Ta wzmianka mogła się okazać nic nie wartą, jeśli jednak była to prawda, pojawiały się olbrzymie możliwości!
Tak czy inaczej, sprawę trzeba było zbadać. Stawką mogły być istotne korzyści. Pod tym względem wszyscy trzej suzerenowie zgadzali się ze sobą w zupełności. Był to dla nich pierwszy posmak prawdziwego, wspólnego consensusu.
Pluton Żołnierzy Szponu czuwał nad ekspedycją udającą się w góry. Smukłe ptaszyska w mundurach polowych pikowały tuż nad drzewami. Cichy gwizd ich uprzęży latających niósł się łagodnie wzdłuż wąskich kanionów. Jeden czołg poduszkowy unosił się z przodu, jadąc na szpicy, drugi zaś strzegł tyłu konwoju.
Uczeni badacze jechali w swych płynących nad ziemią barkach otoczeni aż nadto wystarczającą opieką. Wehikuły kierowały się w głąb lądu, unosząc się na płaskich poduszkach powietrznych. Z konieczności unikały postrzępionych, pełnych wyniosłości grzbietów górskich. Nie było się jednak gdzie śpieszyć. Pogłoska którą mieli zbadać, była prawdopodobnie fałszywa, suzerenowie nalegali jednak, by na wszelki wypadek zbadać sprawę.
Ich cel stał się widoczny pod koniec drugiego dnia. Był to płaski obszar na dnie wąskiej doliny. Pewna liczba budynków została tu spalona aż do fundamentów, nie tak dawno temu.
Czołgi poduszkowe zajęły pozycje na przeciwległych krańcach wypalonego terenu. Następnie z barek wyłonili się gubryjscy uczeni oraz ich asystenci — podopieczni Kwackoo. Ptaszyska nie zbliżały się do wciąż cuchnących ruin, lecz kierowały poszukiwaniem śladów wyćwierkując rozkazy do furkoczących robotów próbkujących. Biali, puszyści Kwackoo, mniej wybredni niż ich opiekunowie, rzucili się prosto na zgliszcza. Skrzeczeli z podniecenia, węszyli i sondowali.
Jeden wniosek natychmiast stał się oczywisty. Zniszczenia miały charakter celowy. Podpalacze pragnęli coś ukryć, posługując się dymem i spustoszeniem.
Zmierzch zapadł z subtropikalną szybkością. Po chwili badacze musieli pracować w świetle reflektorów, co nie było wygodne. Wreszcie dowódca ekipy zarządził przerwę. Badania na pełną skalę będą musiały zaczekać do rana.