Выбрать главу

Znajdowała się na dziwacznym rysunku. Obrazek był snem. Lub sen był na obrazku.

Choć tak naprawdę nie miało to znaczenia, ponieważ ona znajdowała się wewnątrz. Jeśli spadasz z urwiska, nieważne, czy ziemia podniosła się w górę, czy ty lecisz w przepaść. Tak czy siak jesteś w kłopotach.

Gdzieś z oddali doszedł ją głośny trzask, a po nim gromki wiwat. Ktoś klaskał, następnie odezwał się zaspanym głosem:

— Dobra robota. To mistrz. Znakomicie…

Akwila z trudem przedzierała się przez trawy.

Na płaskiej skale jakiś mężczyzna rozbijał orzechy sięgające mu do pasa, oburącz trzymając młotek. Jego wyczyny oglądał tłum ludzi. Akwila pomyślała „ludzie” tylko dlatego, że nie potrafiła znaleźć bardziej odpowiedniego słowa, ale jego znaczenie należało nieco naciągnąć, aby pasowało do tych… ludzi.

Bardzo różnili się między sobą wzrostem. Jedni byli wyżsi od niej, choć nikt nie wystawał głową ponad trawy. Byli też bardzo maleńcy. Inni mieli twarze, na które nie chciałoby się spojrzeć powtórnie, a jeszcze inni takie, których nie chciałoby się oglądać w ogóle.

To jest tylko sen, powiedziała do siebie Akwila. Nie musi mieć sensu ani być miły. To sen, nie marzenie. Ludzie, którzy życzą innym, by spełniły się im wszystkie sny, powinni pomieszkać choćby pięć minut w jednym z nich.

Wyszła na jasną polankę, gdzie było chyba jeszcze cieplej niż między trawami. W tej właśnie chwili mężczyzna znów dźwignął młotek do uderzenia.

— Przepraszam — odezwała się.

— Tak? — podniósł na nią wzrok.

— Czy jest tu gdzieś Królowa? — zapytała Akwila.

Otarł czoło i kiwnął głową, pokazując drugą część polany.

— Jej wysokość udała się do swojej altany — powiedział.

— Chodzi o zakątek lub miejsce odpoczynku? — zapytała, przypominając sobie definicję ze słownika.

Pokiwał głową.

— Zgadza się, panno Akwilo.

Nie zapytam, skąd zna moje imię, postanowiła.

— Dziękuję — odparła, a ponieważ była dobrze wychowana, do dała: — Życzę szczęścia w rozbijaniu orzechów.

— Ten będzie najtwardszy — mężczyzna wskazał orzech leżący na skale.

Akwila odeszła, starając się udawać, że cudaczny zbiór postaci nie jest dla niej czymś nadzwyczajnym. Najbardziej przerażające były dwie wielkie kobiety.

Duże kobiety ceniono na Kredzie. Farmerzy lubili mieć takie żony. Praca na farmie jest ciężka i do niczego nie przyda się dziewczyna, która nie da rady przenieść pod pachami pary prosiaków lub nie zarzuci sobie na plecy snopka zboża. Ale te wyglądały, jakby potrafiły udźwignąć konia, i to każda z osobna. Spoglądały na Akwilę z wyższością.

I miały idiotyczne maleńkie skrzydełka na plecach.

— Piękny dzień na przyglądanie się rozłupywaniu orzechów! — radośnie wykrzyknęła Akwila, mijając je.

Zmarszczyły ogromne blade twarze, jakby w wysiłku zrozumienia, kim ona jest.

W pobliżu kobiet, obserwując rozłupywanie orzechów z wielką uwagą, siedział człowieczek z białą brodą i spiczastymi uszami. Miał na sobie bardzo staroświeckie ubranie.

Popatrzył za Akwilą, gdy go minęła.

— Dzień dobry — odezwała się.

— Sneebs! — oświadczył, a w jej głowie pojawiły się słowa: „Uciekaj stąd!”.

— Przepraszam? — zapytała.

— Sneebs! — powtórzył, machając rękami. Tym razem w jej głowie pojawiły się słowa: „To okropnie niebezpieczne!”.

Wymachiwał bladymi rękami, jakby chciał ją przepędzić. Odeszła, kręcąc w zdumieniu głową.

Poza tym byli tu szlachetni panowie i damy, ludzie w pięknych strojach, a nawet kilka pasterek. Ale część wyglądała, jakby poskładano ich z różnych kawałków. Dokładnie tak jak na obrazkach w książce, którą trzymała w sypialni.

Obrazki wykonane były z grubego kartonu i miały rogi zniszczone przez kolejne pokolenia dzieci Dokuczliwych. Na każdej kartce widniała inna postać, przy czym kartka podzielona była na cztery oddzielnie pasy, które można było przekładać niezależnie. Nudzące się dziecko mogło tak przekładać pasy, by postaci zmieniały ubrania. Można było dojść do sytuacji, w której głowa żołnierza miała pierś piekarza, spódnicę i farmerskie buty.

Akwila potrafiła tym bawić się bez końca. A teraz ludzie wokół niej wyglądali dokładnie tak, jakby ktoś ich wyjął z tej książki lub jakby się ubierali po ciemku na bal przebierańców. Kilkoro ukłoniło się jej, gdy przechodziła, nikt też nie wyglądał na zdziwionego obecnością dziewczynki tutaj.

Przykucnęła pod liściem dużo większym od niej samej i wyjęła ropucha z kieszeni.

— Brrr! Ale zimno — jęknął.

— Zimno? Jest jak w rozgrzanym piecu!

— Wszędzie tylko śnieg — powiedział ropuch. — Odłóż mnie z powrotem. Zamarzam.

Chwileczkę, pomyślała Akwila.

— Czy ropuchy śnią? — zapytała. — Nie!

— Och… więc tu wcale nie jest gorąco?

— Nie, tylko ty tak myślisz.

— Pssst! — rozległo się obok.

Akwila wsunęła ropucha do kieszeni i zastanowiła się, czy ma odwagę odwrócić głowę.

— To ja — powtórzył głos.

Spojrzała w stronę kępki stokrotek dwa razy większych niż mieszkańcy tego lasu.

— To zbyt mało…

— Jesteś stuknięta? — zapytały stokrotki.

— Szukam brata — odpowiedziała Akwila ostrym głosem.

— To ten okropny dzieciak, który przez cały czas wrzaskiem domaga się słodyczy?

Kępka stokrotek rozchyliła się i ponad łodygami przeskoczył Roland. Schował się obok niej pod liściem.

— Tak — odpowiedziała niechętnie, ponieważ czuła, że nawet o takim bracie jak Bywart tylko siostra ma prawo mówić „okropny”.

— A kiedy się go zostawi na chwilę samego, od razu woła siusiu? — dopytywał się Roland.

— Tak! Gdzie on jest?

— I to jest twój brat? Permanentnie lepki dzieciak?

— Już ci mówiłam.

— I naprawdę chcesz go z powrotem?

— Tak!

— Dlaczego?

Jest moim bratem, pomyślała Akwila. Co ma z tym wspólnego jakieś „dlaczego”?

— Bo to mój brat! A teraz powiedz mi, gdzie on jest.

— Czy jesteś pewna, że uda ci się stąd wyjść? — zapytał Roland.

— Oczywiście — skłamała Akwila.

— I możesz mnie zabrać ze sobą?

— Tak. — Przynajmniej miała taką nadzieję.

— W porządku. Pozwolę ci to zrobić.

— Ach tak, ty mi pozwolisz?

— Posłuchaj, przecież nie wiedziałem, kim jesteś, tam w lesie — tłumaczył Roland. — Spotyka się tam najdziwniejsze rzeczy. Zagubionych ludzi, kawałki snów… trzeba uważać. Ale jeśli naprawdę znasz drogę powrotną, to chyba powinienem z tobą wrócić, zanim mój ojciec zacznie się poważnie martwić.

Akwila poczuła, jak druga myśl (ta, która niesie wątpliwość) jej podpowiada: „Nie zmieniaj wyrazu twarzy. Pytaj”.

— Długo tutaj jesteś? — zapytała, starannie dobierając słowa. — Czy możesz określić dokładnie?

— Cóż, światło niezbyt się zmieniło w tym czasie — powiedział chłopiec. — Mam wrażenie, że jestem tutaj parę… no, godzin. Może dzień…

Akwila robiła wszystko, by jej twarz niczego nie zdradziła, ale to się nie udało.

Roland przyglądał się jej uważnie.

— Byłem tu parę godzin, prawda?

— No… a czemu pytasz? — rozpaczliwie usiłowała uniknąć odpowiedzi.