Wiele lat temu pracowała jako służąca na jednej z farm. Mówiono, że wychowała się w sierocińcu w Yelp. Mówiono, że jej matka zjawiła się tam i urodziła ją podczas straszliwej burzy. Kierownik sierocińca zapisał w swoim wielkim czarnym dzienniku: Panna Robinson, niemowlę płci żeńskiej. Młoda mama nie była zbyt bystra, a może po prostu umierała, w każdym razie zrozumiała, że to jest imię dziecka. Ostatecznie tak zostało zapisane w papierach.
Panna Robinson była już całkiem stara, nigdy się wiele nie odzywała, mało co jadła, ale nikt nigdy nie widział jej bezczynnej. Nikt nie potrafił tak wyszorować podłogi jak panna Płci Żeńskiej Robinson. Miała szczupłą twarz bez wyrazu, z ostrym czerwonym nosem, i nieznające odpoczynku szczupłe blade dłonie z czerwonymi knykciami. Panna Robinson pracowała naprawdę ciężko.
Kiedy ta sprawa się wydarzyła, Akwila mało rozumiała. Kobiety rozmawiały o tym, stojąc przy furtkach po dwie, po trzy, z założonymi na piersi rękami i zawsze milkły z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, gdy nadchodzili mężczyźni.
Usłyszała coś to tu, to tam, choć niekiedy to, co do niej dochodziło, brzmiało jak rodzaj kodu: „Nigdy tak naprawdę nie miała nikogo dla siebie, biedactwo. Czy to jej wina, że jest bardziej płaska niż deska do prasowania?” i „Mówią, że kiedy ją znaleźli, kołysała je i powtarzała, że to jej”, i „Dom był pełen dziecięcych ubranek, które zrobiła na drutach!”. To ostatnie najbardziej zdziwiło Akwilę, ponieważ zostało wypowiedziane takim tonem, jakby ktoś mówił: „Miała dom pełen ludzkich czaszek!”.
Ale wszyscy zgadzali się co do jednego: Nie można tego puścić płazem! Zbrodnia to zbrodnia. Trzeba zawiadomić barona.
Panna Robinson ukradła dziecko, Punktualność Zagadkę, który był bardzo kochany przez swych młodych rodziców, mimo że nazwali go Punktualność (uważali, że jeśli nadaje się dzieciom imiona od innych cech, jak Wiara czy Nadzieja, to nie ma nic złego w naznaczeniu go słowem opisującym dobre pilnowanie czasu).
Pozostawili go w kołysce na podwórku i zniknął. Jak zwykle w takim wypadku rozpoczęto poszukiwania, a potem ktoś zauważył, że panna Robinson zabiera do domu więcej mleka niż zazwyczaj.
To był kidnaping. Na Kredzie rzadko się stawia płoty i drzwi są zazwyczaj pootwierane. Złodzieje wszelkiego autoramentu traktowani są niezwykle surowo. Jeśli nie możesz odwrócić się na pięć minut od dziecka lub swojej własności, do czego to może doprowadzić? Prawo to prawo. Zbrodnia to zbrodnia…
Akwila przysłuchiwała się wymianom opinii na ten temat, bo wioska aż huczała, ale powtarzano cały czas to samo. Biedactwo, nie chciała zrobić nic złego. Tak ciężko pracowała, nigdy się nie skarżyła. Ma w głowie nie po kolei. Prawo to prawo. Zbrodnia to zbrodnia.
Tak więc baron został zawiadomiony, proces odbywał się w wielkiej sali, gdzie zjawili się wszyscy, którzy tylko mogli przyjść, w tym pan i pani Zagadka, ona ze zmartwioną twarzą, on z zaciętą. Była też oczywiście panna Robinson, która nie odrywała wzroku od ziemi, a swych czerwonych dłoni od kolan.
Trudno to było nawet nazwać procesem. Panna Robinson nie rozumiała aktu oskarżenia, Akwili wydawało się zresztą, że mało kto rozumiał. Nie byli pewni, dlaczego właściwie się tam znaleźli i czego mieli się dowiedzieć.
Baron też nie był pewny siebie. Prawo stanowiło jasno. Kradzież jest straszliwą zbrodnią, a kradzież istoty ludzkiej czymś wręcz okropnym. W Yelp znajdowało się więzienie, tuż obok sierocińca. Niektórzy mówili nawet, że są w środku łączące je drzwi.
Baron nie był wielkim myślicielem. Jego rodzina sprawowała władzę, ponieważ mieszkańcy Kredy nie zmieniali zdania na temat niczego przez setki lat. Słuchał, wystukując po stole rytm palcami, przyglądał się ludzkim twarzom i w ogóle zachowywał się jak ktoś siedzący na rozżarzonych węglach.
Akwila zajęła miejsce w pierwszym rzędzie. Słuchała, jak baron wygłasza werdykt, używając wielu słów, by nie powiedzieć tych, które powiedzieć musiał, aż tu nagle drzwi się otworzyły i wbiegły Grzmot i Błyskawica.
Pędziły między rzędami ławek, po czym zajęły miejsce na wprost barona, wpatrując się w niego jasnymi i czujnymi oczami.
Tylko Akwila ośmieliła się odwrócić. Drzwi do sali pozostały lekko uchylone. To były solidne drzwi, o wiele za ciężkie, by otworzył je pchnięciem nawet najsilniejszy pies. Zdołała dostrzec, że ktoś stoi i patrzy na salę przez szparę w drzwiach.
Baron zamilkł i również spojrzał ku drzwiom. Po dobrych kilku chwilach odsunął od siebie prawniczą księgę i rzekł:
— Może powinniśmy to załatwić inaczej…
I rzeczywiście postąpili inaczej. Ludzie zaczęli teraz zwracać uwagę na pannę Robinson. Nie było to rozwiązanie doskonałe, ale działało i wszyscy byli zadowoleni.
Kiedy wyszli z sali, Akwila poczuła lekki zapach tytoniu Wesoły Żeglarz i pomyślała o psie barona. „Zapamiętaj ten dzień — powiedziała wtedy babcia Dokuczliwa. — Będziesz miał powód, by pamiętać”.
Ale baron potrzebował przypomnienia.
— Kto odezwie się w twojej obronie? — zapytała głośno Akwila.
— W mojej obronie? — Brwi Królowej ułożyły się w doskonały łuk. A trzecia myśl Akwili (ta najrozsądniejsza) powiedziała: „Przyglądaj się jej twarzy, kiedy się martwi”.
— Nie ma kogoś takiego, prawda? — Akwila cofnęła się. — Czy istnieje ktoś, dla kogo byłaś miła? Ktoś, kto powie, że jesteś kimś więcej niż tylko złodziejką? Chyba nie. Masz… jesteś jak senk, stosujesz tylko jeden trik…
I wtedy to się stało. Teraz rozumiała, co chciała jej powiedzieć trzecia myśl. Bo twarz Królowej zamigotała przez chwilę.
— I to nawet nie jest twoje ciało — atakowała Akwila. — Chcesz, żeby ludzie tak cię widzieli, a to nie jest prawdziwe, jak wszystko inne tutaj, to skorupa bez zawartości…
Królowa rzuciła się ku niej i trzepnęła ją znacznie mocniej, niż powinno to być możliwe we śnie. Akwila wylądowała na mchu, a Bywart potoczył się dalej, krzycząc:
— Siusiu!
Dobrze, powiedziała trzecia, najrozsądniejsza myśl Akwili.
— Dobrze? — powtórzyła Akwila na głos.
— Dobrze? — zawtórowała jej Królowa.
Owszem, odpowiedziała rozsądna myśl, ponieważ ona nie wie, że masz rozsądek, a twoja dłoń znajduje się tuż przy patelni. Chyba pamiętasz jeszcze, że te stwory nienawidzą żelaza. Ona płonie gniewem. Rozpal w niej furię, niech przestanie myśleć. Zrań ją.
— Mieszkasz tu, w krainie wiecznej zimy i możesz tylko śnić o lecie — powiedziała Akwila. — Nic dziwnego, że Król cię opuścił.
Królowa zamarła niczym przepiękny posąg, który tak bardzo przypominała. Znowu sen, który ją stwarzał, zamigotał i Akwila była pewna, że zobaczyła… coś. Niewiele większe od niej, prawie ludzkie w kształcie, dość niepozorne i przez dobrą chwilę zaszokowane. A potem znowu widziała potężną i wielką Królową.
Złapała patelnię i zamachnęła się nią. Uderzenie prześlizgnęło się tylko po Królowej, która jednak zafalowała niczym powietrze nad rozgrzaną drogą i krzyknęła przeraźliwie.
Akwila nie zamierzała czekać, co się dalej wydarzy. Złapała brata i rzuciła się do ucieczki poprzez trawę, mijając dziwaczne postaci odwracające się na dźwięk królewskiego wrzasku.
Teraz cienie traw, które nie miały cieni, zaczęły się poruszać. Niektórzy z ludzi — śmiesznych ludzi, jakby wyciętych z jej książki — zmieniali kształt i ruszyli za Akwilą i jej płaczącym bratem. Po drugiej stronie polany dwie wielkie kobiety-trzmiele wznosiły się nad ziemią, ich maleńkie skrzydełka huczały z wysiłku.
Ktoś ją złapał i wciągnął w trawę. Roland. Był purpurowy na twarzy.