Sytuacja się jednak nagle zmieniła i po prostu nie mogła nic na to poradzić.
– Kiedy zamierzasz przywrócić go do życia? – zażądała odpowiedzi. – Zrób to!
Irenicus zatrzymał się i spojrzał na nią. Ich spojrzenia spotkały się, puścił oko i wrócił do swoich spraw.
Mężczyźni, pomyślała Imoen. Dranie.
Z zaledwie minimalnym zainteresowaniem Imoen obserwowała przygotowania do rytuału. Ten dziwny mężczyzna zajmował się swoją dziwną pracą – pracą, która z pewnością zakończy się jej śmiercią. Zapamiętywanie szczegółów i niuansów nie pomogłoby jej uciec ani nie utrzymałoby jej przy życiu, postanowiła więc spędzić swą ostatnią godzinę, lub coś koło tego, starając się odnaleźć drogę wyjścia z wiszącej klatki.
Pomieszczenie było oświetlone pochodniami, później zapalono świece, następnie jeszcze więcej świec, po czym piecyki z gorącymi węglami, które powodowały taki upał, że lał się z niej pot. Widziała jak druga kobieta – kobieta Abdela – również szuka słabych punktów w prętach lub podłodze swej klatki i żadnych nie znajduje. Ona też się pociła. Abdel, teraz nagi i odzyskujący oraz tracący – głównie tracący – przytomność, był pokryty potem. Nawet na chwilę nie otworzył oczu, a gdy ludzie Irenicusa przesuwali go, pozwolił im na to, nieświadomy tego, co mieli dla niego w zanadrzu.
Kiedy zaczęły się śpiewy, Imoen była bardziej zirytowana niż wystraszona. Nie był to zbyt przyjemny dźwięk. Wydawało się, że ciągnął się przez całe dnie, a z pewnością godziny. Poruszyli jej klatkę i wszystkim co mogła robić, było wyginać się, jednocześnie starając się pozostać poza ich zasięgiem i utrzymywać klatkę w ruchu. Nie była zbyt ciężka, nie mogła więc niczego utrzymać w ruchu. Mężczyźni którzy pomagali Irenicusowi, byli szaleni – co do jednego byli bełkoczącymi lunatykami – i paskudnie śmierdzieli. Niektórzy z nich spoglądali na nią z niewątpliwą żądzą w oczach i nie była w stanie nic poradzić na to, że sama na sobie sprawia wrażenie tym, że udaje jej się powstrzymywać wymioty.
Przysunęli ją blisko Abdela – wystarczająco blisko, by wiedziała, że jeśli się obudzi, będzie w stanie ocalić ich wszystkich. Był dźwięk – śpiew, mamrotanie, mruczenie i bełkotanie – i światło, ciepło oraz rozdzierający, palący ból. Imoen pamiętała, jak słyszała, że krzyczy, następnie wybucha śmiechem, a później zalewa się łzami.
Irenicus powiedział coś, co brzmiało jak – To się dzieje. To naprawdę się dzieje.
Wzrok Imoen zamglił się, przeszedł w kolor żółty, po czym stał się czulszy. Ujrzała szczegóły w kamieniach, jednak nie mogła zrozumieć, co widzi. W jednej z cegieł w przeciwległym końcu pokoju było pęknięcie albo jakiś ogromny kanion widziany z kilometrów na niebie. Irenicus zaśmiał się i jej spojrzenie znów stało się żółte. Usłyszała krzyk Abdela i jej ciało zarumieniło się, stało się ciepłe, mokre, po czym napięło się.
Wszystkie zmysły zniknęły w tej samej chwili i była świadoma tylko jednej rzeczy. Chciała zabijać. Pragnęła tego. Śmierć, Mord. Ból.
Chciała odnaleźć jedną najcenniejszą osobę, najbardziej ukochaną przez wszystkich, i chciała ją zabić – zabić go – zabić ją. Chciała sprawić, by ktoś płakał. Chciała czuć, jak ciepłe mięso wykręca się w jej palcach, podczas gdy ofiara – jej ofiara – wrzeszczy i wije się w jej uchwycie. Chciała, by krew pryskała jej na twarz, do jej ust, na jej piersi i całe ciało. Chciała zanurzyć się we krwi i kąpać we wrzaskach.
Sama wrzeszczała w nieprzeniknioną ciemność za jej oczyma. Było to jedno słowo, słowo, które nigdy nic dla niej nie znaczyło – Ojcze!
Jej głos był w błędzie, całe jej ciało było w błędzie. Słyszała obok siebie coś, co mogło być lwem, smokiem albo krzykiem boga mordu pogrążonego w szale i bólu i dźwięk ten dodał jej energii. Jej dłonie były większe – wszystko było teraz większe i klatka nie mogła jej pomieścić. Nawet nie pamiętała, że jest w klatce.
Męski głos powiedział …za dużo, następnie …za szybko, nie mogę… i rozległa się seria stuknięć, które spowodowały, że Imoen westchnęła z wypaczoną, złą przyjemnością i wyrwała się ze swojej klatki z szybkością, o której myślała, że nie jest w stanie osiągnąć.
Dotarł do niej cienki głosik, niczym dziecięce wołanie w dziczy, i rozpoznała go jako swój własny.
– Czym się stałam? – spytała siebie i istota, którą się stała, odrzuciła to pytanie na bok, by zamiast tego posmakować głowy mieszkańca azylu. Mózg eksplodował jej w ustach i był dobry.
Przez szaloną, żółtą mgłę ujrzała błysk światła, po czym usłyszała, jak ktoś mówi – Zostawił nas! Zostawił… – i znów się pożywiała, a krew była gorąca i doskonała. Chciała więcej, więcej, więcej!
Rozdział jedenasty
Jaheira siedziała w rogu i próbowała przestać krzyczeć. Zajęło jej to niemal godzinę.
Widywała już wcześniej takie rzeczy – subtelne wariacje czarów, które zmieniają kształt, istotę lub wygląd osób. Sama przechodziła przez podobne transformacje, przybierając postać zwierząt w toku swego druidycznego szkolenia. Czary jej nie szokowały. To, co ponadnaturalne niepokoiło ją, lecz rzadko zdumiewało. Była również świadkiem rytuałów, przeszła nauki na temat religii Faerunu i znała liczne sposoby, za pomocą których ludy czciły swych bogów. Kiedy rytuał zaczynał się, wiedziała, czego mogła oczekiwać – wszystkiego. Nie była jednak mimo wszystko przygotowana na to, co zobaczyła.
Wokół niej bogowie chodzili po jak najbardziej rzeczywistej ziemi. Sama odwiedziła jedno z takich miejsc. Bogowie byli rzeczywiści. Przy wielu okazjach czuła, jak przepływa przez nią moc Mielikki i wiedziała, jak przyzywać wolę bogini, by czynić niezwykłe, piękne rzeczy.
To, czego doświadczyła, nie było ani niezwykłe, ani piękne. Było po prostu nieprawidłowe.
Abdel i Imoen przemienili się w potwory.
Jaheira nie lubiła tego słowa: potwory. Wyrażało brak szacunku. Co czyniło jedno stworzenie zwierzęciem, a inne potworem? Czy potworami były zwierzęta nowe, niebezpieczne, zagrażające ludziom? Potwory zachowywały się jak zwierzęta, czyż nie? Kiedy były głodne, jadły. Nazywanie czegoś potworem czyniło to coś łatwiejszym do zabicia. Nienawidziła nazywać czegokolwiek potworem, jednak to właśnie Irenicus stworzył w swoim podziemnym piekle. Potwory. Te stwory wzbudzały odrazę, były nienaturalne.
Irenicus zrobił to celowo. Rytuał miał na celu przekształcić ich. Zrobił to celowo, ale Jaheira widziała – nawet obłąkani pomocnicy Irenicusa to widzieli – że posunął się za daleko. Stworzył te istoty z Abdela i Imoen, ale nie był w stanie ich kontrolować.
Zwierzęta zabijały każdego dnia, by się żywić lub chronić swoje młode. To była część łaski Mielikki – naturalny porządek rzeczy. Tu było inaczej. Te istoty zabijały z powodu zabawy, jaką im to dawało – złej przyjemności, której nie było w stanie doświadczyć nic naturalnego.
Tak więc Irenicus stworzył te istoty i patrzył zaskoczony, jak uciekają ze swoich klatek, zabijając jego sługi. Wymamrotał szybki czar i zniknął na sekundy wcześniej, nim stwór, który był Abdelem, rozerwał go na strzępy.
Zabili szaleńców, po czym zaczęli wracać do swoich normalnych postaci. Nie stało się to od razu. Zła siła oddawała kontrolę powoli i z wielkim oporem. Jaheira wiedziała, że przeżyła dzięki czystemu szczęściu. Wiedziała, że Abdel ją kocha i nigdy nie chciałby dobrowolnie ujrzeć, jak dzieje się jej jakaś krzywda, był jednak całkowicie przemieniony i owa miłość nie mogła jej chronić – to nie mogła być ona. To musiało być szczęście.